Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Sto telefonów, bez skutku
Jeden z synów zmarłego w śródmiejskim mieszkaniu Chińczyka jest zakażony koronawirusem – taką wiadomość ze szpitala MSWiA dostała wczoraj matka chłopca. Na wynik badania męża czeka od środy.
O śmierci mężczyzny pisaliśmy kilka dni temu. W nocy z wtorku na środę mieszkańców budynku w al. Szucha obudziły odgłosy na klatce schodowej. – Widzieliśmy, jak ratownicy medyczni zapakowani całkowicie w kombinezony ochronne wynieśli z mieszkania chińskiej rodziny ciało w czarnym worku – opowiadał Michał, jeden z lokatorów. Na miejscu były służby sanitarne i policja.
Wrócił z Niemiec, źle się czuł
Czteroosobowa rodzina Chińczyków – mąż, żona i dwóch synów (starszy 12 lat, młodszy prawie 4) sprowadziła się tu kilka tygodni temu. W naszym kraju mieszkają już od 15 lat, dzieci mówią po polsku. Zmarły mężczyzna miał 42 lata i był pastorem kościoła chińskich baptystów. Niedawno przebywał w Niemczech. Po powrocie źle się czuł, lekarz zalecił mu pobyt w domu i przepisał antybiotyk. W kolejnych dniach stan chorego się pogarszał. We wtorek przyjechała do niego karetka. Mężczyzny nie udało się jednak uratować.
Pobrano od niego próby do badania na obecność koronawirusa. Żona zmarłego została poinformowana, że na wynik trzeba czekać dwa dni. O dramacie chińskiej rodziny dowiedział się zaalarmowany przez mieszkańców budynku sinolog Marcin Jacoby z Uniwersytetu SWPS. Rozmawiał z żoną zmarłego, po wielu próbach dodzwonił się w środę do powiatowej stacji sanepidu. Dowiedział się tam, że dopiero, gdy będą wyniki badania zmarłego, będzie wiadomo, co z jego rodziną. Zostanie objęta formalną kwarantanną, jeśli potwierdzi się w badaniu, że chory był zakażony koronawirusem.
Ponieważ w ciągu kolejnych dni nikt nie informował wdowy o wynikach badań zmarłego, sinolog dzwonił pod podane w internecie numery powiatowego sanepidu, ale bez skutku. Jak mówi, w piątek i w sobotę wykonał ponad sto telefonów. Albo było zajęte, albo słyszał komunikat, że połączenie jest niemożliwe.
Szpital: to wirus
W piątek poczuła się gorzej żona zmarłego Chińczyka. – Miałam kaszel. Sąsiadka wezwała ambulans, który zabrał mnie i dzieci do szpitala MSWiA – relacjonowała potem „Stołecznej” Hu Jin. Od niej i obu synów pobrano próbki do badania, wszyscy mieli też prześwietlenie. - Lekarz zalecił nam, byśmy zostali w domu. Powiedział, że powinnam wziąć lekarstwo i poinformował, że ostateczne wyniki mogą być w ciągu dwóch dni – opowiadała Hu Jin. Do domu rodzina wróciła taksówką, potrzebne pani Hu lekarstwa kupiła sąsiadka. Chinka nadal miała podobne objawy: lekki kaszel i niewielki ból w klatce piersiowej, ale bez gorączki. Wczoraj w południe odebrała telefon ze szpitala przy Wołoskiej z informacją, że test potwierdził zakażenie jej młodszego syna koronawirusem. Według Hu Jin czterolatek czuje się dobrze. Nie ma widocznych objawów choroby. Wciąż wypatruje wyników badań swoich i starszego syna.
Teraz rodzina powinna zostać objęta formalnym nakazem kwarantanny domowej. Hu Jin spodziewa się telefonu od przedstawiciela służb sanitarnych. Także sąsiedzi chińskiej rodziny, którzy zaalarmowali nas o jej dramacie, oczekują od władz sanitarnych wskazówek, co powinni teraz robić, jak się zachowywać.
l
Sąsiedzi chińskiej rodziny, którzy zaalarmowali nas o jej dramacie, oczekują od władz sanitarnych wskazówek, jak mają teraz postępować