Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Seks, szkoła i strach przed rodzicami
Strach przed zalewem erotycznych zabawek oraz obawy, co powiedzą rodzice – pytamy warszawskich nauczycieli o edukację seksualną w szkołach.
Wpołowie lutego prezydent Rafał Trzaskowski podpisał Warszawską Deklarację LGBT+. Dokument ma chronić mniejszości seksualne przed dyskryminacją. Edukacja, kultura, sport, administracja czy zatrudnienie – to główne obszary obowiązywania deklaracji, która upomina się o prawa również najmłodszych obywateli. Stąd pomysł stworzenia programu „Latarnik”, aby wkażdej szkole każde dziecko narażone na szykany na tle seksualnym mogło zgłosić się po pomoc do osoby, która na miejscu udzieli mu wsparcia. Deklaracja przewiduje też zmiany w edukacji seksualnej – w zgodzie zwytycznymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Apel o stosowanie międzynarodowych standardów jest różnie komentowany w stołecznych szkołach. Strach przed importowaniem do szkół „zachodniej demoralizacji” miesza się ze zrozumieniem, że tematu seksu wśród młodzieży nie da się zamieść pod dywan. Nauczyciele bardziej niż nowych wytycznych boją się presji ze strony rodziców, żeby nie rozmawiać z uczniami o „tych” sprawach.
Drewniane penisy i pluszowe waginy
Stanisław uczy w jednej z niepublicznych podstawówek. Mówi, że zaraz po parafowaniu Warszawskiej Deklaracji LGBT+ w pokoju nauczycielskim rozgorzała dyskusja na temat uświadamiania uczniów. Założenia WHO wzbudziły mieszane uczucia. Co do tego, że dziecko na każdym etapie rozwoju coraz bardziej interesuje się swoim ciałem, nikt nie miał wątpliwości. Ale już dostosowanie programu nauczania do przedziałów wiekowych ucznia wywołało lekką konsternację.
– Mam pewne zastrzeżenia dotyczące pomysłu rozmawiania z dziećmi w wieku 6-9 lat na temat stosowanych metod antykoncepcji. Nie wiem, czy nie jest na to za wcześnie. Poza tym szkoła, wktórej pracuję, jest dość liberalna, więc po przestudiowaniu zapisów WHO nie wybuchło święte oburzenie, jeśli nie liczyć wyjątków – zawiesza głos Stanisław.
Jeden z nauczycieli w szkole Stanisława podzielił się z nim na osobności swoim lękiem. Nie chciał mówić o tym wprost, przy wszystkich, bo bał się środowiskowego linczu oraz nazywania wariatem. Jego zdaniem nowe wytyczne to nic innego jak presja ze strony wpływowej opcji lewicowo-genderowej, aby uczyć dzieci masturbacji od małego i ideologicznie je terroryzować.
– Pokazał mi w internecie artykuł sprzed kilku lat na temat tak zwanych seksboksów, które trafiły do kilkudziesięciu przedszkoli wBazylei. Były wśród nich drewniane penisy i pluszowe waginy do zabawy. Te gadżety wywołały w Szwajcarii skandal i kolega teraz boi się, że ta moda zaleje nasz kraj. Że przyjdzie edukator seksualny i będzie pokazywał uczniom, jak założyć prezerwatywę na banana – obrazuje nauczyciel.
Stanisław nie podziela obaw kolegi. Wie, że tematu seksu w szkole nie da się schować za parawanem świętoszkowatej moralności. Sam ma wychowawstwo w siódmej klasie. Jego uczennice co chwila biegają do szkolnej psycholożki iwypytują o intymne sprawy. Chcą wiedzieć jak najwięcej.
Tabu w domu, panika w szkole
Zalecenia WHO, które mają być egzekwowane w związku z przyjęciem Warszawskiej Deklaracji LGBT+, dotyczą sześciu grup wiekowych: 0-4, 4-6, 6-9, 9-12, 12-15 ipowyżej 15 lat. Jest tam instrukcja, jaką wiedzę należy przekazywać dzieciom i młodzieży na temat ich seksualności. Niektóre zapisy budzą kontrowersje, np. o rozmawianiu o masturbacji z czterolatkiem czy zachęcaniu nastolatków do ujawniania swoich skłonności homoseksualnych.
Podstawa programowa przewiduje zajęcia zedukacji seksualnej dopiero od czwartej klasy szkoły podstawowej. – Zdarzało się, że prosiliśmy edukatorów o takie rozmowy już z uczniami klas drugich – przyznaje dyrektorka jeden z podstawówek na warszawskich Włochach. – Jeśli zachodzi taka potrzeba, zwiększamy liczbę godzin. Moi nauczyciele nie widzą w tym nic złego. Nie róbmy sensacji z normalności. Nastolatki muszą widzieć, jak zabezpieczyć się przed niechcianą ciążą, jak zadbać o bezpieczeństwo swoje i partnera, czym jest zły dotyk i kiedy stawiać granice w relacjach z drugim człowiekiem. Śmieszą mnie komentarze, że edukacja seksualna to sprawa rodziców, a nie szkoły. Dzieci nie chcą rozmawiać o seksie z rodzicami, bo nie widzą w nich partnerów do dyskusji. Im się wydaje, że mama z tatą tego nie robią.
Ale rodzice budzą powszechny strach wśród nauczycieli. To powoduje „bierność asekuracyjną” – tak postawy kolegów i koleżanek po fachu truchlejących na sam dźwięk słowa „seks” w murach szkolnych określa Artur, który uczy historii i wiedzy o społeczeństwie w liceum na Mokotowie. – Nie chcą tłumaczyć się przed rodzicami, więc unikają tego tematu jak ognia. Czują presję z ich strony i mówią o tym wprost – podkreśla nauczyciel.
On sam dwa razy do roku prowadzi z uczniami pogadanki na temat seksu, masturbacji czy pornografii. I wplata je w historyczno-literacki kontekst, posiłkując się przykładami z „Pana Tadeusza” czy życiorysu Joanny d’Arc. Porusza też wątek seksualności Józefa i Maryi, a uczniowie słuchają z zapartym tchem. – Mam zajęcia głównie z chłopakami. Tłumaczę im, że to nie fair namawiać dziewczynę do seksu w czasie miesiączki albo iść z nią do łóżka, a kiedy zachodzi w ciążę, dać kasę na aborcję, a później udawać, że nie ma sprawy – mówi Artur.
Uważa, że seksualność w szkole to temat delikatny. Ma nadzieję, że Deklaracja LGBT+ skończy z doraźną edukacją seksualną, która ma charakter albo luźnej pogadanki promującej obyczajowy permisywizm, albo połajanek przez ściśnięte koloratką gardło. Nauczyciele w jego szkole – zwłaszcza od biologii – są po jego stronie. Ale katechetka chodzi po klasach i straszy. – Potrafi powiedzieć do ucznia: „Masz pryszcze, bo twoi rodzice kochali się z użyciem prezerwatywy”.
Tematu seksu w szkole nie da się schować. Uczennice co chwila biegają do szkolnej psycholożki i wypytują o intymne sprawy
Ważna deklaracja
– Kontrowersyjne dla większości moich koleżanek i kolegów wpokoju nauczycielskim są zabiegi władz świeckich i kościelnych demonizujące deklarację Trzaskowskiego – relacjonuje Katarzyna, polonistka z liceum wŚródmieściu. Więcej na ten temat rozmawia z uczniami niż z nauczycielami. Ale i tak niedostatecznie dużo. – Uważam, że wspomniana deklaracja jest ważna i potrzebna, awytyczne WHO nie są w żaden sposób kontrowersyjne. Wystarczy się z nimi zapoznać i zrozumieć ich treść. Treści, którymi społeczeństwo jest straszone wczesną seksualizacją dzieci, są tak absurdalne iwyssane z palca, że aż szkoda gadać. WHO wskazuje, co musi wiedzieć ekspert, wychowawca, nauczyciel, edukator i inni o rozwoju dziecka, żeby rozumieć i odróżniać zwyczajny etap rozwoju seksualnego dziecka od zaburzeń, których źródło należy następnie diagnozować – mówi Katarzyna.
Opowiada mi szkolną historię. Jej uczeń, maturzysta, przygotował referat na biologię w ramach działu nauki o człowieku i jego seksualności. Nauczyciel miał problem, bo część zagadnień nie mieściła się w podstawie programowej, więc plan prezentacji został okrojony wobawie, że ktoś się przyczepi, doniesie do kuratorium i będzie afera. Uczeń uzasadniał m.in., że dziewczęta nie wiedzą nic o różnych rodzajach błon dziewiczych, a chcą wiedzieć, czy będą krwawiły podczas pierwszego stosunku. – Osiemnastoletnie dziewczyny w stołecznej szkole tego nie wiedzą! Gdzie ci rodzice, którzy tak dbają o właściwy rozwój seksualny swoich dzieci? – pyta Katarzyna.
Aten chłopak? Skąd miał tak rozległą wiedzę? – Sam prawdopodobnie zmaga się z określeniem własnej tożsamości seksualnej, ale nikt z nas tego nie wie, bo nie mamy specjalistów. Trzeba spojrzeć do wytycznych WHO.