Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Czego boją się pracownicy karetek
– Zwyczajnie boimy się pracować. Ewentualna kwarantanna zabiera nam środki na życie – mówią warszawscy ratownicy medyczni.
Pracownicy ratownictwa medycznego od lat nazywają swoją sytuację „skandaliczną”. W Warszawie większość pracuje na kontrakcie, co oznacza, że nie mają żadnych świadczeń: dni wolnych, wakacji ani ubezpieczeń. By pracować, zakładają jednoosobowe firmy i wszystko opłacają sami. W przypadku gdy biorą wolne, nie zarabiają.
– Tak jak lekarze, pielęgniarki, laboranci czy technicy jesteśmy na pierwszej linii frontu w walce z koronawirusem. Tyle że jeśli my się zarazimy i trafimy na dwutygodniową kwarantannę, nie będziemy mogli wystawić rachunku za dyżury. W praktyce oznacza to, że prowadząc jednoosobową działalność gospodarczą, zostaniemy pozbawieni znaczącej części środków do życia – mówią.
Karetką po wirusa
Te obawy potwierdza Adam Piechnik. 48-letni ratownik medyczny z Warszawy podkreśla, że m.in. dlatego w dobie walki z koronawirusem do chorych powinny być wysyłane jedynie transporty sanitarne. W większości przypadków już tak jest, ale zdarzają się wyjątki. – A przecież my nadal mamy do wykonania swoją pracę: ludzie nadal będą dostawali ataków serca czy wylewów. No i w przypadku zakażenia jesteśmy pozbawiani możliwości normalnego zarobku – tłumaczy.
Ratownicy oburzeni są także decyzją NFZ z 8 marca, który wydał rozporządzenie w sprawie „warunków rozliczania świadczeń opieki zdrowotnej związanych ze zwalczaniem koronawirusa”. Zgodnie z nim każda karetka, która wykona tzw. transport sanitarny, otrzyma 720 zł za dobę – za tzw. utrzymanie gotowości do realizacji transportu sanitarnego.
W tę kwotę wliczają paliwo, zużycie leków, jednorazową odzież (180 zł), maski ochronne (50-70 zł) i obsługę administracyjną. Na pensje dla pracowników, których w karetce jest zazwyczaj dwóch lub trzech, zostaje ok. 15 zł.
Ludzie zaczynają się bać
Co jeszcze się zmieniło? Ratownicy wzywani z numeru 999 wskazują na pewną zależność: od czasu ogłoszenia zagrożenia epidemiologicznego dostrzegają, że z każdym dniem potencjalni pacjenci zaczynają obawiać się wzywać karetkę „z byle powodu”. – Zdaje się, że ze strachu społeczeństwo w końcu zaczęło traktować pogotowie poważnie. Do tej pory próbowali się nami wyręczać, wychodząc z założenia, że jeśli do szpitala przywiezie ich karetka, to ominą kolejki. Teraz zaczęli się bać, jak domyślam się: rozumieją, że ze względu na naszą pracę, wchodząc do ich domu, możemy ze sobą przynieść niespodziewanego gościa – dodaje Piechnik.
Ratownicy zdają sobie sprawę, że część pacjentów z różnych powodów nie informuje o symptomach mogących świadczyć o zarażeniu wirusem. Za przykład podają sprawę spod Lublina, gdzie matka zakażonego wirusem młodego mężczyzny początkowo zataiła przed ratownikami, że jej syn podróżował do Włoch. – Część z pacjentów zwyczajnie nas okłamuje, bo uważa, że jesteśmy wytrychem do uzyskania szybszej i lepszej pomocy – mówi jeden z nich.+