Na gołe pięści 4/6
Pod koniec lat 80. „Wykidajło” przypomniał widowni, że Patrick Swayze, mimo sukcesów w melodramatach, był przede wszystkim gwiazdą kina akcji. Jake Gyllenhaal (po prawej) w podobnym gatunku szuka dla siebie miejsca od dawna („Do utraty sił”, „Ambulans”), coraz bardziej imponując fizycznym przygotowaniem do ról ekranowych twardzieli, lecz jednocześnie wybiera produkcje, w których adrenalina nie jest jedynym paliwem napędzającym fabułę. Nowa wersja „Road House” zachowuje konstrukcję oryginału – zatrudniony w lokalnym barze ochroniarz zaprowadza porządek, zmagając się jednocześnie z atakami ze strony wpływowego gangstera
– i wydaje się przede wszystkim pretekstem do zainscenizowania kilku bijatyk, a jednak Gyllenhaal nie zamienia granej przez siebie postaci w karykaturę. Dalton jest byłym zawodnikiem MMA – wciąż na nowo odtwarza w głowie moment, w którym zabił w ringu swojego przeciwnika, a mimo tego nie potrafi panować nad kipiącą w nim agresją. Budzi sympatię (zwłaszcza na tle rysowanych grubą kreską szwarccharakterów) i jest twardzielem o złotym sercu, choć niezdolnym do oceny, kiedy jego impulsywne działania przynoszą szkodę także bliskim mu ludziom. „Road House” nie dorównuje najlepszym dziełom Douga Limana, takim jak „Tożsamość Bourne’a” czy „Na skraju jutra”, jednak efekciarska pozłotka ukrywa kilka refleksji na temat toksycznej, przemocowej kultury maczo. A kto nie chce ich szukać, dostaje przynajmniej sprawnie zaaranżowane widowisko z niestety lekko absurdalnym finałowym pojedynkiem.