Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Czytelniczka pyta Korci, by iść do zwykłej przychodni
Po powrocie z Włoch skorzystałam z zaleceń pracodawcy i zostałam w domu na 14-dniową kwarantannę. Kaszel i gorączka przekraczająca 37 st. C zaczęły się w jej trakcie. I zaczęły się kłopoty. Prywatna przychodnia, w której mam abonament, wysyła mnie do szpitala zakaźnego, bo mogę mieć koronawirusa. W szpitalu zakaźnym na Woli twierdzą, że nie kwalifikuję się do hospitalizacji, bo mam za niską gorączkę. Czuję się już lepiej, mogłabym wrócić do pracy, ale pracodawca wymaga oświadczenia od lekarza, że jestem zdrowa. Czuję się zawieszona w próżni.
Rozumiem pracodawcę. Chodzi o bezpieczeństwo, ale też zwykły komfort współpracowników. Pracujemy w open space, wszyscy wiedzą, że byłam we Włoszech, każde moje kaszlnięcie może wzbudzać obawy. Tylko nie rozumiem, co mam zrobić.
I nie wiem, jak długo to potrwa. Zastanawia też, co robią inne osoby w mojej sytuacji? Biegają beztrosko po mieście? Mnie też korci, żeby iść do zwykłej przychodni i po prostu nie mówić, że byłam we Włoszech. Wtedy będą musieli mnie przyjąć.
l
Anna
Dla „Stołecznej” dr Paweł Grzesiowski, wykładowca Szkoły Zdrowia Publicznego, Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego oraz prezes Fundacji „Instytut Profilaktyki Zakażeń”:
Schemat postępowania jest taki, że jeśli pacjent nie ma ciężkich objawów, ma trafić do obserwacji lub kwarantanny domowej. Dopiero pacjent w pogarszającym się stanie trafia do szpitala zakaźnego. Czyli pacjent komunikuje się telefonicznie z lekarzem rodzinnym lub alarmowym telefonem w powiatowym inspektoracie sanitarnym (sanepid). I albo kierowany jest do szpitala, albo zostaje w domu, dostaje e-zwolnienie i e-receptę. NFZ daje już takie możliwości. Nazywa się to samoobserwacją albo kwarantanną domową.
Oczywiście ludzie boją się samego wirusa, ale nie ma wskazań do hospitalizacji osób, które czują się dobrze. Byłoby to nawet dla nich niebezpieczne: kłaść się do szpitala wśród tych ciężko chorych. Testów na obecność koronawirusa wg aktualnych wytycznych nie należy im robić, bo wskazanie do wykonania testu mają ciężko chorzy.
To jest rozbieżność między tym, co się robi przed epidemią, a postępowaniem w jej trakcie. Przed epidemią naszym zadaniem jest głównie odcinanie dróg wejścia wirusa. I przychodzenie pacjentów z łagodnymi objawami na testy w szpitalu zakaźnym nie miałoby wpływu na ich leczenie, a grozi kolejnymi zakażeniami podczas podróży. Pacjent z lekkimi objawami ma pozostać w domu i uważać, żeby nie zarażać otoczenia, nie zapraszać gości, nie organizować imprez, nie chodzić do pracy ani do marketu. Tak jak przy grypie.
Natomiast jeśli już będzie epidemia, czyli będzie transmisja wirusa wewnątrz kraju, robi się szybkie testy u wszystkich pacjentów, np. w Chinach nawet 10 tys. dziennie, i wszystkich z wynikiem pozytywnym izoluje się, np. na stadionie. Ale ten scenariusz na razie jest dla Polski przedwczesny.
l
Zebrał: