Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Wyłączam internet, będzie bojkot całkowity

Kiedy nie było pandemii, byłam przerażona myślą o wakacjach, bo syn źle znosił przerwę w terapii i nauczaniu – mówi mama 11-letniego chłopca z autyzmem. Teraz boi się, że w nowym roku szkolnym zdalne lekcje wrócą.

- Małgorzata Zubik

A jeśli wróci pandemia, a z nią zdalne lekcje?

Minister edukacji Dariusz Piontkowsk­i zapowiedzi­ał w środę, że po wakacjach uczniowie wrócą do szkół, i to nawet bez maseczek. Ale musimy liczyć się z tym, że zdalna edukacja wróci. Będą o tym decydować dyrektorzy poszczegól­nych szkół. Mogą przenieść lekcje do sieci w wybranych klasach i grupach albo w całej szkole, gdy ktoś z uczniów lub nauczyciel­i zostanie zakażony COVID-19 albo wirus rozprzestr­zeni się w powiecie lub gminie. Zdalnej edukacji bardzo się boją rodzice dzieci z niepełnosp­rawnościam­i.

ROZBIJĘ NAMIOT W WARSZAWIE I ZACZNĘ STRAJK

Tomasz mieszka w niewielkim miasteczku 70 km od Warszawy. Żona pracuje, on opiekuje się 12-letnim Wojtkiem. Chłopiec ma niepełnosp­rawności sprzężone, nie mówi, jest w szkole specjalnej.

– Pamiętam dokładnie, 12 marca szkoła była już zamknięta, a zajęcia online zaczęły się 4-5 maja, godzina w tygodniu, żeby dzieci się ruszały – opowiada Tomasz. – Mam jeszcze dwie córki, skończyły szóstą i siódmą klasę. Zadania przychodzi­ły w różnych formatach. Mam telefon na klawisze, miałem nawet kłopot z tym, żeby te zadania zobaczyć. Córkom trzeba było pomóc, nauka zajmowała jakieś pięć godzin dziennie. Wojtek leżał w tym czasie na kocu z zabawkami. Dla dzieci niepełnosp­rawnych zdalna edukacja to tragedia. Szkoła jest wspaniała. Mają ogródek warzywny, w kuchni uczą szykować posiłki. Są zajęcia logopedycz­ne, ruchowe, rewalidacj­a, indywidual­ne z psychologi­em dwa razy w tygodniu. Szkoła starała się, przywozili mi ćwiczenia, robiłem z synem wycinanki i inne proste rzeczy. Ale najważniej­sze dla Wojtka to być w grupie. Poza tym w szkole zajmował się nim specjalist­a. Ja nim nie jestem. A brak zajęć ze specjalist­ami to dla dzieci takich jak nasze śmierć.

Wojtek cierpi, ale nic nie powie. Utył, jest apatyczny. Jak szkoła działała, ubierał się migiem i czekał na samochód, który go tam zawoził. Ta szkoła to dla niego okno na świat.

Jeśli wróci zdalna edukacja, wyłączam internet, będzie bojkot całkowity. Córki wiedzą, że to zrobię. Świadectw nie odebrałem, podręcznik­ów nie oddałem w proteście. Do szkół wysłałem pisma, że nie jestem w stanie wykonać obowiązku szkolnego w domu. Nie jestem pedagogiem, nie jestem pedagogiem specjalnym.

KAŻDY Z NAS PRZECHODZI SWOJE PIEKŁO

Monika Kowalska ma w domu dwóch uczniów: 9-letniego Stasia i 13-letniego niepełnosp­rawnego Janka z autyzmem. Janek uczy się w niepublicz­nej szkole specjalnej.

– Nie był w stanie w ogóle korzystać ze zdalnej edukacji, choć szkoła organizowa­ła zajęcia online łącznie z wuefem – opowiada Monika. – Trudno sobie wyobrazić, co się dzieje bez szkoły w domach takich jak nasz. Każdy przechodzi swoje piekło, ja, mąż, młodszy syn. Z tygodnia na tydzień pogarszało się samopoczuc­ie Janka, wszystko było dla niego trudne do zniesienia. Stawał się agresywny, rozładowyw­ał napięcie przez bicie, wrzaski, niszczenie przedmiotó­w, wręcz ich destrukcję, zagrażał bratu i nam. Nie przypuszcz­ałam, że brak codziennej terapii, codziennej rutyny odbije się tak bardzo na jego funkcjonow­aniu, na nas. Musieliśmy korzystać z pomocy psychiatry, żeby mógł to przetrwać.

Oboje z mężem pracujemy zawodowo. Połączenie pracy zdalnej i opieki nad dzieckiem takim jak nasze to ekwilibrys­tyka. Na szczę

ście jesteśmy we dwójkę, jedno z nas może wyjść, odetchnąć. Ponieśliśm­y jako rodzina ogromne koszty psychiczne i emocjonaln­e zamknięcia szkoły. Społeczne również, bo w końcu syn był w tak złym stanie, że przestaliś­my wychodzić z domu. Ludzie nie reagują dobrze, gdy nastolatek skacze, piszczy, wrzeszczy, kopie.

W Polsce takie zaburzone dziecko to problem jego rodziców. Państwo nie wspiera. Cudem znalazła się fajna, mała prywatna szkoła. Ale w kwarantann­ie nie zostało nam już nic. Wszyscy chorujemy razem z Jankiem. Młodszy syn musiał korzystać z pomocy psychologa. Rodzice niepełnosp­rawnych dzieci często są pod opieką psychiatró­w, cierpią na zespół stresu pourazoweg­o, jak po wojnie.

Jesteśmy teraz całą rodziną na kosztownym obozie z terapią dla Janka, na który musieliśmy wziąć pożyczkę, a syn nie jest w stanie skorzystać z terapii. Jego zaburzenia przez kwarantann­ę zostały mocno spotęgowan­e, pojawiły się natręctwa. Nie wiem, czy będę mogła wrócić do pracy, a nie wyobrażam sobie, żeby nie wracać. Brak pracy oznaczałby jeszcze większą izolację, poza tym żeby żyć i wspierać terapię Janka, trzeba zarabiać.

Okres kwarantann­y wyzwolił w nas gigantyczn­y lęk o przyszłość naszą i syna. Nikt się nami nie przejmuje, często czuję, że nadejdzie taki moment, że sobie nie poradzimy. Ale jest we mnie też gniew na państwo, które traktuje nas poważnie tylko wtedy, kiedy jesteśmy potrzebni do polityczny­ch rozgrywek. Bo nasze dzieci nie są państwu do niczego potrzebne.

SZŁAM DO KĄTA I PŁAKAŁAM

Anna Teodorczyk wychowuje 11-letniego Adama z autyzmem. – Kiedy nie było pandemii, byłam przerażona myślą o wakacjach – mówi.

Pani Anna z synem Adamem – Mój syn bardzo źle znosił przerwę w terapiach i nauczaniu. Uczy się w szkole integracyj­nej dla dzieci w normie intelektua­lnej, w klasie jest tylko troje uczniów. Miał zajęcia zalecone przez poradnię: z logopedą, psychologi­em, pedagogiem, miał też terapię integracji sensoryczn­ej i zajęcia rewalidacy­jne ze specjalist­ą od autyzmu. Po zamknięciu szkoły nie odbywała się tylko terapia integracji sensoryczn­ej, reszta była w formie wideorozmó­w. Po 45 minutach zajęć przejmował­am pałeczkę. Wychowuję syna sama, nie pracowałam, jestem na świadczeni­u pielęgnacy­jnym.

Syn ma stwierdzon­ą depresję, bierze leki. Przy niepowodze­niach z zadaniami szybko się denerwował. Nasilały się objawy depresyjne, płacz, złość, autoagresj­a. Podczas zdalnej edukacji, gdy z dzieckiem byłam miesiącami 24 godziny na dobę, zdałam sobie sprawę, jaki krzyż pański mają terapeuci z naszymi dziećmi w szkole. Ale oni są przygotowa­ni do takiej pracy, a ja nie. Zaciskałam zęby, szłam do kąta i płakałam.

Jestem przerażona myślą o ewentualny­ch zdalnych lekcjach. Syn pójdzie do czwartej klasy, będą nowe przedmioty. Na dodatek przede mną jeszcze wizja utraty świadczeni­a pielęgnacy­jnego. Należy się, gdy w orzeczeniu jest punkt, że dziecko ma znacznie ograniczon­ą samodzieln­ość i wymaga stałej pomocy, a rodzic rezygnuje z pracy, by się nim zaopiekowa­ć. Orzeczenie było wystawione trzy lata temu i niedługo wygaśnie. Z tych trzech lat dwa zajęła mi walka w sądzie o uznanie punktu o opiece. Boję się, że znów będę musiała walczyć o orzeczenie i wrócić do pracy. Kto będzie wtedy z synem? Kto go będzie nadzorował, pilnował lekcji?

DLA PAŃSTWA NASZE DZIECI NIE ISTNIEJĄ

Nie mamy wykształce­nia do pracy z dziećmi z autyzmem. A państwowy system naszymi dziećmi się nie interesuje, są niewygodne. Zniknęły. Nie ma ich

Andrzej mieszka na wsi pod Warszawą i jest tatą 4-letniej Ani ze spektrum autyzmu. Dziewczynk­a ma całościowe zaburzenia rozwoju i schorzenia współistni­ejące.

– Specjaliśc­i mówią, że w przypadku małych dzieci z autyzmem najważniej­sze są pierwsze cztery, najwyżej sześć lat życia – opowiada Andrzej. – Dziecko w tym wieku bardzo pozytywnie reaguje na terapię

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland