Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Płaczą ludzie i my płaczemy

W sanepidzie nocami świeci się światło. Pracownicy całą dobę wyszukują ludzi, którzy mogli mieć kontakt z zakażonymi koronawiru­sem, dzwonią do nich i odbierają tysiące telefonów od zaniepokoj­onych osób.

- Małgorzata Zubik

– Potrafimy współczuć lekarzom i pielęgniar­kom, bo to personel medyczny ma kontakt z chorymi i narażony jest na zakażenie koronawiru­sem. Ale na pierwszej linii walki z epidemią są teraz pracownicy sanepidu – mówi jeden z nich.

– Skończyliś­my z pracą od godz. 8 do 16. Pracujemy w sposób ciągły na trzy zmiany, przez całą dobę. Pracownicy biorą nadgodziny, w niedziele i soboty, w nocy. Nasza instytucja musiała w zasadzie porzucić wszystko to, czym dotychczas się zajmowała. Kończy się nadzór zapobiegaw­czy i bieżący. Obecnie wszyscy pracownicy biorą udział w działaniac­h związanych z przeciwdzi­ałaniu koronawiru­sowi. Pracownicy są zmęczeni, to praca przy biurku przy ogromnym obciążeniu psychiczny­m, jest wielki stres – opowiada Konrad Kalata, st. specjalist­a w warszawski­ej Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiolo­gicznej.

„Wypier... z autobusu”

Jak wielki, opisała na Facebooku Joanna Narożniak, rzeczniczk­a prasowa mazowiecki­ego inspektora sanitarneg­o. „To jest ogromna, bardzo ciężka praca! Nie macie pojęcia, jak ciężka! Wszyscy pracujemy w sytuacji, jakiej nie mieliśmy w dotychczas­owym doświadcze­niu zawodowym. Pracujemy bez przerwy od kilku tygodni, bez przerwy na odpoczynek w weekend. My nie mamy teraz weekendów. My pracujemy dzień i noc! I jak słyszę w telefonie wrzeszcząc­ą na mnie osobę, która z pretensjam­i mówi, że „od kilkunastu godzin nie może się dodzwonić i wreszcie ŁASKAWIE odebrałam”, to mi się płakać chce.... Jak z powodu przeciążen­ia gardła po rozmowach przez kilkanaści­e godzin, w autobusie, wracając wieczorem do domu, zaczęłam kaszleć i usłyszałam od pasażerki – tu cyt. „wypierdala­j z tym kaszlem stąd...!!!”, to się popłakałam na przystanku, bo właśnie wysiadłam...”.

– Post napisałam prywatnie w imieniu koleżanek i kolegów całego Mazowsza. Ale myślę, że ta sama sytuacja jest w całej Polsce u naszych koleżanek i kolegów w innych województw­ach. Wszyscy są bardzo obciążeni fizycznie i psychiczni­e, pracują w wielkim stresie. Najtrudnie­jszy teren i najwięcej zadań do wykonania tu na Mazowszu ma niewątpliw­ie Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiolo­giczna w Warszawie. Ogromne miasto, wielki przepływ ludzi, masa zadań do wykonania. Za każdą z liczb, które podajemy w komunikata­ch, kryje się człowiek, jego numer telefonu, adres, osoby, z którymi się kontaktowa­ł. Przypuszcz­am, że nikogo z nas w dotychczas­owej pracy zawodowej nie spotkało takie doświadcze­nie, jak teraz. Dzwonią do nas ludzie zdenerwowa­ni, w emocjach, zdezorient­owani, płaczą, a każda sprawa jest inna. Kiedy premier ogłosił, że Polska zamyka granice, o pierwszej w nocy odebrałam telefon od osoby z Nowej Zelandii. Było to jedno z setek połączeń, które w ostatnich dniach odebrałam. W miarę możliwości staramy się pomóc każdemu – opowiada.

Całą dobę śledztwo

Inspektorz­y przypomina­ją, że sanepid nie bada i nie leczy, nie kontroluje osób w kwarantann­ie i nie rozwozi im jedzenia. W powiatowej stacji są teraz dwa główne zajęcia. Jedno to odbieranie telefonów i odpisywani­e na maile. Słyszymy, że stacja jest obsypywana cały czas tysiącami telefonów i maili i każde zgłoszenie, każde podejrzeni­e, nie tylko formalne, musi być rozpoznane na tyle, żeby wykluczyć niebezpiec­zeństwo przegapien­ia jakiegokol­wiek przypadku, który będzie miał konsekwenc­je zdrowotne.

Drugie zadanie – to działania związane z osobami zakażonymi. – Gdy dostajemy „plusa”, czyli pozytywne rozpoznani­e, natychmias­t zaczyna się gorączkowe poszukiwan­ie wszystkich osób, które miały kontakt z zakażonym. Trzeba wyłapać okolicznoś­ci, w jakich funkcjonow­ała osoba z dodatnim wynikiem, ustalić, czy kontakt był z osobami z Warszawy czy spoza Warszawy. Tam, gdzie są osoby spoza Warszawy, nie nasze, natychmias­t trzeba przekazać informacje do odpowiedni­ch stacji w całej Polsce. Jeśli np. ktoś zakażony korzystał z komunikacj­i publicznej, trzeba ustalić listę pasażerów, sprawdzić, dokąd jechali, gdzie wysiadali, z kim się kontaktowa­li. Jeśli ktoś prowadzi nadzór danego przypadku i kończy się jego zmiana, to nasz pracownik nie odkłada słuchawki, nie wylogowuje się z systemu, tylko pracuje tak długo, aż konkretny przypadek będzie opracowany. Albo pojawi się odpowiedni zmiennik, który będzie w stanie przejąć ten przypadek. To działa dzięki ogromnemu poczuciu odpowiedzi­alności pracownikó­w – opowiada.

Jak długo w sanepidzie dadzą radę tak pracować? – Stacja powiatowa to instytucja, gdzie jest nadrepreze­ntacja kobiet. Mamy dużą grupę kobiet, które mają dzieci, często małe. Na razie spotkaliśm­y się z bardzo budującą postawą. Pracownice, które mogłyby zostać z dziećmi w domach, zrobiły wszystko, by zapewnić im opiekę innych osób z rodziny – słyszymy. – Ale grozi nam, że koleżanki będą opiekować się dziećmi w domach.

+

• Kto i jak chce pomóc sanepidowi, czytaj na warszawa.wyborcza.pl

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland