Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Wójt jest w kwarantannie, Nadarzyn jak wymarły
W Nadarzynie, gdzie wójta objęto kwarantanną, na powitanie nie podaje się już ręki. Zamknięto Caritas, urzędnicy są zdziesiątkowani, a właściciele sąsiadujących z gminą firm nie chcą jedzenia z miejscowej jadłodajni, bo boją się koronawirusa.
– Dostanę płyn do dezynfekcji rąk? – pytam w Aptece Pod Dębami, jednej z trzech aptek w gminie Nadarzyn, około 20 km od Warszawy.
– A skąd! – odpowiada farmaceutka. Wszystkie poszły poprzedniego dnia, z samego rana, jak tylko okazało się, że syn wójta Dariusza Zwolińskiego jest zakażony koronawirusem, a wójta objęto kwarantanną. – Myśmy myślały, że tu wczoraj padniemy. Nie ma nawet witaminy C. Do tej pory, bo dziś o piątej rano powinna być nowa dostawa, ale hurtownie też nie dają już rady.
Mama kaszle, maseczki nie ma
W czwartek rano w aptece brakuje: żelów antybakteryjnych, płynów odkażających opartych na spirytusie – bo tylko one działają na koronawirusa, jak wyjaśnia farmaceutka, ale zaraz potem dodaje, że ludzie kupują też inne. Brakuje też maseczek, ale to już od tygodnia.
– A ja właśnie chciałam maseczkę kupić – skarży się Aleksandra, której matka kaszle w samochodzie. Aleksandra za dwa dni miała lecieć na urlop do Miami, ale raczej nie poleci, skoro Donald Trump rano zamknął dla Europejczyków amerykańskie granice.
W aptece Cef@rm po drugiej stronie Nadarzyna sytuacja podobna. Tam kierowniczka apteki dodaje też, że masowo wykupiono też leki przeciwgorączkowe: paracetamol i ibuprofen. – Spirytusu to już nawet w monopolowym pan nie dostanie – dodaje kobieta z kolejki.
Wieść o objęciu kwarantanną wójta Zwolińskiego rozniosła się nad ranem w środę 11 marca. Stało się to po tym, kiedy u jego syna – mieszkańca Pruszkowa – stwierdzono obecność koronawirusa. To syn wójta miał też być zakażonym uczestnikiem zeszłotygodniowej konferencji na Giełdzie Papierów Wartościowych, w której udział brali też wiceministrowie aktywów państwowych: Janusz Kowalski i Tomasz Szczegielniak. Ich również skierowano na badania.
„Żółwik” na powitanie
W dniu, w którym wójta objęto kwarantanną, jego zastępca, Janusz Rajkowski, już o 5 rano wykonywał telefony do urzędników. Podczas porannej odprawy podjęto decyzję, że ci spośród nich, którzy odczuwają jakiekolwiek dolegliwości albo po prostu boją się przychodzić do pracy, mogą zostać w domach. Efekt? W czwartek 12 marca w Urzędzie Gminy Nadarzyn – gdzie mieszczą się również: lokalna poczta i Urząd Stanu Cywilnego – do pracy przyszła zaledwie połowa personelu.
Wicewójt Rajkowski nie podaje mi ręki. Na powitanie przybijamy „żółwika”. – Koronawirus to jest poważna sprawa. Nie można jej lekceważyć – stwierdza z powagą.
Zapewnia, że tej samej nocy, w której dowiedział się o objęciu kwarantanną swojego przełożonego, wydał dyspozycje personelowi sprzątającemu, aby dokładnie wyczyszczono miejsca, które można było dotykać. Klamki dezynfekowane są codziennie.
– Procedury można krytykować, ale trzeba ich przestrzegać. Inaczej powstaje chaos– mówi Rajkowski. Zachwala też lokalny sanepid, z którym urząd gminy jest w stałym kontakcie. Pracownikom służby sanitarnej przekazano już listę 92 osób, z którymi wójt mógł mieć kontakt w ciągu ostatnich dwóch dni przed kwarantanną. Chodzi zarówno o jego podwładnych, jak również interesantów.
Po rozmowie Rajkowski przypomina mi, żebym skorzystał z płynu do dezynfekcji rąk. Dozownik stoi na blacie w sekretariacie. Później pytam jednego z urzędników, dlaczego dozowników nie ma też w przestrzeniach otwartych, takich jak urzędowy hol i korytarze. Podobno początkowo były, ale „znikały” w tajemniczy sposób, kiedy żaden z urzędników nie patrzył.
Wymarła gmina, tłoczne sklepy
Na drugi dzień po tym, jak wójta objęto kwarantanną, Nadarzyn wygląda jak wymarła miejscowość.
Sytuacja z wójtem nałożyła się na decyzję ministra Glińskiego o zawieszeniu działalności placówek kultury, skutkiem czego zamknięto gminną bibliotekę. Tego samego dnia opustoszała szkoła. Lekcje wstrzymano na skutek ogólnopolskiej decyzji premiera, ale do piątku nauczyciele pozostaną jeszcze w pracy, żeby w razie czego zająć się dziećmi, jeśli rodzice nie zorganizują im opieki. Od jednej z nauczycielek dowiaduję się jednak, że 12 marca do szkoły nie przyszło ani jedno dziecko. Sandra Czachowska, fryzjerka z pobliskiego Piastowa, musiała tymczasowo zamknąć salon, żeby zająć się dziećmi. Do szkoły przyjechała po materiały dla nich. Na szczęście jej mąż jest informatykiem, więc bez problemu może pracować z domu.
W związku z ryzykiem rozprzestrzeniania się epidemii koronawirusa zamknięto nawet biuro Caritas przy miejscowej parafii. – Wolontariusze to głównie osoby starsze, w grupie ryzyka. Nie chcieliśmy narażać siebie nawzajem i innych – mówi Stefania Łęcka, przewodnicząca miejscowego Caritasu. Przyznaje, że jest też trójka młodszych wolontariuszy, ale wszyscy są za granicą i nie wiadomo, czy nie będą mieć kwarantanny, kiedy wrócą. Łęcka zapewnia jednak, że Caritas jest w stałym kontakcie z Gminnym Ośrodkiem Pomocy Społecznej i w razie czego pomocy potrzebującym nie odmówi.
Jedyne miejsca w Nadarzynie, o których można powiedzieć, że jest w nich tłoczno, to sklepy. W miejscowym Lidlu starsza kobieta bierze paczkę makaronu z ogołoconej poza tym półki. Ma na imię Elżbieta. Mówi, że przyszła do sklepu ot tak, przypadkiem, bo akurat potrzebowała makaronu. A także – jak wynika z zawartości jej koszyka – mąki, ryżu i szeregu innych niepsujących się szybko produktów. W tym samym sklepie spotykam Aleksieja, który w koszyku ma kilka paczek mięsa do smażenia. Lodówki z mięsem są już opustoszałe, ale jemu udaje się jeszcze załapać. Czy to objaw paniki? – Nie, jestem rozsądny, bo za chwilę ludzie wszystko wykupią i niczego może nie być – odpowiada.
– Ja zawsze robię duże zakupy. Dzięki temu oszczędzam czas – mówi Adrian, który do swojego fiata panda wkłada po kilka paczek ręczników papierowych, papieru toaletowego i hermetycznie pakowanej wędliny.
– Wszyscy tak mówią, a jednak czwartek w południe to nie jest popularna pora na zakupy – zwracam uwagę.
– Bo wie pan, sytuacja jest tak dynamiczna, że trudno cokolwiek przewidzieć. Teraz ten koronawirus jest już w naszej gminie. To już nie jest telewizja. To tylko kwestia czasu, aż dyskonty pozamykają – odpowiada mężczyzna. Najwyraźniej nie przekonują go zapewnienia minister Jadwigi Emilewicz o tym, że sklepów nikt nie zamknie. Ani fakt, że u objętego kwarantanną wójta zakażenia nie potwierdzono.
Wicewójt Janusz Rajkowski nie podaje mi ręki. Na powitanie przybijamy „żółwika”. – Koronawirus to jest poważna sprawa. Nie można jej lekceważyć – stwierdza z powagą
Wstydzą się, że się boją
– Do wczoraj Nadarzyn to było normalne miejsce, a teraz wszyscy powariowali – mówi fryzjerka Renata w pobliskim salonie, a wtóruje jej Jadwiga Tomaszewska, której Renata właśnie nałożyła farbę na włosy: – W Biedronce wczoraj to baba ciągnęła dwa wózki samego makaronu!
– Ja byłam o dziewiątej w sklepie i nic się nie działo. Normalnie zrobiłam zakupy. Moje dziecko o 11 pojechało i mówi: „mamo nic nie ma, mój Boże, co się dzieje?!” – stwierdza Renata i dodaje:
– Do tamtej pory żadnej paniki nie było. Dopiero jak w internecie gruchnęła wiadomość o wójcie, rzucili się do sklepów i wszystko wykupywali.
Nawet w małych sklepach typu Dino, gdzie na ogół nie przychodzi nikt oprócz najbliższych mieszkańców, parkingi były zapchane samochodami – opowiada Renata.
– Ja byłam w Dino dziś rano i też były puste półki – mówi Magdalena Miś, właścicielka lokalnej jadłodajni, a na dowód pokazuje zdjęcia. Po chwili namysłu dodaje: – Panikę czuć tu wszędzie, ale ludzie się nie przyznają. Wstydzą się, że się boją.
Miś twierdzi, że jak tylko wójta objęto kwarantanną, zaczęli do niej dzwonić właściciele firm mieszczących się w sąsiedztwie Nadarzyna. Po co? Kategorycznie zabraniają jej wysyłać jedzenie ich pracownikom – nawet jeśli sami je zamówią. Ponoć szefowie boją się koronawirusa.
– Ja mam przecież pracowników, którym muszę zapłacić. Płacę im też ZUS. A jak ta histeria się nie skończy, to nie wiem, co będzie. I tak. Też się boję. Że w końcu będę musiała zamknąć biznes – kwituje Miś.
l