Gazeta Wyborcza - Wysokie Obcasy
PATRIARCHAT I CUDZYSŁÓW
To nie jest opowieść o pisarzu, dziennikarce i brzydkich słowach. To opowieść o patriarchacie w wersji elitarnej, ironicznej, campowej
ewien pisarz na widok pewnej dziennikarki powiedział do kolegi: „Chodź, k...wy już są”. Dziennikarka poczuła się dotknięta, po czym ujawniła tę przygodę (wraz z nazwiskiem pisarza) na łamach „Wysokich Obcasów”. I na tym by się skończyło, gdyby wobronie rzucającego mięsem twórcy nie stanęło kilka znanych feministek. Znają go, to miły gość, w dodatku feminista. Co prawda nieustannie przeklina, ale to dlatego, że „tak ma”. Potem niektóre zobrończyń się wycofały, pisarz przeprosił, dziennikarka przeprosiny przyjęła. Jednak wnecie rozpętała się burza, a polska wersja akcji #MeToo nabrała rozpędu. Bez nazwisk było słusznie, ale mdło. A tak, to rozmawiamy o tym, co komu wolno i co kogo wkurza. O przemocy słownej i męskiej władzy.
Dla mnie najciekawszy jest klasowy wymiar tej historii: inteligencko-elitarno-artystyczny. Paulina Młynarska kpi, że te „k…wy” to „taka konwencja towarzysko-artystowska. Kto jej nie zna, ten trąba”. Tak się składa, że trąbą zwykle okazuje się kobieta. Chyba że konwencję zna i udaje, że ją to bawi. Amoże naprawdę bawi? Tak czy owak – mil-
Pczy. Bo przecież nie odpowie żartobliwym „ty ch…u”? Gdy pijany żul mówi do ciebie „k...wa”, wiesz, jak się zachować. Przyspieszasz kroku. Wdajesz się z żulem w pyskówkę. Wysiadasz z autobusu. Ale gdy wulgaryzm pada jako żart z ust znanego pisarza (aktora, reżysera, artysty, dziennikarza), a tobie zależy na jego uwadze i szacunku, musisz myśleć strategicznie i kompleksowo. Ta „k…wa” to „k...wa” wcudzysłowie – on ma wiedzieć, że ty to wiesz. Z drugiej strony ty wiesz (a on niekoniecznie), że „k…wa” to jednak „k...wa”. Więc nie śmiej się ostentacyjnie. Możesz artystę żartobliwie upomnieć, powiedzieć mu, że się doigra, unikasz jednak moralizatorstwa. Najważniejsze to się nie obrażać. Jeśli to zrobisz, przepadłaś.
Uff, rozmowa jeszcze się nie zaczęła, a ty już zużyłaś masę energii, by właściwie zareagować na „ k...wę”. Jesteś zirytowana i zażenowana. Czy ten żart był seksistowski? Niby nie, bo to przecież ironia i wygłup. A może jednak? Wefekcie czujesz się zapędzona wkozi róg. Milczysz. I nie ty jedna. Panowie żartują, brylują, toczą ważne spory, a panie – zaszachowane cudzysłowem – usuwają się w cień.
To nie jest opowieść o pisarzu, dziennikarce i brzydkich słowach. To opowieść o patriarchacie wwersji elitarnej, ironicznej, campowej. I o pokoleniowej zmianie warty wpolskim feminizmie. Młode kobiety nie dają się tak łatwo zaszachować. Patriarchat w inteligenckim wydaniu chowa się za cudzysłowem. Udaje, że jest na niby. Ale on jest naprawdę. I chyba właśnie się kończy.+