Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Zuza mówi, że przytulanie jest jak pomidory
W Polsce przytulanie kosztuje teraz 199 zł za 45 minut. I to w promocji. Bez promocji to 229 zł. A ceny ciągle rosną.
osób, którzy się do takich „ekspertów” udają po pomoc. Mogę sobie wyobrazić i zrozumieć ich emocje. Frustrację, rozpacz. Najprawdopodobniej jednak idąc do trenerów uwodzenia, a nie na przykład na terapię, gdzie mogliby sobie różne rzeczy przepracować, pogarszają jeszcze swoją sytuację. No, owszem, nauczą się zdobywać numery od dziewczyn, nazbierają sobie tych numerów mnóstwo, ale co z tego?
A czy byli również bohaterowie, którzy budzili twoją sympatię?
– Oczywiście! Na przykład sprzedawcy ze sklepu dla więźniów od razu zdobyli moje serce, co chyba widać w tekście. Widziałam w nich autentyczne poczucie misji, by pomagać ludziom, których praktycznie wszyscy wokół uznają za niewartych pomocy. Na przykład osobom z wyrokami dożywocia.
Moją sympatię wzbudziła również właścicielka biura matrymonialnego Rusałka z Kalisza.
Właścicielka biura matrymonialnego, która paradoksalnie sama jest osobą samotną.
– Tak, dzięki czemu bardzo dobrze rozumie swoich klientów. Zresztą, to nie tak, że ona mi się skarżyła, że zaczęła mi płakać na ramieniu czy coś podobnego.
Powoływała się na słowa księdza, który powiedział jej, że niektórzy ludzie są powołani do samotności.
I ona z jednej strony jest z tym pogodzona, a z drugiej – nie do końca. Wciąż wierzy, że jej los się odmieni, jest na to otwarta. Porównała się do szewca, który chodzi bez butów, ale też zapewniła, że gdyby ten szewc dostał dobrze skrojoną parę, toby te buty chętnie założył.
Dodajmy, że choć biuro matrymonialne w Kaliszu to nie jest bardzo dochodowy biznes, to – jak we wszystkich opisanych przeze mnie historiach – też jest to biznes. To jedyna działalność tej pani, bo nie byłaby w stanie pogodzić jej z inną pracą. Klienci cały czas do niej dzwonią, chcą rozmawiać całymi godzinami. Opowiadają, jak to byli z kimś na randce, albo jak sobie radzą na co dzień. Taki telefon zaufania to ogromna praca, której nie da się przeliczyć na pieniądze. A jej stawki nie są wysokie, zwłaszcza w porównaniu z innymi biurami matrymonialnymi, o których piszę.
Na przykład w porównaniu ze Swatką Anną, największą celebrytką wśród polskich swatek.
– Na przykład. Ta pani w wakacje ruszyła nawet w tournée po całej Polsce, pod hasłem „Swatka Anna w twoim mieście”. Można było się z nią spotkać i zapoznać z licznymi pakietami dla klientów. I tak jak u Rusałki jest tylko jedna opcja, płaci się 180 zł za pół roku, tak u Swatki Anny ceny zaczynają się od 600 zł, a kończą na pięciu tysiącach.
I co się za taką górną stawkę dostaje?
– W najdroższym pakiecie w cenie jest m.in. sesja fotograficzna w jednym z siedmiu miast na Śląsku, telefoniczna konsultacja z „kreatorem zmiany wizerunku” i konsultacja z jednym z ekspertów, którymi według swatki Anny są np. wróżka czy numerolog. I podczas gdy najtańszy pakiet (600 zł) daje dostęp do 12 kontaktów w roku, tak te najdroższe to minimum 36 kontaktów. W tanich pakietach dostaje się te kontakty mailem lub telefonicznie, w drogich swatka zapewnia „osobistą opiekę” i „indywidualne konsultacje pod adresem wskazanym przez klienta”.
Trenerzy podrywu za dwa dni szkolenia kasują 5-6 tys. zł. Najdroższy produkt Nuga Best, łóżko masujące, to 17-25 tys. zł, a ich najtańsze produkty, pasta do zębów i mydełko, kosztują po 400 zł każdy. Za 45 minut płatnego przytulania zapłacimy 199 zł
Gwoli (nie)sprawiedliwości, muszę dodać, że mężczyźni mają gorzej, czyli drożej.
– Nie wszędzie, ale tak, w innym biurze obowiązuje zasada, że mężczyzna musi zapłacić więcej niż kobieta. Właścicielka biura uważa, że to konieczne, bo dopiero jak dużo zapłaci, to będzie mu na znalezieniu partnerki faktycznie zależało.
Z twoich rozmów z właścicielkami biur matrymonialnych wynika m.in., że kobiety możemy podzielić na kobiety z klasą i kobiety „bardziej takie normalne”. Że Polacy często szukają kobiet grzecznych i uporządkowanych, natomiast Polki generalnie nie szukają Polaków. I że bodaj główne marzenie Polek szukających drugiej połówki brzmi: „żeby był normalny”. –( Tak, można tak te refleksje podsumować. Co do „normalności” – często takie opisy pojawiają się na Tinderze. „Jestem normalnym chłopakiem”. Ale co to znaczy? Taka charakterystyka budzi we mnie głęboki niepokój. Nie wiadomo, co się za tym kryje, ale raczej nic dobrego.
W ramach prac nad książką brałaś również udział w tzw. szybkich randkach. Czyli swoistej odwrotności swatania, które jest długim i żmudnym procesem, gdzie się czeka, wypełnia specjalne formularze...
– Nawet sprawdza się, czy ktoś jest naprawdę rozwiedziony! Trzeba dostarczyć specjalne potwierdzające tę informację dokumenty.
A speed dating?
– Pamiętasz tę akcję Mariny Abramović, że siadało się naprzeciwko niej, patrzyło jej w oczy i przez pięć minut milczało? Niestety, speed dating tak nie wygląda. Tam cały
zagrozili mi zabójstwem i dali dobę na oddanie dziecka krewnym męża – opowiada. Spakowała torby i ruszyła z synem do Białorusi na granicę z Polską.
URZĄD JEJ NIE WIERZY
Granicę przekroczyli za 12. razem, szczęśliwi, że w końcu są bezpieczni. Jednak pół roku później Urząd ds. Cudzoziemców odmówił im ochrony międzynarodowej. Historia Maliki wydała się urzędnikom niewiarygodna. Dlaczego mąż miałby żądać oddania mu dziecka, skoro wcześniej się zgodził, by zamieszkało z matką? Czy naprawdę brat Maliki stanowił dla niej zagrożenie? Wprawdzie przedstawiła zaświadczenie, że siedział za zabójstwo – według Maliki zabił ojca, bo ten był agresywny wobec sióstr – ale urzędnicy nie byli przekonani.
A co najważniejsze, zdaniem urzędu, Malika nie spełniła warunków uznania jej za uchodźczynię w rozumieniu konwencji genewskiej – według niej uchodźcą jest osoba, której grozi prześladowanie ze względu na rasę, religię, narodowość, poglądy polityczne i przynależność do określonej grupy społecznej.
Malice przyszło z pomocą Stowarzyszenie Interwencji Prawnej. Prawniczka Magdalena Sadowska napisała odwołanie do Rady ds. Uchodźców, ale ta utrzymała decyzję urzędu w mocy. Z uzasadnienia wynika, że Malika miała w Czeczenii „niczym nieograniczoną możliwość” poproszenia miejscowych organów sprawiedliwości o pomoc. Udać się na policję, do sądu czy organizacji społecznej. – Większych bzdur nie czytałam – mówi Malika. – Jakie organizacje? Jaka policja? Wszędzie rządzą mężczyźni!
– Polscy urzędnicy, odmawiając czeczeńskim kobietom ochrony, często piszą, że mogły się zgłosić w Czeczenii na policję albo do sądu, bo te organy są rosyjskie, ale to teoria – mówi mec. Sadowska, która prowadziła już dziesiątki takich spraw. – W tych rosyjskich sądach orzekają Czeczeni, czyli osoby osadzone w tamtejszej tradycji i kulturze.
– Nie wiem, czy taki argument to kwestia złej woli czy totalnej ignorancji – dodaje Aleksandra Chrzanowska, inna ekspertka Stowarzyszenia Interwencji Prawnej. – Są organizacje, które tytanicznym wysiłkiem wspierają kobiety na Kaukazie, ale jest ich bardzo mało i nawet one rzadko potrafią pomóc. Ostatnio głośno było o schronisku dla kobiet w Dagestanie, do którego uciekła Czeczenka. Krewni znaleźli ją tam dzięki miejscowej policji, która zrobiła nalot i ją zabrała.
Sadowska zaskarżyła decyzję Rady do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego.
WIELOPOZIOMOWA PRZEMOC
Według raportu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka z 2019 r. czeczeńskie kobiety doświadczają wielopoziomowej dyskryminacji i przemocy, bo republika w praktyce pozostaje poza jurysdykcją rosyjskiego ustawodawstwa. Jeżeli nawet rosyjski sąd orzeknie na korzyść kobiety w kwestii opieki nad dzieckiem, to lokalne władze sabotują taki wyrok. Na ogół jednak sądy w Czeczenii nieprzychylnie patrzą na kobiety, które po rozwodzie chcą zachować opiekę nad dziećmi.
Według raportu Stichting Justice Initative (Prawowaja Inicjatiwa) w latach 2008-17 na Kaukazie Północnym na skutek zabójstwa honorowego zginęło co najmniej 39 kobiet, ale – jak piszą eksperci – rzeczywista liczba może być znacznie większa. Krewni zabitych rzadko bowiem to zgłaszają. Powodem zabójstwa może być nawet samo podejrzenie, że kobieta naruszyła dobre obyczaje w sferze relacji damsko-męskich. Dowodów nie trzeba.
W 2018 r. WSA uchylił decyzję Rady ds. Uchodźców i nakazał ponowne zbadanie sprawy Maliki. Jednak wiosną 2019 r. Rada kolejny raz odmówiła Malice, tym razem zarzucając jej brak wiarygodności. Wytknęła każdą nieścisłość, która pojawiła się w trakcie przesłuchań przed urzędem i strażą graniczną.
Raz Malika miała powiedzieć, że tuż przed ucieczką zamieszkała z mężczyzną bez ślubu, a potem, że tylko kilka razy go zaprosiła; nie pamiętała dokładnie numeru domu, w którym wynajęła mieszkanie po rozwodzie; syn po wyjeździe rzekomo miał kontakt z ojcem, co nie pasuje do historii o tym, że przed nim uciekli. No i ta sprawa ze śmiercią ojca i bratem w więzieniu. Zdaniem urzędników, jeśli nawet brat zabił ojca z powodów obyczajowych, to zrobił to, by chronić swoje siostry, a więc Malika nie miała powodu, by się go obawiać.
– Większość tych nieporozumień wynika z błędnego tłumaczenia – mówi Malika. – Nigdy nie mówiłam, że mieszkałam z tamtym mężczyzną. Co do kontaktu Sulima z ojcem, to jak przekraczaliśmy granicę, miałam jeszcze rosyjski numer i dostawaliśmy od niego wiadomości, ale odkąd zmieniliśmy numery, żadnego kontaktu nie mamy. Z kolei jeżeli chodzi o brata, to rzeczywiście zabił ojca. Po co miałabym coś takiego zmyślać?
Ma swoją teorię, dlaczego jej nie uwierzyli. – Mieszkam w Europie już pięć lat i dziś wiem, że tutejszym urzędnikom w głowie się nie mieści moja historia. W Polsce macie równouprawnienie, można pójść na policję, do fundacji. Nie rozumiecie tego, jak kobiety żyją w Czeczenii.
NAPISALI, ŻE JEST SPRZĄTACZKĄ
Prawna machina ciągle się kręci. Sprawa doszła do NSA, a potem wróciła do WSA, który w maju br. stanął jednak po stronie Rady. – Sądy administracyjne w Polsce nie mają kompetencji, aby orzekać merytorycznie, czy cudzoziemcowi należy nadać status uchodźcy, czy nie. Badają tylko, czy urzędy prawidłowo zastosowały przepisy proceduralne i materialne – wyjaśnia mec. Sadowska.
W sprawie Maliki sąd uznał, że Rada dopełniła formalności.
Sadowska dodaje, że nieścisłości w protokołach przesłuchań nie muszą oznaczać, że cudzoziemiec nie mówi prawdy. – Cudzoziemcy na granicy często opowiadają swoją sytuację skrótowo, szczególnie jeżeli przekraczają ją za kilkunastym razem. Mylą się też tłumacze. Kiedyś jeden przy mnie, tłumacząc z rosyjskiego, zamiast „bojownik” mówił „wojskowy” – opowiada. – Gdy zwróciłam mu uwagę, stwierdził, że się nie zna na takim słownictwie. Innej kobiecie wpisano, że pracowała jako sprzątaczka, a ona była projektantką mody i z tego powodu miała zresztą problemy, bo jej moda nie podobała się władzom. Kolejna sprawa – przesłuchanie w urzędzie trwa często wiele godzin i nawet jak potem cudzoziemcowi odczytają protokół, wielu rzeczy może nie wyłapać ze zmęczenia.
Urząd ds. Cudzoziemców w odpowiedzi na moje pytania napisał, że nie może komentować sytuacji poszczególnych osób, a każdą sprawę rozpatruje indywidualnie. Podkreślił, że przedstawienie nieprawdziwych informacji i brak dowodów mogą być niekorzystne dla cudzoziemca, tak samo jak rozbieżności w zeznaniach. Dodał, że nie posiada statystyk, ile kobiet z Czeczenii, obawiających się przemocy i odebrania dzieci, szuka ochrony w Polsce. Podkreślił jednak, że co do zasady, po dokładnym zbadaniu sprawy, udzielenie takiej ochrony jest możliwe.
– Teraz mam dwie drogi – mówi Malika. – Zaskarżyć ostatni wyrok WSA i czekać kolejne dwa lata, albo pozwolić sprawie się zakończyć, poczekać, aż straż graniczna rozpocznie procedurę zobowiązującą nas do powrotu i wystąpić o powrót humanitarny. Jeszcze nie wiem, co zrobię.
TYLKO POBYT MOŻE TE DZIECI URATOWAĆ
– Pobyt humanitarny ze względu na to, że dzieci się zintegrowały w Polsce, jest najczęstszym pozytywnym scenariuszem w sprawach czeczeńskich kobiet, ofiar przemocy – mówi Aleksandra Chrzanowska. – Przyznanie ochrony międzynarodowej jest wyjątkowo rzadkie, również straż graniczna często pomija wątek zagrożenia dla kobiety, jakby państwo nie chciało przyznawać, że to zagrożenie przemocą ze względu na płeć. Natomiast odmówienie ochrony czasem kończy się tragicznie. Jestem w kontakcie z kobietą, która po deportacji z Polski wróciła do Rosji. Jej mąż dowiedział się o tym w dniu jej przyjazdu i zaczął poszukiwania. Próbowała ukrywać się w Moskwie, ale bała się zameldować, bo zaraz by ją znaleźli, a bez meldunku nie mogła pójść do pracy ani zapisać dzieci do szkoły. Zanim dotarła do Czeczenii, krewni męża zabrali jej dzieci.
Ośrodek na Targówku, w którym obecnie mieszka Malika z Sulimem, przestanie działać 31 sierpnia. Właściciel nieruchomości ma inne plany na ten budynek. Jakub Dudziak, rzecznik Uds.C, zapewnia, że mieszkanki ośrodka otrzymają wsparcie w zakresie przeprowadzek. Mogą zgodzić się na świadczenie pieniężne i próbować się utrzymać samodzielnie albo dostać miejsce w innym ośrodku. Na potrzeby zakwaterowania kobiet i matek samotnie wychowujących dzieci czasowo wyznaczona będzie część ośrodka dla cudzoziemców w Podkowie Leśnej – Dębaku.
– Zrobię wszystko, żeby uniknąć przeprowadzki do innego ośrodka – przyznaje Malika. – Syn jest zdenerwowany, ma objawy depresji. Marzy o mieszkaniu, spokoju.
– Wiele dzieci z doświadczeniami takimi jak u Sulima żyje w ciągłym napięciu i lęku – mówi Marta Piegat-Kaczmarczyk, psycholog Polskiego Forum Migracyjnego, które pracuje z czeczeńskimi rodzinami. – Wspomnienia przemocy, której doświadczyli albo byli świadkami, ożywają, gdy słyszą, że odmówiono im ochrony. Często pojawiają się ataki paniki, trudności z oddychaniem, koszmary nocne, a to skutkuje obniżeniem funkcji poznawczych. Bardzo wiele dzieci boi się osób w mundurach, bo kojarzą im się z policją, która kiedyś przyszła do domu i nie pomogła, albo z pogranicznikami, którzy im nie wierzą. Czasem wystarczy, że spotkają listonosza, i wracają depresja i lęki. Latami pracujemy, żeby dzieci jak najlepiej funkcjonowały, ale to zasypywanie dołka, który wciąż się pogłębia. Dopiero przyznanie pobytu pozwala na rozpoczęcie właściwej terapii. Spokojny dalszy rozwój Sulima będzie możliwy tylko wtedy, gdy będzie wiedział, że może tu zostać.
Granicę przekroczyli za 12. razem, szczęśliwi, że w końcu są bezpieczni. Jednak pół roku później Urząd ds. Cudzoziemców odmówił im ochrony międzynarodowej. Historia Maliki wydała się urzędnikom niewiarygodna