Wieczna fikcja
Philip K. Dick zaginął w grudniu 2005 r. na lotnisku w Las Vegas. Chociaż jego ciało zgodnie z planem dotarło do Los Angeles, to głowa, przewożona w czarnej torbie w bagażu podręcznym Roberta Hansona, zapodziała się podczas nieoczekiwanej przesiadki. Na szczęście w 2011 r. firma Hansen Robotics zbudowa
ła jego nową wersję. Android replika został zainspirowany przez pomysły zmarłego w 1982 r. pisarza science fiction. Oto w wydanym dekadę przed śmiercią „Możemy cię zbudować” Dick opisał proces powstania cybernetycznej kopii Abrahama Lincolna – wszelkie możliwe zebrane na temat prezydenta informacje zostały przetworzone na Uniwersytecie Kalifornijskim, przepisane na karty perforowane i użyte do zaprogramowania symulowanego mózgu. Android Lincoln działał tak doskonale, że mógł udzielać mądrych porad bohaterom książki.
Nie był to pierwszy raz, kiedy amerykański pisarz, skądinąd bardzo otwarty na różne formy religijności, szukał zbawienia w technice. Utrzymywani w wirtualnym czyśćcu na granicy życia i śmierci bohaterowie „Ubika”, ludzkie wspomnienia wgrywane humanoidalnym robotom w „Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” – czy w epoce cyfrowej czeka nas spełnienie odwiecznego marzenia o wieczności?
Nieżywi do nas piszą
„Kiedy włączamy radio w nowojorskim pokoju hotelowym i słyszymy Elvisa śpiewającego »Heartbreak Hotel«, rzadko uderza nas osobliwość tej sytuacji: oto martwy człowiek śpiewa” – napisał William Gibson w eseju „Dead Man Sings”. Odkąd zostaliśmy podłączeni do internetu – zwłaszcza sieci społecznościowych – z mniejszą lub większą świadomością sami tworzymy swoje cyfrowe kopie. Sztuczna inteligencja przyspieszy proces zamiany ludzi w wirtualne byty – już może ożywić zdjęcie czy naśladować głos, kto wie, może kiedyś będzie zdolna naśladować nasz sposób myślenia? Takim scenariuszem bawił się serial „Czarne lustro”, straszący widzów Netflixa technokoszmarami. W odcinku „Zaraz wracam” ma miejsce tragedia – ukochany kobiety ginie w wypadku samochodowym. To, co jest nowe, to sposób przepracowania żałoby, wyjęty wprost z powieści Dicka – życie bohaterki z androidem, kopią zbudowaną z cyfrowych wspomnień, zlepków zebranych w internecie.
To doświadczenie, które poniekąd stało się częścią wirtualnej codzienności. Przeglądając stare dyskusje na Facebooku, rzadko zastanawiamy się nad osobliwością tej sytuacji: oto martwy człowiek do nas pisze. Niby nic w tym dziwnego, przecież nasze półki pełne są tekstów umarłych poetów, ale sieć jako medium w swojej istocie jest żywe. W dodatku istnieje poza czasem, na treści nie trafia się jak na program telewizyjny, włączając odbiornik o 19.30. Internetowe dyskusje mogą trwać bez końca, nieraz się zdarzało, że ktoś komentował kilkuletni wpis na blogu. Czasem nieświadomy tego, że rozmawia z cyfrowym duchem.
I chociaż powstało wiele porad, jak zachowywać się w sieci po czyjejś śmierci i w żałobie („nie jest dobrze widziane robienie memów ze zmarłą osobą”,
wylicza Carla Sofka z nowojorskiego Siena College), to netykieta nic nie mówi o tym, co zrobić, kiedy natrafiamy na komentarz zmarłej osoby. Czy wypada dać pośmiertnego lajka, czy można wejść w polemikę, jeśli uważamy, że się myliła? Te pytania są pozornie absurdalne, ale – jak zauważyła amerykańska antropolożka kulturowa Jennifer Huberman – dokonała się zmiana paradygmatu. W świecie cyfrowym często mówi się „do” zmarłych, a nie „o” zmarłych. „Śmierć, zgodnie z logiką wiecznie teraźniejszego świata cyfrowego, nie ma być więc ostatecznym zerwaniem relacji, lecz zaledwie zmianą modalności, inną formą obecności” – zauważa na swoim blogu dr Katarzyna Nowaczyk-Basińska, badaczka z Leverhulme Centre for the Future of Intelligence na Uniwersytecie Cambridge, gdzie rozwija ideę „studiów nad (nie)śmiertelnością”.
Zawsze młodzi
W starym dowcipie handlarz proponował turyście „czaszkę Kleopatry” i drugą, mniejszą, „gdy była młoda”. To coś, na co warto zwrócić uwagę w kontekście budowania człowieka z jego cyfrowych szczątków – sieć jest pełna ludzi, którzy już nie istnieją, bo się zmienili – dorośli, dojrzeli, przeszli jakąś tranzycję. Internet sprawił, że jesteśmy wiecznie młodzi – kto wychował się w tych nowych czasach, często musi mierzyć się z błędami młodości – jakąś niegodziwością popełnioną z nastoletniej głupoty czy innym życiowym błędem, z którego dawno wyciągnął nauczkę.
Wieczna młodość jest za to w cenie w przemyśle rozrywkowym. Zespół Abba po czterech dekadach wrócił na scenę jako realistyczne, cyfrowo odmłodzone „abbatary” (POLITYKA 46/21) – występują przed publicznością dzięki tej samej technologii, która pozwala pokazywać się „na żywo” artystom nieistniejącym (jak japońska wirtualna idolka Hatsune Miku) czy zmarłym. Pośmiertne koncerty dawali między innymi Roy Orbison, Tupac Shakur czy Whitney Houston, dzięki czemu fani mieli okazję zobaczyć, że jednak jest coś przedziwnego w tym, że martwy człowiek śpiewa. Temat podjęło w jednym z koszmarków „Czarne lustro”: niepokorna gwiazdka pop (grana przez Miley Cyrus) została skopiowana cyfrowo, fanom pokazywano więc jej posłuszną symulację. W sumie to jedynie rozwinięcie grania z playbacku, gdy artysta okazywał się niedysponowany.
Cyfrowe kopie aktorów występują w filmach. Mark Hamill w serialu „Mandalorianin”, Sean Young jako dickowska androidka (co za ironia!) w kontynuacji „Blade Runnera”, partnerujący jej Harrison Ford został zaś odmłodzony w kilku scenach najnowszej odsłony „Indiany Jonesa”. Grają też nieżyjący aktorzy, jak Peter Cushing w filmie „Łotr 1”. Dzięki grafice trójwymiarowej symulującej oświetlenie i sztucznej inteligencji (algorytmy „deepfake”) możliwe jest tworzenie obrazów, o których dawni filmowcy mogli jedynie pomarzyć. Filmy z przedwcześnie zmarłym aktorem Bruce’em Lee kończono, zatrudniając dublerów i sobowtórów; w podobny sposób zamknięto też produkcję filmu „Kruk” z jego synem Brandonem, ofiarą śmiertelnego wypadku na planie. Teraz na dublera nakłada się po prostu warstwę cyfrowych efektów specjalnych, opracowanych na bazie archiwalnych nagrań. Tak powstał dosłowny cyfrowy duch aktora Harolda Ramisa w filmie „Ghostbusters Afterlife”.
Prywatność nieboszczyków
Wytwórnie zapewniają o współpracy ze spadkobiercami czy szacunku dla rodzin, ale jednocześnie, przewidując przyszłość, próbują nabywać prawa do wizerunku czy głosu w kontraktach. Opowiadał o tym wizjonerski „Kongres” (2013 r.) w reżyserii Ariego Folmana (adaptacja „Kongresu futurologicznego” Stanisława Lema), w którym aktorka Robin Wright (gra samą siebie) zostaje zeskanowana, a w filmach występują jej wirtualne kopie. Tymczasem 10 lat później okazało się to realnym problemem, zwłaszcza dla aktorów podkładających głos. Podpisane w styczniu porozumienie między amerykańskim związkiem zawodowym aktorów i firmą Replica Studios zakłada możliwość udzielania licencji na klonowanie głosu, ale aktorzy czują się wykorzystani i zmuszani do podpisywania niekorzystnych umów. SungWon Cho, występujący w grach i anime, powiedział w wywiadzie dla serwisu Motherboard, że to tworzenie przekonania, że AI może zastąpić prawdziwe aktorstwo. To wyraz braku szacunku dla twórców i sztuki.
Bohaterem powieści „Próg nieśmiertelności” Krzysztofa Borunia jest terminalnie chory pisarz, który w zamian za eksperymentalną terapię przepisuje Instytutowi Burta prawa do swoich książek – wydanych teraz i po śmierci. Jak się można domyślić, nieszczęsny autor zostaje zapisany w wielkim komputerze. Książka, klasyczna SF, pełna jest filozoficznych rozważań,
na końcu jednak przychodzi po prostu tłum z pochodniami. Czy będziemy chcieli żyć w świecie, w którym martwi ludzie nie tylko śpiewają, ale też grają w filmach i piszą książki? Nie oszukujmy się – już żyjemy w czasach, w których nieżyjący klasycy mają zasadniczą przewagę nad biednymi debiutantami. Nic dziwnego, że wielu z nich woli zostać ghostwriterami piszącymi kolejną książkę zmarłego ponad dekadę temu Toma Clancy’ego lub 250. odcinek przygód „Pana Samochodzika”. Czy wytwórnie nie będą wolały zatrudniać awatara znanego aktora zamiast nowej twarzy?
Cyfrowo ożywieni aktorzy odwołujący się do nostalgii fanów to jedno, ale złamaniem obyczaju było prowadzenie wykładów przez zmarłego profesora na kanadyjskim uniwersytecie, opisane przez dr Nowaczyk-Basińską. Z punktu widzenia prawa nic się nie stało – nagrane wykłady były własnością instytucji; ale dlaczego zatajono ten fakt przed studentami, nie wiadomo. Problem z wykorzystaniem głosów i wizerunków może dotyczyć każdego, kto powierza swoje dane korporacjom. – Nie istnieją dziś żadne skuteczne, przejrzyste mechanizmy prawne, które bezpośrednio regulowałyby kwestie naszej cyfrowej aktywności pośmiertnej – zauważa dr Nowaczyk-Basińska. – Jest to zjawisko ciągle stosunkowo nowe, ale na szczęście prawnicy i badacze pracujący w obszarze tzw. Digital Death zgłaszają swoje propozycje. Na przykład dr Edina Harbinja postuluje, by mówić o pośmiertnej prywatności (ang. posthumous privacy).
Jak może wyglądać naruszanie takiej prywatności, można zobaczyć w makabrycznych filmikach, w których ożywione przez AI ofiary prawdziwych zbrodni opowiadają o swojej krzywdzie. Ze sklonowanego głosu korzystają dziś oszuści i spamerzy. W walce z takimi nadużyciami może pomóc zmiana myślenia. – Badacze z Uniwersytetu w Oxfordzie prof. Luciano Floridi i dr Carl Öhman zachęcają, by myśleć o naszym „ciele cyfrowym” analogicznie do naszego ciała biologicznego. Z tego wyprowadzają wniosek, że cyfrowym szczątkom należy się taki sam szacunek jak martwemu ciału. To dość radykalna, ale warta rozważenia propozycja – mówi dr Nowaczyk-Basińska.
Raj na ziemi
Warto zauważyć, że cała dzisiejsza cyfrowa nieśmiertelność jest stworzona dla żyjących – jako niesienie pociechy dla bliskich – lub fanów. Cyfrowa nieśmiertelność pozostaje na razie w sferze fantastyki. O postludziach żyjących w wirtualnej rzeczywistości wielokrotnie pisał Jacek Dukaj, a we wzruszający (i zadziwiająco optymistyczny) sposób pokazał to odcinek „Czarnego lustra” – „San Jupinero”. Opowiada historię dwóch kobiet, które nie zaznały szczęścia za życia, ale mogły się poznać w cyfrowym raju. O wiele bardziej cyniczny – czy też realistyczny – jest nowszy serial „Upload” (Prime Video), który przewiduje trendy i opowiada o wieczności przez pryzmat realizmu kapitalistycznego. Wirtualny raj w przepięknym hotelu zarezerwowany jest dla bogaczy, których stać na opłaty; biedacy przebywają w niskiej rozdzielczości i przepustowości. To na szczęście (a może niestety?) problem, który nas nie dotyczy, ale już prywatyzacja śmierci i jej wykorzystanie przez korporacje to coś, nad czym nie można przejść obojętnie. „San Francisco Chronicle” opisało przypadek mężczyzny, który osiem lat po śmierci narzeczonej wykupił usługę stworzenia chatbota, który będzie ją udawał. Jeśli wejdzie się na stronę Project December, pierwsze, co nas powita, to miesięczna opłata: 10 dol.
Trzeba przewidywać najbliższą przyszłość i posunięcia firm. W artykule, który ukaże się w „Philosophy and Technology”, dr Nowaczyk-Basińska wraz z dr. Tomaszem Hollankiem piszą właśnie o takich „deadbotach” mających sprawić wrażenie, że rozmawiamy ze zmarłą osobą. – Wyobrażamy sobie np., że pojawia się firma, która tworzy usługę symulacji zmarłych rodziców dla dzieci pogrążonych w żałobie. Biorąc pod uwagę fakt, że nie wiemy, jak takie technologie mogłyby wpłynąć na psychikę dziecka i sposób przepracowywania straty, naszą rekomendacją w tym przypadku jest ograniczenie wiekowe dla takich usług.
Warto też zauważyć, jak bardzo niepewne są te usługi. Trudno mówić o wieczności, gdy zna się praktyki firm – wielu klientów „inteligentnych domów” zostawało z bezużytecznymi urządzeniami, gdy obsługujący je start-up upadał. – Mówiąc przewrotnie, tak długo, jak usługa jest opłacalna, tak długo będzie „wieczna”, i co do tego nie powinniśmy mieć złudzeń. Wiele badaczek, jak choćby Debra Basset, Paula Kiel czy Tamara Kneese, w swoich pracach zwraca uwagę na to, że tzw. cyfrowy rynek pośmiertny (ang. digital afterlife industry) jest niezwykle efemeryczny – zauważa dr Nowaczyk-Basińska.
Stąd do wieczności
Usługi pośmiertnej cyfryzacji mogą odegrać pozytywną rolę w godzeniu się z przemijaniem. – Symulowanie zmarłych to eksperyment społeczny, który się właśnie odbywa, a o jego długofalowych konsekwencjach trudno jeszcze wyrokować. – zwraca uwagę dr Nowaczyk-Basińska. – Być może, i to postrzegam jako pozytywną stronę tych innowacji, zainteresowanie cyfrowymi szczątkami i różnymi technologicznymi rozwiązaniami w tym zakresie skłoni nas do większej otwartości w mówieniu i konfrontowaniu się z myślą o własnej... śmiertelności. Myślenie o śmierci ze spokojem, uwagą, akceptacją, a nawet pewną czułością może nam bowiem posłużyć jako znakomity probierz, czy dana usługa jest wartościowa i etyczna, czy nie.
Fantazja o cyfrowym raju to marzenie o nowej wieży Babel, zbudowanej na złość wszelkim bóstwom, pomniku ludzkich możliwości. Nieśmiertelność to ostateczna granica, skoro nie możemy jej zdobyć, to pocieszamy się od lat, że może nie ma nic ciekawego w tak długim życiu, znudzimy się, zmęczymy, po co to komu? Alternatywą nie jest wcale uleganie obietnicom proroków, ale akceptacja entropii.
Doświadczeniem transmigracji może być przecież uczestnictwo w kręgu życia. Wiara w prawdziwe życie wieczne – trwające tak długo, jak długo będzie trwała ludzkość, nasze geny i memy niesione przez czas w sztafecie pokoleń. Taki przekaz miał francuski serial „Było sobie życie”, opowiadający w atrakcyjnej animowanej formie o tym, co się dzieje wewnątrz ludzkiego ciała. Od biologicznego cudu poczęcia i narodzin, pokazanego w pierwszym odcinku, po śmierć w ostatnim. Oglądamy w nim starszego człowieka, który jest pogodzony z przemijaniem, wierzy bowiem w postęp, który stanie się udziałem jego potomstwa; jest zadowolony z roli, jaką odegrał.
Allegra Edwards jako Ingrid Kannerman w wirtualnym hotelowym raju w serialu„Upload”.