Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Spowiedź kata Brylewskiego
– Chciałbym złożyć wyrazy współczucia rodzinie, znajomym, fanom zpowodu śmierci pana Roberta Brylewskiego. Jestem tym faktem załamany i poruszony – zaczął Tomasz J. (rocznik 1977), kawaler po zawodówce, który zdaniem prokuratury przyczynił się do śmierci legendarnego gitarzysty Brygady Kryzys. Brylewski zmarł 3 czerwca 2018 r.
Tomasz J. w rozpoczętym w środę procesie odpowiada za to, co stało się kilka miesięcy wcześniej, w nocy z 27 na 28 stycznia 2018 r. w kamienicy przy Targowej 64 na Pradze. Ma zarzut „spowodowania ciężkiego uszczerbku na zdrowiu” Roberta Brylewskiego poprzez „zadanie mu licznych ciosów rękoma i nogami” oraz doprowadzenia do jego zgonu (art. 156 § 3 Kodeksu karnego). Grozi mu za to kara dożywotniego więzienia.
Zaczął w Radissonie, skończył na Targowej
Mężczyzna nie przyznaje się do zarzucanego mu czynu. – Nie pojechałem tam, by komukolwiek zrobić krzywdę – zarzeka się oskarżony.
Przedstawia swoją wersję wydarzeń tego feralnego wieczoru:
„Dostałem lepszą umowę w pracy, chciałem poświętować. Na mieście byłem po 18, szedłem wzdłuż Al. Jerozolimskich. Wszedłem do baru, wypiłem może sześć kieliszków wódki. W Radissonie przy placu Zawiszy zarezerwowałem nocleg ze śniadaniem. Na portalu erodate.pl umówiłem się zprostytutką, miała nick Paula 23, ciemne włosy, była szczupła, wobcisłych jasnych dżinsach, atrakcyjna. Od dawna o takim spotkaniu marzyłem.
Przyjechała po 21. Piłem wódkę, popijając wodą. Ona zaproponowała tabletki na potencję, żeby zabawa była lepsza. Rozpuściła niebieską pigułkę w szklance, ja poszedłem się wykąpać. Seksu nie było, straciłem świadomość. Musiała mi coś dosypać. Ocknąłem się na podłodze, wymiotowałem. Wyszedłem z pokoju.
Wsiadłem do taksówki pod hotelem i nie byłem w stanie sobie przypomnieć adresu mojego domu. Wkońcu podałem: Targowa 64. Wyprowadziłem się stamtąd w 2011 r. ina kredyt kupiłem mieszkanie w Radzyminie. Mama wyprowadziła się rok przed zdarzeniem. Mieszkałem tam jednak 25 lat, tylko ten adres wtedy pamiętałem.
Dopadł mnie jakiś brak poczytalności. Nie potrafię inaczej wytłumaczyć tego, że pomyślałem o tym, by odwiedzić rodziców [była godz. 3 wnocy]. Gdy dojechałem na miejsce, wydawało mi się, że słyszę krzyk mojej mamy i że coś jej się dzieje.
Gdy wszedłem do klatki, zostałem napadnięty przez trzech mężczyzn. Doszło do szarpaniny, na parterze, na schodach. Pamiętam, że był jakiś mężczyzna z psem, był też mężczyzna bez spodni. Dołączył do nich jeszcze jeden. Teraz już wiem, że to pan Brylewski. Wdałem się z nimi w bójkę. Dziś wiem, że nie powinienem był tego robić. Silne emocje działały, chciałem się bronić”.
Wersji o bójce kilku osób nie potwierdzają świadkowie.
Groził synowi partnerki Brylewskiego
Po pobiciu Brylewskiego Tomasz J. zaczął dobijać się do drzwi swego dawnego mieszkania. W środku był 17-letni dziś Franciszek, syn partnerki Brylewskiego. – Miałem słuchawki, grałem w grę GTA 5. Nie słyszałem, jak pan Robert wychodzi z mieszkania – wspomina nastolatek. Po trzeciej w nocy usłyszał „walenie w drzwi”. – Mama wyszła na spotkanie z koleżankami, zadzwoniłem więc do dziadka, byliśmy na telefonie 40- 50 minut – opowiada.
Zeznaje, że J. krzyczał: „wpuść mnie, kur..., bo cię zajeb...”. Za to oskarżony ma kolejny zarzut – kierowania gróźb karalnych.
Franciszek: – Ten pan był taki nakręcony. Bardzo szybko mówił. To była taka bardzo duża agresja. Czułem od niego alkohol, ale myślę, że musiał wziąć jakieś dopalacze czy coś.
Worganizmie Tomasza J. ujawniono śladowe ilości kokainy. Miał 1,3 promila.
Policjanci, którzy przyjechali do kamienicy na Pradze, znaleźli zakrwawionego Roberta Brylewskiego na klatce. „Oświadczył, że został pobity. Miał liczne obrażenia głowy oraz posiniaczoną twarz. Nie była od niego wyczuwalna woń alkoholu, ale mówił niezrozumiale, zaś kontakt znim był ograniczony. Na miejsce wezwano załogę pogotowia ratunkowego, która przetransportowała poszkodowanego do szpitala” – napisał w notatce jeden z policjantów.
Biegli uznali, że przyczyną śmierci Brylewskiego były „następstwa doznanych obrażeń głowy skutkujące m.in. ciężkim stanem ogólnym i neurologicznym”.
Nie pojechałem tam, by komukolwiek zrobić krzywdę – zarzekał się w środę na procesie napastnik, który w ub.r. tak pobił piosenkarza Roberta Brylewskiego, że ten kilka miesięcy później zmarł.