Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
20 tysięcy spięte gumką
Robią zakupy za kilkadziesiąt tysięcy złotych. Płatność? Gotówką. Wyciągają pieniądze z koperty, torebki, kieszeni. W kupkach, spięte gumką kładą na ladzie.
Klienci z grubym portfelem
Od pięciu lat pracuję w tej branży i zastanawiam się, skąd w człowieku bierze się potrzeba ciągłego kupowania – dziwi się Ewa, zatrudniona w sklepie z drogą galanterią w centrum Warszawy.
Przez jej ręce codziennie przechodzą grube pieniądze: tysiące, dziesiątki tysięcy. Bo zamożny klient nie ma zahamowań. Wchodzi do sklepu jak na polowanie i bierze po kolei, co mu wpadnie w ręce: szal, etui na karty, torebkę, walizkę, kuferek. Pięciocyfrowe sumy nie robią na nikim wrażenia. Jak kogoś stać, to wyciąga gotówkę i płaci. Nawet nie drgnie mu powieka. – Mam dużo klientek, bo kupują głównie kobiety. Takie z żurnala: zrobione cycki, wypchane botoksem usta, gruby make-up – komentuje Ewa.
Anna pracuje w marce odzieżowej. Przytulna galeria, niedaleko Śródmieścia, sporo butików dla klienta z grubym portfelem. Nie ma tłumów jak w Złotych Tarasach. Ktoś zajrzy raz na pół godziny. Ale jak już wejdzie, to od progu bije metkami po oczach.
– Przychodzą ludzie około czterdziestki obrandowani markami. Nowobogaccy. Kupują co się da: spodnie, bluzy, swetry, T-shirty i bieliznę. Często całymi rodzinami: matka z ojcem i 19-letnią córką, którą trzeba dobrze ubrać. Ale też pary. Kobieta z facetem wpadli pewnego razu ubrać się od stóp do głów, bo – jak mówili – wymieniają całą garderobę raz do roku. Zrobili zakupy za 10 tys. zł – opowiada Anna.
Piotr kończy studia licencjackie. Dorabia dorywczo w ciuchach. W tym roku miną trzy lata, jak sprzedaje ubrania marki premium. Odkąd nie można handlować w niedzielę, największy ruch jest w soboty wieczorami. Wtedy przychodzą gotówkowi. Albo w tygodniu między godz. 14 a 16, bo jak ktoś ma dużo kasy, nie musi robić zakupów po pracy. Głównie pary między 30. a 50. rokiem życia. Klasa średnia lub „trochę niższa”, ale z wielką potrzebą a kupowania. Prowadzą rodzinny interes. Często biorą towar na fakturę. Łatwo ich poznać – nie tylko po wystających metkach; są głośni ubierają się krzykliwie i niespójnie, jakby torebka od Louisa Vuittona pasowała do każdego modelu adidasów.
– Noszą ją do wszystkiego, aby na każdym kroku demonstrować, że ich na nią stać – mówi Piotr. Co tydzień, co dwa tygodnie widuje w sklepie te same twarze. Chętnie biorą dżinsy – w ofercie kosztują najdrożej. Wystarczy nabyć dwie pary nie z wyprzedaży i już się robi niezła sumka. Czterocyfrowa.
DZIEWCZYNA, ELEGANCKI PAN I BOGACI AZJACI
Nie ma jednego typu klienta, który wydaje dużą gotówkę. Sklep Anny odwiedzają różne osoby. Kiedyś pojawiła się młoda dziewczyna i kupowała hurtowo ten sam model dresów. Kilkaset złotych za sztukę. Jedne węższe, inne szersze. Jedne krótsze, drugie dłuższe. Ubrania miała i tak oddać do poprawek krawieckich. Któryś z pracowników powiedział Annie, że to gwiazda disco polo. One tak mają.
Inny przypadek. Elegancki mężczyzna koło siedemdziesiątki. Niczym specjalnie się nie wyróżnia poza płaszczem dobrej jakości. Zwykle kupuje skarpetki, ale zawsze podpytuje o jakieś ekskluzywne dodatki. Można mu wcisnąć każdy towar. Raz kupi trzy damskie torebki, kiedy indziej trzy męskie portfele, choć ma przy sobie pięć innych, a w każdym posegregowaną gotówkę. Tłumaczy, że musi chować się przed żoną.
Poważną forsą obracają nie tylko Polacy. Po galanteryjne wyroby przychodzą również Skandynawowie. Sporo jest klientów z Izraela, bo u nich jest zbyt drogo. No i multum Azjatów – kochają marki luksusowe i biorą wszystko, jak leci. Zadają przy tym dużo pytań o jakość produktu, ale o cenę też. Zwykle przychodzą w grupie i nie korzystają z przebieralni. Potrafią się rozebrać na środku sklepu i przymierzać ubrania.
Niektórzy to wpadają dziesięć minut przed zamknięciem. – Wchodzi taki gość z naręczem wypełnionych po brzegi reklamówek, jakby obrabował wcześniej kilka innych sklepów, i specjalnie wolno przechadza się między półkami. W końcu bierze jakiś drobiazg, podchodzi do kasy i próbuje nam zaimponować, chwaląc się, że jest sprzedawcą choinek – wzdycha Piotr.
Zasobność portfela nie przesądza o charakterze człowieka. Niektórzy są gadatliwi i wdają się w dyskusje – o życiu, o pogodzie, o koronawirusie. Inni nawet dzień dobry nie powiedzą, tylko hyc, dają nura w regały. I mogą się tam błąkać przez godzinę. A jak podejdą do kasy, czuć dystans, wyższość, chłód. – Traktują pieniądze i nas, sprzedawców, trochę bez szacunku – ocenia Piotr. – Nie podadzą pieniędzy z ręki do ręki, tylko rzucają niedbale na ladę. Gdy wydajemy resztę, niby nie zwracają na to uwagi. Dopiero przed samym wyjściem zabierają pieniądze. To jawne lekceważenie.
CENĘ PODAJE SPRZEDAWCA
W sklepie u Ewy najtańsza torebka kosztuje 3 tys. zł. Najdroższa – nawet 100 tys. zł. Płaci się za markę, wykonanie, spersonalizowanie produktu. Krocie kosztuje galanteria ze skóry egzotycznej: z węża, strusia czy krokodyla. W dodatku są różne wersje kolorystyczne i limitowane. Za jedną torebkę albo kufer podróżniczy można zapłacić nawet sześciocyfrową kwotę. – Mamy ogromny wybór. Zawieramy dużo transakcji w okolicach 10 tys. zł.
– A co można w ofercie sklepu kupić najtaniej? – dopytuję.
– Wkłady do kalendarza – odpowiada Ewa. – Po 100 zł. Ale rzadko się sprzedają.
Ewa pracuje w sklepie bez metek z cenami. Cenę podaje sprzedawca na prośbę klienta. Można też dowiedzieć się przez telefon. Bo nie ma jak zobaczyć – sklep nie prowadzi strony internetowej. Czasami dochodzi do lekkiej konsternacji. – Klientce wydawało się, że zapłaci tylko 5 tys. zł, a kasa wybija 15 tys. zł. Ale tu nikt w takiej sytuacji nie rzuca zakupami. Najczęściej słyszę: „Ach, myślałam, że wyjdzie trochę mniej”. Raz wyszło na rachunku 30 tys. zł. Klientka zrezygnowała z kilku rzeczy, a za resztę zapłaciła gotówką. Kilka dni później wróciła po to, czego wtedy nie wzięła. Oczywiście, za gotówkę – podkreśla Ewa.
KARTĄ – ZA MNIEJ, GOTÓWKĄ – ZA WIĘCEJ
Rekordowy rachunek Ewy to zakupy za 55 tys. zł – płatne przelewem. Ale za gotówkę skasowała klientkę na 20 tys. zł. – Torebka, portfel, pasek, okulary, szal, perfumy – wylicza Ewa. – Trochę się tego uzbierało. Zwłaszcza torebka była droga.
– W jaki sposób płaci się taką gotówkę? – pytam.
– Niektórzy wyjmują pieniądze z kieszeni. Inni przynoszą w kopercie. Kobiety wyciągają z torebki, a mężczyźni, przeważnie zwinięte albo spięte gumką. Tamta klientka za 20 tys. zł wyjęła pieniądze z torebki i położyła na ladzie w kliku kupkach. Miała odliczoną sumę. To nie jest tak dużo banknotów, jeśli płaci się pięćsetkami. Przy kasie mamy liczarki. Wrzucam pieniądze do maszyny i szybciutko sprawdzam czy suma się zgadza – zapewnia Ewa.
W sklepie u Piotra za kwoty trzycyfrowe klienci płacą przeważnie kartą. Ale za czterocyfrowe – na ogół gotówką. – Zwykle przynoszą rulonik stuzłotówek owinięty recepturką. Z reguły mają ich więcej. Płacą wyciągając jeden, – relacjonuje Piotr, który nie może pojąć, dlaczego za zakupy o wartości 2,5 tys. zł klient woli zapłacić banknotami, a jeśli kupuje za mniej, wtedy wyciąga kartę.
– Mnie się wydaje, że to klienci niewykazujący przychodu. Pewnie robią różne dziwne biznesy i mają coś do ukrycia. Przecież normalny człowiek nie nosi przy sobie tak dużych sum, tylko płaci kartą – komentuje Anna.
SPOKOJNIE, TO TYLKO JEDNO ZERO
Zdarzają się transakcje na sumę 100 tys. zł. Ale takich pieniędzy, ze względów bezpieczeństwa, nie można w sklepie u Ewy przyjąć w gotówce. Najlepiej zapłacić kartą albo przelewem. Sprzedaż wysyłkowa jest alternatywą. Mogą najpierw przyjść do sklepu, wybrać towar.
Ewa: – Na początku człowiek boi się wziąć tyle pieniędzy do ręki, ale potem można przywyknąć. Trzeba dobrze przeliczyć, przyjąć i wydać resztę. Nie ma stresu, jest rutyna. Liczę dwa razy, żeby się nie pomylić i przekładam na kupki.
Piotr: – Jest taka zasada, że jeśli inkasuję kwotę wyższą niż 800 zł, musi przyjść druga osoba i patrzeć mi na ręce. A następnie sama liczy te pieniądze, a ja patrzę, czy się nie pomyliła. Ale to rzadko praktykowane. No chyba że suma jest zawrotna, wtedy ktoś towarzyszy sprzedawcy.
Kiedy w grę wchodzą tak duże pieniądze, nietrudno o pomyłkę. Ewy przy tym nie było, ale raz pobrano klientowi za dużo pieniędzy z karty. Miał zapłacić 2,5 tys., ale sprzedawca źle wstukał kwotę i pomylił się o jedno zero. Pod koniec dnia okazało się, że w kasie jest superata. Ale sklep nie miał jak skontaktować się z klientem. Ten zauważył stratę po tygodniu.
Ewa: – Zadzwonił, wszystko się wyjaśniło. Pojawił się w sklepie z całą rodziną. Wspominali ze śmiechem tę pomyłkę. Szczęśliwi czasu nie liczą, a bogaci – pieniędzy.+
W sklepie u Ewy najtańsza torebka kosztuje 3 tys. zł. Najdroższa – nawet 100 tys. zł. Płaci się za markę, wykonanie, spersonalizowanie produktu. – Zawieramy dużo transakcji w okolicach 10 tys. zł – mówi sprzedawczyni