Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Za 30 zł wynoszę z lumpeks siatkę ubrań
Wspólne chodzenie na lumpy jest jedną z popularniejszych form wspólnego spędzania czasu w najmłodszym pokoleniu. Przy niskich cenach można upolować rzeczy, które ciężko byłoby znaleźć w dyskontach czy markowych sklepach.
Pani Ewa ma 55 lat, pracuje w dużej fabryce na Mazowszu, gdzie zarabia nieco ponad 3,5 tys. zł miesięcznie. – I od lat kupuję ubrania w lumpeksach. Płaszcze, bluzki, spodnie, sukienki. Ostatnio byłam na weselu w złotej sukience, za którą zapłaciłam 2 złote – śmieje się. Wspomina, że 30 lat temu, kiedy urodził się jej pierwszy syn, też kupowała dziecięce ubrania w ciucholandach. – Teraz widzę, że moja synowa robi to samo. Na początku lat 90. bardzo się tego wstydziłam, a pokolenie moich dzieci nie ma żadnego problemu z wejściem do sklepu z używanymi ubraniami – opowiada pani Ewa.
Moja rozmówczyni ma rację: obserwujemy modę na ubrania z drugiej ręki. Co za tym stoi: inflacja, poszukiwanie oryginalnych ubrań, których nie ma nikt inny, a może polska gospodarność? Postanowiłem sprawdzić, dlaczego młodzi warszawiacy kupują używane meble, telefony, płaszcze i zabawki dla dzieci.
KTO KUPUJE UŻYWANE UBRANIA
– Przyznam, że w ciągu roku oszczędzam kilka tysięcy złotych na zakupach – mówi mi Ola Żółtowska. Opowiada, że w lumpeksach i w popularnych sklepach internetowych kupuje dosłownie wszystkie ubrania, oprócz bielizny. – Najwięcej oszczędzam na ubraniach i zabawkach dla dzieci. Mam trzech synów, najstarszy ma 12 lat. Kiedy wyrastają z rolek czy łyżew, nie idziemy do galerii handlowej, tylko szukamy odpowiedniego modelu w internecie. Za 30 zł wynoszę z lumpeksu całą siatkę ubrań, a przecież za te same pieniądze w markowym sklepie kupiłabym jedną koszulkę, która po dwóch praniach stałaby się ścierką – mówi Ola.
Mieszka z rodziną w Warszawie, ma 38 lat, pracuje w organizacji pozarządowej, ale z wykształcenia jest ekonomistką. – I być może wiedza zdobyta na studiach pomaga mi sprawniej gospodarować domowym budżetem – śmieje się. Po chwili dodaje jednak, że wielu jej znajomych i członków rodziny przestało kupować nowe ubrania. – Ujawniają typowy polski zmysł gospodarności. Przecież w ciągu miesiąca można zaoszczędzić na używanych rzeczach kilkaset złotych, które potem można przeznaczyć na podróże albo na spłatę kredytu mieszkaniowego. Na pewno część z nas bierze pod uwagę skutki katastrofy klimatycznej. Przecież mamy świadomość, jakie są ekologiczne koszty uszycia jednej pary spodni – twierdzi Ola Żółtowska.
Dowiaduję się, że dziewczyna kupuje też używane meble. – Nieraz trzeba po coś podjechać pod Tarczyn i poświęcić dużo czasu na znalezienie dresowych spodni w niebieskim kolorze w rozmiarze 116. Ale warto. Ważne jest też coś jeszcze: ludzie cieszą się, kiedy mogą wydać na ładny, trwały przedmiot 200 zł, a nie tysiąc. Chyba wszyscy znamy te emocje – opowiada Ola. Chodzi tak naprawdę o przechytrzenie systemu: w systemie kapitalistycznym, wspomaganym przez media społecznościowe, w których premiuje się nowość, młodość i oryginalność, nie da się łatwo uciec od przymusu kupowania. Z jednej strony każdy z nas chce dobrze wyglądać w pracy, mieć w szafie kilka ładnych garniturów czy sukienek, a z drugiej – nowe ubrania, które można dostać w sieciowych sklepach, są marnej jakości. Często okazuje się więc, że używane ubrania czy meble są lepszej jakości niż te nowe. I rzecz jasna – są też po prostu tańsze.
MODA NA UŻYWANE MEBLE
Agata Balcerzak jest producentką wydarzeń kulturalnych, ma 39 lat, mieszka z partnerem w Warszawie. I prawie wszystkie ubrania – oprócz bielizny i skarpet – które ma na sobie w trakcie naszej rozmowy, kupiła lub dostała z drugiej ręki. – Czyli portki, koszulkę, kamizelkę, marynarkę i płaszcz. A szalik znalazłam na śmietniku, buty dostałam od koleżanki, której się znudziły, a mamy taki sam rozmiar – opowiada Agata. Zaciekawił mnie śmietnik: czy wyszukuje ubrania w kontenerach? – Nie, ale w niezrozumiały sposób często zauważam wyrzucone ciuchy. Zawsze biorę je do domu, piorę, reperuję, choć często znajduję zupełnie nowe ubrania z metkami. Potem albo je noszę, albo przekazuję do zaprzyjaźnionych fundacji i rodzin, które potrzebują ich bardziej ode mnie – mówi dziewczyna.
Kupuje jedynie bieliznę i ubrania sportowe, a konkretnie buty narciarskie czy majtki rowerowe. – Chodzimy też od czasu do czasu na wymianki, czyli domowe spotkania w gronie znajomych, podczas których ludzie wymieniają się ubraniami czy butami. Śledzę też grupy w mediach społecznościowych, gdzie dziewczyny często szukają spodni, koszul czy sukienek. No i oczywiście lumpeksy – mówi Agata Balcerzak. Wspomina, że do ciucholandów chodziła jako kilkuletnia dziewczynka z babcią. – Był początek lat 90., jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać sklepy z zachodnią, używaną odzieżą. Babcia brała mnie do nich za każdym razem, kiedy przyjeżdżałam do niej na wakacje czy weekendy. Wciągnęło mnie to i od tamtego czasu kupuję ubrania z drugiej ręki, mam to we krwi – mówi Agata.
Ale to nie wszystko. – Wszystkie krzesła, jakie mamy w domu, pochodzą od innych ludzi. Niektóre znaleźliśmy na wystawkach, wiesz co to jest? – pyta, a ja oczywiście nie wiem, więc Agata mi tłumaczy, że wystawka to meble wystawione na ulicy. – W internecie kupiliśmy od innych naszą ukochaną sofę, a także zabudowę do kuchni. Biurko dostaliśmy od właścicieli poprzedniego mieszkania, które wynajmowaliśmy – mówi Agata. Moja rozmówczyni tłumaczy, że kupuje starsze przedmioty i ubrania z dwóch powodów: pierwszy dotyczy skutków katastrofy klimatycznej, a drugi – jest związany z „cebula deals”. – Wiadomo, że wszystko zostało już wyprodukowane i uszyte, ludzkość nie potrzebuje więcej przedmiotów i ubrań. A jeśli chodzi o „cebulę deals”, to liczy się kupienie czegoś okazyjnie. To określenie slangu ulicznego na zakupy w bardzo niskiej cenie. Polacy uwielbiają oszukiwać system i kupić dywan, który jest wart 1,5 tys. zł, za 300 zł. Na zasadzie: zrobiłam wszystkich w balo
Chodzimy też od czasu do czasu na wymianki, czyli domowe spotkania w gronie znajomych, podczas których ludzie wymieniają się ubraniami czy butami
AGATA BALCERZAK
Najwięcej oszczędzam na ubraniach i zabawkach dla dzieci. Mam trzech synów, najstarszy ma 12 lat. Kiedy wyrastają z rolek czy łyżew, nie idziemy do galerii handlowej, tylko szukamy odpowiedniego modelu w internecie
OLA ŻÓŁTOWSKA
na, mam drogą rzecz za małe pieniądze – mówi obrazowo Agata.
3/4 POLAKÓW KUPUJE UŻYWANE RZECZY
Spójrzmy na najświeższe badania.
Pracownia PMR zadała pod koniec ubiegłego roku pytanie o zakupy używanych rzeczy. Aż 3/4 Polaków deklaruje, że w ostatnim czasie kupiło lub sprzedało w ten sposób, a 75 proc. badanych deklaruje, że nadal zamierza to robić. Z kolei firma Dun & Bradstreet szacuje liczbę sklepów z używaną odzieżą na blisko 13,9 tys. W ciągu ostatniego roku zamknięto blisko 70 lumpeksów, co stanowi jedynie półprocentową różnicę w porównaniu do 2022 roku. I jeszcze jedna liczba: W 2023 r. na portalu OLX wystawiono 72 mln przedmiotów, a liczba ogłoszeń ze statusem „używane” wyniosła 36,7 mln.
Ale czy używane ubrania i inne rzeczy kupują tylko kobiety? Oczywiście, że nie. Arkadiusz Budkiewicz jest menedżerem w czterech restauracjach, prowadzi też profile w mediach społecznościowych o modzie męskiej. – Kilka lat temu zacząłem kupować ubrania w second handach z bardzo prostego powodu: tylko tam można znaleźć oryginalne, niepowtarzalne rzeczy. Ludzie chodzą w ubraniach kupionych w sieciówkach, wszyscy wyglądają podobnie, a ja lubię się wyróżniać – opowiada chłopak. Ma w szafie chociażby komplet jeansowy, który ma blisko 30 lat. – I jest w świetnym stanie. Znam sklepy, w których można znaleźć w 100 proc. bawełniane ubrania, widzę na wieszakach marki Versace czy pojedyncze komplety bardzo znanych firm – mówi Arkadiusz.
Według niego zakupy z drugiej ręki stały się częścią mody i nie ma na nią wpływu sytuacja gospodarcza, wysoka inflacja czy faktyczne ubożenie społeczeństwa. – Pracuję w restauracjach więc wiem, że ludzie kochają dzisiaj wydawać pieniądze. Dodatkowo w social mediach ludzie widzą, że używane ubrania wcale nie są czymś złym, zaczęto doceniać ich jakość. Bo skoro przetrwały setki prań, to warto je po prostu kupić – opowiada Budkiewicz i dodaje: młodzi ludzie chcą być po prostu oryginalni i wyróżniać się w tłumie. – A tylko pojedyncze sztuki koszul czy spodni, jakie można dostać w lumpeksach czy vintage shopach mogą to zapewnić.
Weźmy na koniec Antka, który kupuje używaną elektronikę. – Trzyletni komputer z nadgryzionym jabłuszkiem kosztuje około 4 tys. zł, czyli połowę ceny w salonie. Mam na nim dwa programy, z których regularnie korzystam, do tego przeglądarka internetowa. Więcej nie potrzebuję. Poza tym jak mi ktoś ukradnie, to stracę mniej pieniędzy – mówi chłopak.
Jedna z młodych osób, z którą rozmawiałem o ubraniach z drugiej ręki, powiedziała coś ciekawego o nowych trendach w mieście. – Wspólne chodzenie na lumpy stało się jedną z popularniejszych form wspólnego spędzania czasu w najmłodszym pokoleniu. I przy niskich cenach można upolować rzeczy, które ciężko byłoby znaleźć w dyskontach czy markowych sklepach. Może to jakaś forma buntu?