Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Warszawa na chwilówkach
– Pamiętam moment, gdy zaniosłam telewizor do lombardu i okłamywałam samą siebie, że wykupię go za tydzień –
ZBartkiem, menedżerem w korporacji, spotykam się w kawiarni w Śródmieściu. Jest elegancki i pewny siebie. Marynarka skrojona na miarę, dobre buty, niezłe perfumy. Wita mnie szerokim uśmiechem i mocnym uściskiem dłoni. Nie sprawia wrażenia kogoś, kto – jak powiedział mi wcześniej przez telefon – chciał przez długi ze sobą skończyć. – Nie wyglądam na golasa, co? – zaczyna rozmowę.
Dokładnie pamięta dzień, gdy zadzwonił do niego doradca z banku, by przekazać, że komornik zajął mu konto i z najbliższej wypłaty, która wynosiła wtedy około 8 tys. zł na rękę, zostanie mu ledwie równowartość ówczesnej najniższej krajowej, czyli 1634 zł. To był piątek. Po tej rozmowie odreagowywał przez cały weekend. – Popłynąłem na ostro. Jedna knajpa, druga, kolejna. Doszły też dragi. Cały czas nie dochodziło do mnie, co się stało. W poniedziałek rano powiedziałem sobie „dość” – wspomina.
Przygotował sobie mieszankę dragów i alkoholu. Zażył ją. Ale przeżył. Gdy o tym opowiada ze szczegółami, pierwszy raz widzę innego Bartka. Znika pewność siebie, którą pokazał na początku spotkania.
ŻYCIE NA KREDYCIE OD ZAWSZE
Od tamtej pory minęło 5 lat. Jest już grubo po trzydziestce. Przyznaje, że pożyczał, odkąd pamięta. W domu się nie przelewało. Ojca nie było, matka pracowała na dwa etaty i ledwo wiązała koniec z końcem. Bartek z zazdrością patrzył na rówieśników, którzy byli w lepszej sytuacji. Chciał być jak oni. Mieć nowe buty, nowe spodnie, pójść z dziewczyną do kina. Więc zaczął pożyczać. – Zawsze udawało się oddać. A to sprzedałem jakieś książki znalezione na strychu, a to poszedłem roznosić ulotki. Pożyczanie mam we krwi – opowiada.
Pierwszą poważną pożyczkę wziął na studiach. 60 tys. zł na 10 lat, by kupić samochód. Pracował wtedy w call center. Zarabiał 2,5 tys. zł na rękę. Połowę zjadała rata kredytu. Ale mieszkał z mamą, więc uznał, że może sobie na to pozwolić.
Gdy skończyłem studia, od razu poszedłem do korpo. Wyniki miałem dobre, pojawiły się superpieniądze, wynająłem mieszkanie, ale wszystko kupowałem na raty – wspomina. I wylicza: telewizor, komputer, telefon, meble, wakacje w Tajlandii, wyjazd do Stanów... Banki zawsze udzielały mu kredytu, bo choć długi rosły, raty zawsze spłacał w terminie.
Ale w pewnym momencie raty przekroczyły jego zarobki. Początkowo ratował się kredytami konsolidacyjnymi. Ale gdy banki zaczęły zamykać przed nim drzwi, przerzucił się na chwilówki. – Tam tylko czekają na takich jak ja, bo mają z tego czysty zysk. Jak nie spłacasz, wysyłają smutnych panów, sprzedają twój dług albo instalują ci komornika – mówi. I pokazuje długą listę swoich pożyczek. To ponad 20 pozycji. Kwoty nie są małe: 9 tys., 5,2 tys., 15,2 tys., 34 tys., 7,2 tys.
Dzisiaj stara się wyjść na prostą. Ma drugą pracę – w branży koncertowej. Co prawda na czarno, ale cieszy się z dodatkowego zarobku. Zmienił mieszkanie na tańsze. Z komornikiem się umówił, że dług będzie spłacał ratami. I spłaca. To co miesiąc 7 tys. zł, z czego większość, bo 5 tys., na pożyczki z banków, a reszta – do parabanków za kilka chwilówek. Przez 5 lat oddał 120 tys. zł długu, zostało mu jeszcze 160 tys.
O swojej sytuacji finansowej nie opowiadał dotychczas nikomu. Dlaczego opowiada mnie?
– Chcę ostrzec wszystkich, żeby nie żyli na kredyt. To trochę, jak hazard. Gdy obstawiasz kolejny zakład, myślisz sobie: jakoś to będzie. To samo uczucie masz, gdy bierzesz kolejną pożyczkę – kończy.
AŻ PRZYSZEDŁ KOMORNIK
– Jest taka scena w filmie „Komornik” z Andrzejem Chyrą w roli głównej. Bohater wchodzi z policją do domu dłużniczki i zabiera akordeon jej córeczce, mówiąc małej, że chce go tylko pożyczyć. A jak mamusia odda pieniążki, to on odda instrument. Gdy oglądaliśmy ten film z mężem, byłam na początku spirali długów, w które wpadłam i powiedziałam sobie, że nigdy do takiej sytuacji nie dopuszczę – mówi Agnieszka.
– Udało się? – pytam. – Nie. Mojemu dziecku komornik zabrał komputer, które dostało miesiąc wcześniej na urodziny. Na jego zakup też wzięłam chwilówkę – odpowiada gorzko.
Agnieszka skończyła niedawno 40 lat. Ma dwójkę dzieci. Razem z mężem pracowali w firmie transportowej. Tam się poznali i zakochali. Na ich ślubie był nawet prezes spółki. Ona pracowała jako spedytorka, on jeździł w trasy, najczęściej na Wyspy Brytyjskie. Zaczęło się od jednego kredytu, który wzięła na bieżące wydatki. – Na wakacje i remont mieszkania. Uznaliśmy, że ze spłatą nie będzie żadnych kłopotów, bo praca była stabilna – wspomina.
Długo liczyli i analizowali swoją sytuację finansową. Ona chciała wziąć 40 tys., jej mąż nalegał, by 10 tys. mniej. Zgodziła się, ale i tak zrobiła po swojemu. Nie sądziła, że sprawy potoczą się zupełnie inaczej, niż zaplanowali. – Splajtował główny kontrahent naszej firmy. Spółka redukowała etaty. Mąż został, ja poleciałam jako pierwsza. To był szok i cios – mówi Agnieszka.
O tym, że wzięła większy kredyt, niż się umówili, mężowi nie powiedziała. Myślała, że szybko znajdzie pracę, jednak nie było to łatwe. Zaczęła więc brać drobne pożyczki. Długi rosły, zamiast maleć.
– Pamiętam moment, gdy zaniosłam telewizor do lombardu i okłamywałam samą siebie, że wykupię go za tydzień przed powrotem męża z trasy. Dzieciom powiedziałam, że się zepsuł i oddałam go naprawy. To samo powiedziałam później mężowi – mówi.
Tak przeżyli rok. Agnieszka wspomina, że najgorzej było, gdy mąż wracał z trasy do domu. Musiała być czujna, by nie przechwycił listów z monitami od firm pożyczkowych albo żeby nie natknął się na windykatorów. Cały czas nasłuchiwała, czy ktoś nie chodzi po klatce schodowej.
– Więc jak się wydało? – pytam.
– Jak zawsze, przyszedł komornik – mówi. Choć mąż o spirali długów nie wiedział, zareagował spokojem. Był zły, ale tylko za to, że go okłamała, a nie, że wciągnęła ich w kłopoty finansowe. Zaczęli się zastanawiać, jak sobie z długami poradzić. – Siedzieliśmy w nocy, rozmawialiśmy jak na początku naszego małżeństwa. Dzieci spały, a my przegadaliśmy kilka godzin – wspomina. I dodaje: – Postanowiłam, że już nigdy więcej nie zafunduję swojej rodzinie takich przeżyć, zmagania z długami, ukrywania przed windykatorem.
Z długów wciąż nie wyszła, ale przynajmniej nie jest już z nimi sama, ma wsparcie całej rodziny. – Wspólnie wychodzimy na prostą – zapewnia.
WARSZAWIACY NAJBARDZIEJ ZADŁUŻENI
W rozmowach, które przeprowadziliśmy, szokuje, jak łatwo dostać chwilówkę w parabanku. Nawet bez zdolności kredytowej i szansy na spłatę. – To są firmy [parabanki], które nie podlegają pod Krajowy Nadzór Finansowy. Nie sprawdzają klientów w Biurze Informacji Kredytowej i Biurze Informacji Gospodarczej, mimo że mają ustawowy obowiązek – mówi pani Aleksandra Stankiewicz-Billewicz, ekspertka z BIK.
Z obserwacji fachowców wynika, że zadłużanie zaczyna się w młodym wieku. – Mło
dzież często ma problem z odpowiedzialnym szacowaniem swoich zdolności finansowych. Nie zarządza swoim budżetem w prawidłowy sposób i wyznaje zasadę: „jakoś to będzie” – dodaje Stankiewicz-Billewicz. – Pułapką jest konsumpcjonizm. Zwykle te błędy naprawiają rodzice. To oni spłacają pożyczki za swoje dzieci.
– Więc co robić, żeby nie wpaść w spiralę długów? – pytam. – Ważne, żeby potencjalne pożyczki zaciągać w sprawdzonych firmach. A jeśli one nie chcą udzielić nam pożyczki, to trudno. Trzeba żyć dalej. Chwilówki nie rozwiązują problemów, a wręcz przeciwnie – uczula ekspertka.
Postanowiłam, że już nigdy więcej nie zafunduję swojej rodzinie takich przeżyć, zmagania z długami i ukrywania przed windykatorem
Według danych opublikowanych przez Biuro Informacji Kredytowej tylko w lutym tego roku firmy pożyczkowe udzieliły kredytów pozabankowych na ponad 1,5 mld zł. To wzrost o ponad 230 proc. w ciągu roku. Warszawiacy są na pierwszym miejscu tej listy. Każdy z nich jest zadłużony średnio na ponad 6 tys. zł. A to tylko chwilówki! Gdy dodamy wszystkie inne rodzaje pożyczek, kwota przekracza 80 tys. zł na jednego mieszkańca stolicy.
Zadłużenie wszystkich Polaków wzrosło przez ostatni rok aż o 2,8 mld zł i według Krajowego Rejestru Długów wynosi już 45 mld zł. Do KRD wpisanych jest blisko 2,3 mln osób, które od dłuższego czasu nie płacą rat za kredyty i pożyczki lub nie regulują swoich rachunków za mieszkanie lub media.