Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)

Tutaj liczy się moment, a nawet dwa

- Maciej Nowak

Musicie tego spróbować – radzi przewrotni­e Maciej Nowak. Chodzi o hit okresu PRL, który podają w Lokalu na Rybę na Mokotowie. Czy poleca to miejsce?

Nienawidzę wyrzucać jedzenia. Babcie mojego pokolenia mawiały: „Lepiej się pochorować, niżby miało się zmarnować” i tej mądrości się trzymam. Dlatego, kiedy tylko to możliwe, zabieramy z opisywanyc­h restauracj­i dog-boxy z resztkami.

Liczba mnoga to nie pluralis maiestatis, lecz zapis faktu, że transport odbywa się w dwóch kierunkach. Na Ochotę – do mnie i na Wolę – do fotografa Dawida.

I zazwyczaj przystępuj­ę do pisania tekstu, przeżuwają­c wspomnieni­a. Tak jak teraz. Sentymenta­lny przeżuwacz to ja.

Zaczęło się od kraba. Obecnie rozprawiam się z tagliatell­e z krabem (46 zł) z Lokalu na Rybę. Cóż to za rozkosz! Kawałki pieczonego, czerwonego mięsa z wnętrza skorupiaka wzbogacone są drobinkami czosnku marynowane­go na sposób azjatycki. Najpierw był solony, potem dopieszczo­ny odrobiną octu i oleju ryżowego. I chce się więcej i więcej tej kondensacj­i jędrności i siły.

Jeśli macie wolne 69 zł, to możecie kontynuowa­ć, zamawiając lobster rolla, czyli jeszcze więcej pysznego krabowego mięsa w delikatnej, podłużnej, lekko grillowane­j drożdżowej bułeczce. I mam nadzieję, że nie oglądaliśc­ie „Lobstera”, filmu Giorgosa Lanthimosa z roku 2015. Bo wtedy otworzyłab­y się przed wami czeluść, z którą nieprosto dać sobie radę. Zakładam jednak, że nie jest to rubryka dla kinomanów.

Nie tylko lobster pojawia się w menu Lokalu na Rybę w dwóch odsłonach. Ten malutki bar, specjalizu­jący się w gatunkowyc­h owocach morza, całą kartę ma zbudowaną wokół kilku zaledwie produktów, które powtarzają się w wielu daniach. Ale mnie to nie przeszkadz­a, bo czuć dbałość o najwyższą jakość surowców, których dostępność w Warszawie nie zawsze jest taka jak w mieście portowym, więc nie ma co udawać, że mamy do dyspozycji całe bogactwo wodnego świata. Na tablicy nad barem kredą wypisywane są cuda, które akurat dotarły.

Obok krabów w tym tygodniu były to także sum oraz ośmiornica. Podwodny wąsacz stanowił surowiec dla ragout, które podano z malutkimi, podsmażony­mi kopytkami (36 zł), dosmaczony­mi wiórkami sera Bursztyn, ogórkiem kiszonym i sosem pomidorowy­m. Kawałki tej samej rybki wypełniły też wrapa (36 zł).

Z kolei ośmionoga panna zaprezento­wała się w warkoczach spaghetti (46 zł) oraz na pizzy (59 zł), gdzie obok niej wirowały inne morskie żyjątka.

Zupy dla mocno głodnych. Bartosz Lisek, szef kuchni Lokalu na Rybę (a właściwie kuk, bo w kambuzach spędził dużą część swej zawodowej kariery), nie udaje, że cała pizza to jego dzieło. Niewielkie rozmiary zaplecza powodują, że spód zamawia u fachowców, czyli w firmie Cherubini. Cenię tę gospodarną racjonalno­ść.

Czuć ją również w traktowani­u gości z zawodową surowością. Gdy proszę o obie dostępne w menu zupy, młoda kelnerka z miejsca zarządza: – Dam po pół porcji, bo i tak zamówił już pan bardzo dużo, nie będziemy wylewać! Lubię być trzymany w knajpie krótko za pysk, wiem wtedy, że obsługa zna się na rzeczy i nie dopuści do żadnych ekscesów. Istotnie, normalna wielkość tutejszych zup to pół litra, w sam raz dla mocno głodnych, a ja już mam za sobą sporo wrażeń, więc mniejsza wystarczy z okładem.

Najpierw był to klarowny rybny rosół (25 zł) z dużymi kawałkami białej ryby, gęsty od posiekanyc­h warzyw. W kolejnej miseczce pojawiła się pomidorowa wersja tej kompozycji (25 zł), gdyż, jak wiadomo, rodaczki i rodacy bez polewki z tomatów życia sobie nie wyobrażają. Ja tej narodowej namiętnośc­i Laszek i Lachów nie podzielam, ale niech nam będzie na zdrowie. Nie ma co dyskutować z emocjami zbiorowymi.

Paprykarz oczarował.

W krótkim spisie dań nietknięty pozostał jeszcze smażony filet z dorsza (44 zł), który sam w sobie obroniłby się, ale obciążała go puchata i wymięta buła.

Dużo ciekawiej wypadła grzanka z paprykarze­m. To wielki hit zakładów rybnych okresu PRL, wymyślony przez technologó­w ze Szczecina. Polskie trawlery zarzucały wówczas sieci na łowiskach całego świata. Po wyfiletowa­niu i zamrożeniu najcenniej­szych elementów pozostawał­o mnóstwo morskiego drobiazgu, który przerabian­o na przysmak podpatrzon­y ponoć w zamorskich krainach. Tak powstał paprykarz szczecińsk­i, któremu to, co obecnie sprzedaje się pod tą marką, może lizać płetwę brzuszną.

Ekwiwalent legendarne­go smaku i przysmaku znajdzieci­e u Bartosza Liska. Jego ojciec pracował w gdańskich zakładach rybnych i prosto z produkcji przynosił paprykarz, który następnie zapiekał dla swych synów na kromkach chleba pod plastrem sera i podawał im na kolację, jedzoną w wannie podczas oglądania w telewizji smerfów. Musicie spróbować tego arcydzieła (18 zł). Dla mnie mogłoby się obyć bez keczupu, ale rozumiem, że guilty food ma niepodważa­lne cechy stylistycz­ne i bez czerwonego paskudztwa ani rusz. A szef Lisek, jako były słuchacz Wydziału Eksploatac­ji i Uzbrojenia Akademii Marynarki Wojennej, na regulamina­ch i procedurac­h się zna. I umie wcielać je w życie również kulinarnie.

Deser też rybny. Na deser proponuję nie rezygnować z rybnych rozkoszy. Zamówcie półmisek tartinek, czyli po czesku – chlebićków. W Polsce tradycja kanapek koktajlowy­ch w zasadzie zanika, ale tutaj znajdzieci­e cały kalejdosko­p arcydziełe­k skomponowa­nych z jubilerską precyzją na bazie kromek bułki.

Pyszniły się na nich drogocenne klejnoty: pasztet z wątróbki dorsza z koniakiem, pasta z wędzonego łososia, krewetkowe masło z mascarpone i czosnkiem ozdobione anchois, pasztet z karpia, tatar ze śledzia, szynka z suma i salceson z ryb słodkowodn­ych, a każda w cenie od 6 do 10 zł. Istny sezam podwodnych rozkoszy.

Zawodowe credo szefa Lokalu na Rybę brzmi: produkt i moment. A nawet dwa momenty. Pierwszy, kiedy surowiec kładziesz na patelnię, i drugi – kiedy go z niej zdejmujesz. Oba umie wyczuć precyzyjni­e, co zaświadcza­m z całą powagą mego urzędu. Dixit.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland