Wertykale albo wcale
Po ścieżkach, skałach, błocie czy śniegu – byle do góry. I uważając na zbiegu.
Czemu pan biegnie? – rzuciła ni to do mnie, ni to do babci trzylatka, która z dziadkami wspinała się na Trzy Korony, najwyższy szczyt Pienin. Bo lubię – odrzuciłem odruchowo i sam się zdziwiłem, bo odpowiedź była szczera. Po latach potu i łez faktycznie polubiłem podbiegi, za to płaszczyzny wybitnie męczą. Asfalt wręcz przeraża.
Podobnego objawienia doznały w ostatnich latach tysiące Polek i Polaków, którzy zapełnili górskie szlaki czy miejskie pagórki i niemal w każdy weekend spotykają się w jakiejś części kraju na zawodach we wbieganiu i zbieganiu, a niektórzy swoje wakacyjne wyjazdy dopasowują do kalendarza wyścigów za granicą. Poznać ich łatwo po kolorowych, obcisłych ubraniach i kijkach, a wiosną i jesienią także po ubłoconych łydkach i tyłkach.
„Po co się tak spieszyć, przecież można iść!” – zawołał do mnie ostatnio w Gorcach senior z wąsem. No więc: po co się tak spieszyć? Poza okazją, by poczuć się jak kozica górska albo przynajmniej jak koza domowa, bieganie dla wielu osób jest właściwym tempem zwiedzania świata. Nie tak szybkim jak rower, nie tak wolnym jak piesza wędrówka: widoki szybko się zmieniają, lecz nie umykają. No i w godzinę czy dwie można zaliczyć szczyt, na który piesi muszą zarezerwować pół dnia i zabrać sporo prowiantu.
Wysiłek równoważy poczucie swobody o tyle wyróżniające się na tle innych „wolnościowych” aktywności, że nie wymaga przywiązania do jakiegoś rodzaju sprzętu: nart, deski, roweru czy spadochronu. Do tego dochodzą elementy humorystyczne. „Zobacz, Jasiu, ty jesteś zmęczony, a pan biegnie” – mówią rodzice na podejściu. „Zobacz, mamo, ten pan biegnie, a mi nie pozwalasz” – ripostują dzieci na zejściu. Gdy mija się samych dorosłych, którzy ledwie zipią na ostatnim podejściu, nie bez satysfakcji słyszy się ciche: „Ja pie…”.
Przed pierwszymi górami, zanim się w ogóle zacznie na nie wbiegać, warto sprawdzić się na miejskich pagórkach czy nawet bardziej pochyłych ulicach. Nie tylko po to, by rozruszać organizm, lecz także by sprawdzić własną psychikę, czy akceptuje ten jednak wariacki pomysł biegania po pochyłościach z założenia przeznaczonych do chodzenia. Na poważniejszy wypad w teren najlepiej wybrać się z kimś doświadczonym, kto oceni trudność trasy i warunki pogodowe, które mogą was czekać na wysokościach, bo nawet późną wiosną na szczytach wciąż trzyma mróz. Podstawą są oczywiście dobre, dopasowane do stopy buty. Godna dopłaty jest taka podeszwa, której niestraszne błoto i mokre kamienie, choć tu też obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. W dłuższe trasy trzeba zabierać wodę, lekkie przekąski i naładowany telefon z aplikacją Ratunek do zgłaszania wypadków. Jeśli mamy sportowy zegarek z nawigacją GPS, warto do niego wgrać zaplanowaną trasę, aby oszczędzać baterię smartfonu.
Askoro jesteśmy przy trasach, to swoistą supermocą biegaczy terenowych są popularne aplikacje sportowe na czele z najpopularniejszą Stravą. W zamyśle aplikacje te miały służyć do rejestrowania naszych aktywności fizycznych, wkrótce wzbogaciły się jednak o elementy społecznościowe. Co ma swoje plusy (pomagają się mobilizować: znajomi biegają dzisiaj mimo deszczu!), jak i minusy (ciągle oglądanie szybszych i wytrwalszych może zniechęcać, choć mnie akurat biegający w wyścigach na 100–200 km fascynują). Dla osób sporo podróżujących główną zaletą tych aplikacji może się jednak okazać możliwość podglądania lokalnych biegaczy i podkradania im ulubionych tras. Jedziesz w Bieszczady? Zamiast pchać się na zadeptane szlaki, może lepiej sprawdzić, jakimi ścieżkami omijają korki miejscowi. A może na Maderę? Upewnij się, że tą kuszącą pionową ścieżką na klif ktoś przebiegł w ciągu ostatniego roku.
Zaletą biegów terenowych jest jeszcze fakt, że to aktywność całoroczna. Środowisko biegaczy kłóci się wręcz, czy najprzyjemniej biega się po pulchnej majowej ziemi, twardych letnich szlakach, jesienią po szeleszczących liściach, czy też po śniegu, który rozkosznie skrzypi i amortyzuje, dając ulgę kolanom. A akurat w górach mimo zmian klimatu śniegu jeszcze zwykle nie brakuje – choć gdy zamienia się w lód, to jest ten jeden moment, gdy najlepiej spauzować. Nie tylko ze względu na własne bezpieczeństwo. „Alanku, powoli, bo tu ślisko!” – woła przerażona matka. Alanek ripostuje: „A ten pan biegnie!”. n