Pomieszanie z poplateniem
Dwie przyjaciółki w przymierzalni. Jedna doradza drugiej. Przymierzająca gorzko komentuje: „Łatwo ci mówić, że rozmiar nie ma znaczenia, bo wyszczuplałaś”. Tamta odpowiada, że dba o siebie, biorąc pewien suplement. Rekomenduje go przyjaciółce, która reaguje entuzjastycznie. „Wiesz, to weź może od razu rozmiar S” – dodaje rekomendująca, sugerując, że kuracja przy okazji koleżankę wyszczupli.
To tylko jeden z przykładów reklam nieetycznie mieszających arbitralne kategorie kulturowych kanonów piękna z obiektywnym stanem zdrowia organizmu. To była reklama środka dietetycznego czy prozdrowotnego? Czy zdrowie równa się szczupłość? Ale czym byłaby szczupłość? Czy rozmiar M to stan zaniedbania, który ma motywować do osiągnięcia rozmiaru S? I jakie to są w ogóle wymiary? Każda marka mody ma tutaj inne standardy, są to też wymiary uśredniające nas do płaskich kartonowych figur. Tak nie wyglądają nasze ciała. A jeśli język szybkiej mody tak je opisuje, nie znaczy to, że takie opisy mają prawo trafić do innych dziedzin, a szczególnie do obszaru ochrony zdrowia. Tam każdego pacjenta trzeba przecież widzieć w jego/jej zróżnicowaniu i nie oceniać powierzchownie.
Na dodatek, w tej reklamie i w ogóle w uzusie, rozmiar S nie oznacza niczego konkretnego – jest to symbol marzenia o perfekcyjnym wyglądzie. Tym bardziej więc pakowanie go do worka z marzeniem o zdrowiu jest nie tylko absurdalne, ale i skrajnie nieetyczne. A w polskiej sferze reklamy, zwłaszcza suplementów i farmaceutyków, niestety powszechne. Tutaj w szczególności świetnie mają się właśnie reklamy, które pod pozorem dbania o zdrowie kobiet podsuwają im kolejne sposoby na schudnięcie. Zdrowie zostaje wpisane w logikę konsumpcji i zrównane z pogonią za rozmiarem S.
Od razu przychodzi mi do głowy „Mit piękna” Naomi Wolf, gdzie autorka podkreśla, że dla patriarchatu atak z flanki „nie wyglądasz dość dobrze” to ostatnia szansa, żeby zablokować ruch emancypacyjny. Jeśli będziesz się zajmowała zastanawianiem się, jak schudnąć, być piękna i młoda, nie będziesz mieć czasu zadbać o swoje granice, prawo do godnego życia, przyszłość swoją i swoich córek.
Dlatego nie wypada już mówić, masz być chuda, mówimy więc – masz być zdrowa. Nie wypada mówić wprost, że chce się schudnąć, bo przecież mamy ciałopozytywność, więc bohaterka reklamy rzuca, że to „tak przy okazji”. Żeby zacytować slogan z innej reklamy: „efekt uboczny, że znikają boczki”. Efekt podobnych komunikatów jest taki, że wciąż ogromnie trudno w sferze publicznej rozmawia się nam o szczupłości i niedożywieniu oraz o otyłości.
Tymczasem w zależności od epoki ocena wyglądu zmienia się, podobnie jak kwantyfikatory tej oceny. Dziś otyłość jest powszechnie wyszydzana, wartościowana negatywnie, zaś szczupłość – chwalona i wartościowana pozytywnie. Czy w tych osądach jest tylko naukowa prawda? Nie, to również kwestia gustu i momentu.
Dlatego trzeba pilnować, żeby kultura nie była dla nikogo źródłem cierpień. Potrzebna ciągła i niesłabnąca walka o to, aby chronić przed niską samooceną wszystkich, których aktualne kanony piękna wykluczają, krzywdzą i stygmatyzują. Trzeba też uświadamiać tym, których obowiązujące kanony faworyzują, że taka komfortowa pozycja nie oznacza, że na poziomie człowieczeństwa są oni warci więcej niż pozostali.
Obowiązujące kanony piękna nie stanowią też informacji o czyimś stanie zdrowia. Żeby zacząć rozmawiać na ten temat, trzeba opuścić dyskurs kulturowy i wejść w opowieść naukową – co rzadko udaje się w dyskusjach, szczególnie na mediach społecznościowych, gdzie te sfery się mieszają. Z kolei to pomieszanie prowadzi potem do pyskówek w komentarzach, zawstydzania i braku realnych zmian. Zamykamy więc te drzwi.
Jesteśmy teraz w nauce. Niedożywienie i choroba otyłościowa to stany zapalne organizmu, które szkodzą nam i – niezależnie od tego, jak to sobie kulturowo tłumaczymy – będą powodować patologiczne zmiany. Trudno to więc ocenić pozytywnie. Co nie zmienia faktu, że nigdy nie można komuś powiedzieć – idź się leczyć. Możemy sobie wmawiać, że podobny komunikat przekazujemy komuś z troski o jego zdrowie, ale to nieprawda, mówimy tak „z gustu”. Podobne zalecenie może wydać jedynie lekarz i to specjalista! Ale trzeba zaznaczyć, że powinno ono wynikać z wiedzy, a nie z uprzedzeń. Mylenie estetyki z medycyną w świecie medyków też się zdarza. Niczym się od nas nie różnią – wszyscy żyjemy w patriarchacie, któremu na rękę jest mieszanie kategorii estetyki i zdrowia, szczególnie w przypadku kobiet, bo wtedy tym skuteczniej można je kontrolować.
Kapitalizm, wyrosły na patriarchacie, także lubi takie pomieszanie z poplątaniem, bo jak udowadnia przykład z reklamą suplementu, zwyczajnie mu się to opłaca. Jeśli czujesz się dobrze ze swoim wyglądem i zdrowo – to niczego nie kupujesz. A żeby czuć się ze sobą dobrze, nie potrzeba nowych rzeczy czy przeglądania się w spojrzeniach z internetu, ale spojrzeń bliskich i robienia dla siebie tego, co się lubi. A dla zdrowia często wystarczy jedynie pić wodę, ruszać się, odpoczywać, wysypiać, nie tłumić emocji i spędzać więcej czasu z najbliższymi.
Wielkie przemysły – farmaceutyczny, odzieżowy, kosmetyczny, spożywczy – chcą, żebyśmy byli nieszczęśliwi i chorzy, bo zarabiają na tym pieniądze. Nie dajmy się wykorzystywać. Możemy być grubi albo chudzi, i podobnie cieszyć się życiem i miłością. Możemy być chorzy na niedożywienie albo otyłość, i wciąż mamy prawo domagać się szacunku i skutecznego leczenia u profesjonalnych, wyedukowanych lekarzy, a nie w butiku z ubraniami czy przez internet. Drogie przyjaciółki z reklamy suplementu, idźcie następnym razem zamiast do sklepu – na spacer. I doradźcie sobie może, żeby nie dać się robić w trąbę.