Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Fotoreportaż
Wiersze czytane na Facebooku, zwiedzanie muzeum przez internet albo zdalny trening pływacki bez wchodzenia do wody. Życie zawodowe wielu z nas zmieniło się nie do poznania.
Pracuję w dziale edukacyjnym muzeum; prowadzę zajęcia z dziećmi w formie wykładów i oprowadzania po ekspozycjach. Teraz przygotowuję lekcje online. Opowiadam do kamery o historii powstania warszawskiego. Dzięki zdalnym zajęciom mogą w nich uczestniczyć dzieci z całej Polski, które z różnych powodów nie miały okazji przyjechać do Warszawy, ale nic nie zastąpi osobistego kontaktu, kiedy dzieci np. dotykały twardych zmielonych ziaren, z których powstańcy jedli zupę „plujkę”, lub wąchały uprażone żołędzie do robienia niedobrej kawy.
Pracuję na etacie w Teatrze Współczesnym i nie mogę się doczekać, kiedy znowu będę mogła stanąć na scenie przed publicznością. Żeby nie zwariować z braku kontaktu z widzami, zaczęłam czytać poezję na Facebooku. Filmiki są krótkie, maksymalnie trzyminutowe. Czytam poezję Leśmiana, Szymborskiej, ale też Młynarskiego. Kiedy czytaliśmy dla medyków, zadedykowałam im „Balladę o przyszłości chirurgii” Młynarskiego. Teraz wybieram pozycje, które mogą pomóc tegorocznym maturzystom w przygotowaniu się do egzaminu dojrzałości. Wygospodarowałam w domu prywatne studio nagraniowe. Wchodzę do… szafy – dobrze tłumi dźwięk. Zamykam się tam, siadam po turecku, otwieram komputer i czytam z monitora listy dialogowe do filmów. Z czegoś trzeba żyć.
Do tej pory przygotowywałem plan treningowy w domu, który moi podopieczni realizowali na basenie, a teraz nie ma możliwości wejścia do wody. Muszę ich trenować zdalnie. Pracujemy na sucho, imitując zajęcia w wodzie. Zawodnicy jeżdżą na rowerze, ćwiczą przy drabince, biegają po bieżni, robią pompki. Gdy okazało się, że pływalnie zostały zamknięte i uświadomiłem sobie, że to potrwa trochę dłużej, miałem moment depresyjny. Ale poza trenowaniem znalazłem sobie dodatkowe zajęcia. Spisuję swoje przemyślenia, maluję obrazy – robię wszystko to, na co normalnie nie miałem czasu. Z zawodnikami rozmawiam na Messengerze, odświeżyłem też trochę starych znajomości. Ale ciągle czekam na otwarcie basenów.
Prowadziłem wypożyczalnię kajaków, pływałem z ludźmi na motorówkach, zajmowałem się obsługą klubów plenerowych nad Wisłą. Wszystko do czasu pandemii. Z dnia na dzień straciłem zajęcie, więc dla ratowania domowego budżetu musiałem rozejrzeć się za nową pracą. Zostałem kierowcą zespołu ratowniczego. Jeżdżę z lekarzami po całym Mazowszu, pobieramy wymazy od ludzi na domowej kwarantannie. Zdarza się pokonywać po 300 km dziennie. Nie jest to bardzo dochodowe zajęcie, ale ważne, że w ogóle jest. Teraz zleceń jest mniej, bo wymazy robi głównie wojsko. Może niebawem bulwary wiślane wrócą do życia i dalej będę wypożyczał kajaki.
Zmienił się harmonogram mojej pracy oraz godziny otwarcia kliniki weterynaryjnej, które zostały skrócone. Pracy jest mniej niż przed pandemią, ale to zrozumiałe, bo więcej klientów zostało w domach.
Nie narzekam, wiele branż tak ma, a niektóre w ogóle są zamknięte. Teleporady nie wchodzą w grę. Zwierzę trzeba obejrzeć, zbadać, kontakt to podstawa.
+