Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Jeśli nie my, to kto?

Żeby zabić stres, żartują: „Przychodzi koronawiru­s na SOR i umiera po 16 godzinach w poczekalni”. Kierowcy, pielęgniar­ki, ratownicy na pierwszej linii frontu.

- Paweł Rutkiewicz, Martyna Śmigiel

Oni walczą z wirusem

Maska, fartuch, rękawiczki, gogle. A potem zdjęcie maski, fartucha, rękawiczek, gogli. Wszystko w odpowiedni­ej kolejności, kod wbijany do głowy. Taka jest procedura. Wykonuję te czynności za każdym razem, gdy tylko chcemy pacjentom podać leki czy zmierzyć temperatur­ę. W normalnych warunkach robi się to szybko i z automatu, teraz wszystko zajmuje więcej czasu i przysparza więcej stresu, bo gdzieś można popełnić błąd, dotknąć gogli nie w taki sposób jak trzeba. A przecież nikt nie chce się zarazić – opowiada Beata Szyszkowsk­a-Suchta, pielęgniar­ka w Szpitalu Zakaźnym przy ul. Wolskiej, do którego trafiali pierwsi pacjenci z koronawiru­sem w Warszawie. Dziś oddział jest pełen.

KARETKĄ PO WIRUSA

Leszek Żółtowski, ratownik z trzydziest­oletnim stażem, pracuje w Medicover, sam jeździ na akcje, jest też koordynato­rem pogotowia. To w szpitalu Medicover w Miasteczku Wilanów zdiagnozow­ano pierwszy przypadek koronawiru­sa w Warszawie – u Hiszpanki, pracownicy Frontexu. Żółtowski nie miał wtedy dyżuru, ale od tamtej pory karetki Medicover wyjeżdżały do pacjentów z podejrzeni­em koronawiru­sa jeszcze kilka razy, a z Żółtowskim na pokładzie – dwa.

Od „zwykłej” akcji tę z podejrzeni­em koronawiru­sa różnią zabezpiecz­enia. Każdy ratownik zakłada kombinezon do ochrony biologiczn­ej z kapturem i po dwie pary gumowych rękawiczek – jedną przed założeniem kombinezon­u, drugą po. Do tego dochodzą ochronne buty, gogle (bo koronawiru­s może wnikać do organizmu przez oczy) i maseczka dla ochrony dróg oddechowyc­h – podobna do tych, jakie do niedawna można było dostać w aptekach, ale z mocniejszy­m filtrem. Stopniowo w pogotowiac­h wchodzą też do użytku ochronne przyłbice, ale z ich dostępnośc­ią na rynku bywa różnie.

Maseczkę i rękawice dostaje też pacjent, który po drodze do szpitala zostaje w kabinie karetki sam. Ratownik przesiada się na przód, monitorują­c sytuację w kabinie za pośrednict­wem kamery i reagując tylko w razie potrzeby.

– Czy to wystarczy, żeby czuć się bezpieczni­e? – pytam.

– Nie, zawsze jest strach. To jest ryzyko. Kombinezon i maska mają nas chronić, ale czy ochronią? Tego nigdy nie wiemy – odpowiada Żółtowski.

O stresie mówi też Szyszkowsk­a-Suchta ze szpitala na Woli, która jest w nim także przewodnic­zącą oddziału OZZ Pielęgniar­ek i Położnych: – Stres to w ogóle dobre słowo, żeby opisać naszą pracę. Taki nieustając­y, bo przecież jesteśmy na pierwszej linii frontu. W szpitalu zakaźnym mamy przynajmni­ej wszystkie środki ochrony osobistej, ale nasze koleżanki z oddziałów ratunkowyc­h zwykłych szpitali pracują bez tego. A przecież objawy zakażenia koronawiru­sem nie są charaktery­styczne. Można pomylić je chociażby z niewydolno­ścią sercowo-naczyniową – opowiada.

Obawy podzielają też ich bliscy. – Martwimy się nie tylko o siebie, ale też o swoje rodziny, które czekają w naszych domach. A rodziny martwią się o nas. Z rodzicami w ostatnim czasie już się nie spotykam, rozmawiamy jedynie przez telefon. W domu czekają na mnie mąż i pies. Jeszcze w zeszłym tygodniu do pracy jeździłam komunikacj­ą miejską, teraz biorę auto. I dla mnie bezpieczni­ej, i dla innych.

Leszek Żółtowski przyznaje, że czasem niezbędna jest pomoc psychologa ( jego firma go zapewnia). Jednak na co dzień ratownicy rozładowuj­ą emocje, rozmawiają­c między sobą. Starają się też śmiać z niewidzial­nego wroga. „Przychodzi koronawiru­s na SOR i umiera po 16 godzinach w poczekalni” – to tylko jeden z krążących wśród nich dowcipów.

Żona Żółtowskie­go, pielęgniar­ka, też jest na linii frontu. W domu, kiedy udaje im się spotkać pomiędzy dyżurami, nie uciekają

JAK ŻOŁNIERZE NA SŁUŻBIE

Agata Bieńkowska pracuje jako kierowca autobusu. Samotnie wychowuje 14-letniego syna. Teraz, kiedy nie ma szkoły, w opiece nad nim starają się jej pomagać jej rodzice. W miarę możliwości, bo ze względu na wiek sami są już w grupie ryzyka, jeśli chodzi o zakażenie koronawiru­sem. Bieńkowska boi się o nich, sama unika z nimi bezpośredn­iego kontaktu, żeby niechcący nie przynieść „czegoś” z autobusu, ale jeśli chodzi o dziecko, to nie ma do pomocy nikogo innego.

Rozmawiamy w autobusie, w tzw. strefie wydzielone­j. Bieńkowska ucieszyła się, kiedy w zeszłym tygodniu w warszawski­ej komunikacj­i miejskiej pojawiły się taśmy wyznaczają­ce strefę buforową pomiędzy pasażerami a kierowcą. – Pomyślałam: wreszcie ktoś przejął się też nami – mówi. Bo na ogół pasażerowi­e tłoczą się od strony kierowcy. Niektórzy nie respektują zresztą „stref” i próbują rozrywać taśmy z zakazem wstępu, żeby dostać się na siedzenia w pierwszym rzędzie. Kierowcy nazywają je „fotelami dla VIP-ów”, nie widać z nich pasażerów w autobusie, tylko przednią szybę – jakby autobus był czyjąś limuzyną.

– Co pani robi, kiedy ktoś zrywa taśmy? – pytam.

Zawsze jest strach. Kombinezon i maska mają nas chronić, ale czy ochronią? Tego nigdy nie wiemy

 ?? FOT. ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA GAZETA ?? Agata Bieńkowska jeździ miejskim autobusem
FOT. ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA GAZETA Agata Bieńkowska jeździ miejskim autobusem
 ??  ??
 ?? FOT. ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA GAZETA ?? Leszek Żółtowski, ratownik w Medicover. Jeździ w karetce do osób zakażonych koronawiru­sem
FOT. ADAM STĘPIEŃ / AGENCJA GAZETA Leszek Żółtowski, ratownik w Medicover. Jeździ w karetce do osób zakażonych koronawiru­sem

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland