Gazeta Wyborcza - Regionalna (Stoleczna)
Stolica na ludowo
Śledząc dla „Stołka” żywiołowy nurt warszawskiego gastro i opisując jego meandry kulinarne, staram się też przy okazji dokumentować zmiany w estetyce lokali. Wizyta w Popolare, w jednym z bloków Osiedla Za Żelazną Bramą, utwierdza w przekonaniu, że mamy w mieście nowy trend w urządzaniu restauracji. Trend cenny estetycznie i kulturowo, polegający na wkomponowywaniu we wnętrza, w których jadamy wyrazistych dzieł sztuki.
Podobnie rozległy pejzaż stołowy, tyle że zrealizowany farbami akrylowymi, rozciąga się na ścianach otwartego przed miesiącem Popolare na Żelaznej.
Autorką malowidła jest Karolina Lubaszko, która w modernistycznych formach przedstawiła wnętrze tawerny, biesiadników, flaszki wina, kieliszki i półmiski. Część kuchenna oddzielona jest od sali konsumpcyjnej barem, wyłożonym boazerią z wąskich listewek i przylegającymi do niej wysokimi stolikami i hokerami. Dla tych, którzy oczekują więcej komfortu mamy długą, rudawą kanapę oraz stoły (w tym jeden common table) z blatami z modnego lastryko. Wszystko proste w formach, a jednocześnie szykowne.
Dokładnie ten sam styl rządzi tutejszym menu. Zamiast kulinarnych akrobacji – ukochana przez nasze rodaczki i rodaków klasyka, co to „z ziemi włoskiej do Polski”. Kto się temu oprze?
Szyld Popolare zgodnie z modnym dziś trendem kulturowym trzeba tłumaczyć jako lokal ludowy. To od razu stawia nas w bardziej demokratycznym kontekście, można spuścić z tonu i rozluźnić krawat. I zająć radosną konsumpcją.
Najpierw przywitałem się z bruschettą tutejszego wypieku (25 zł). Garnirowało ją pesto, płaty peccorino, połówki pomidorków cherry, marynowane – szach mat! – w miodzie i soli. Noooo, szacuneczek, to był ruch mistrzowski. Zabawa w słodkie/ słone zawsze mnie rozwala na atomy. Nie mniej radości i zabawy przyniosła usmażona w złotej panierce kula burraty, z której po przecięciu wylewało się płynne białe serduszko (49 zł). A efekt podbijało garni z buraków żółtych i czerwonych w zaprawie słodko-kwaśnej.
Z kolei w głębokim półmisku podano carpaccio z boczniaka mikołajkowego (45 zł).
O istnieniu tego gościa nie miałem dotąd bladego pojęcia, ale gdy już skleiliśmy piątkę, poczuliśmy do siebie miętę. Ma stożkowaty kształt, zaś na surowo jest dość sprężysty, co daje efekt miłej rześkości. Do tego znana już marynata z miodu i soli, szalotka, rukola oraz... pasta truflowa! Efekt zaskakujący, ta zabawa naprawdę mnie wciągnęła.
Małym rozczarowaniem okazały się natomiast rzekome neapolitańskie friarielli. Zamiast tzw. brokułów neapolitańskich, czyli rodzaju dzikiej sałaty, dostałem smażone brokuły gałązkowe z majonezem z anchois (39 zł). Były trochę zbyt tłuste i pozbawione wyrazu. Ich akurat zamawiać już nie będę.
Więcej emocji zapewniły dwie, duże jak kule tenisowe, arancini (29 zł).
Ulepione z ryżu, zażółconego szafranem, a wypełnione mieloną wieprzowiną i usmażone na chrupko i złocisto. A wszystko umieszczono na pierzynce z pomidorowej passaty. Ostatnią z antipasti był siekany tatar wołowy ze zrazowej górnej (49 zł), ozdobiony półpłynnym żółtkiem plastycznym, kaparami, grzybkami marynowanymi, szalotką i gorczycą. – Nie uznaję polędwicy – skomentował szef kuchni, Michał Kaczmarczyk, podając to danie. I ja to szanuję, bo polędwicę zostawiam snobom, których ekscytuje wysoka cena, a nie zniechęca jałowy smak tej części wołka.
Drugi rozdział w ofercie Popolare to pasta. Z tej kategorii na pierwszy ogień poszło spaghetti aglio, olio e peperoncino (33 zł).
Prostota i wyrazistość tego przepisu zawsze mnie urzeka, a tutaj urzeczywistniona została perfekcyjnie. Zero ściemy, po prostu rozszalałe żywioły południa – makaron, oliwa, czosnek, natka pietruszki, gran padano i czerwone błyskawice peperoncino, bezwzględnie tnące wnętrze ust. Lubię tę bolesną rozkosz. Ukoiły ją rigatoni al tartuffo (53 zł), czyli rurki z dużymi kawałkami podgrzybków w sosie śmietanowym. Oczywiście z posiekaną zieloną pietruszką, no bo z czym? I dużą ilością grubo mielonego pieprzu.
Fajnie, że szefuńcio nie boi się wyrazistych gestów. Tak robi się dobrą kuchnię. Widać to też w spaghetti z drobinkami kalabryjskiej nguya, kiełbasy w typie metki (47 zł). Do tego pomidorowa passata, gran padano i tym podobne stylowe szczegóły. Jadłbym do końca świata.
A na finał poproszę o pizzę, którą przygotowują na sposób rzymski, na cienko i z chrupkim rantem.
Moimi ofiarami zostały klasyczna Margherita (33 zł) oraz druga – pizza bianca, czyli bez tomatów za to z plastrami mortadelli i całą kulą burraty (59 zł). Się jadło i się cieszyło smakiem dobrego życia.