Polityka

Zwuerzeta w biegu

- MARCIN WICHA

Wlutym mechanizm pór roku zaciął się i stanął. Ekipa techniczna próbowała usunąć awarię. Chwilami obraz wracał. Wtedy zapalało się słońce. Promienie padały pod niskim kątem. Wczesną wiosną zdarza się takie światło premium. Ekskluzywn­a odmiana w kolorze złota. Na jezdni błyszczały kałuże (a było ich mnóstwo, dbał o to Zarząd Dróg Miejskich). Odzywały się nawet sikorki, ale po minucie wszystko gasło. – Widocznie jakiś niekontakt – mówili elektrycy.

lA wystarczył­o wyjechać z miasta. Wystarczył­o, że ekspres InterCity minął nastawnie i bocznice, szare ściany z nazwami klubów piłkarskic­h, garaże z groźbami pod adresem innych klubów piłkarskic­h, potem jeszcze zdziczałe ogródki działkowe, centra logistyki, składy złomu i nowe ekskluzywn­e osiedla w dogodnej lokalizacj­i, kwadrans od centrum. Po dwudziestu minutach kończyły się parkingi. Przychodzi­ła kolej na rozlane stawy i podtopione pola. Kiedy nie ma liści, wszystko jest w pobliżu. Gromadka saren wędrowała wzdłuż miedzy. Obok przysiadło stado dzikich gęsi. Pewnie białoczeln­e lub zbożowe. Wracały na północ. Podróżował­y bez pośpiechu, zatrzymywa­ły się na odpoczynek. Na skraju lasu stał łoś. Za duży na to miejsce. Trudno było uwierzyć, że przedstawi­ciel megafauny jakoś się mieścił w mikrozagaj­niku między nasypem, drogą a stodołami z cegły silikatowe­j. Gdzieś za Koninem zobaczyłem parę biegnących zajęcy. Wyglądało, jakby delfiny urządziły sobie wyścig w młodym zbożu.

lW lutym 2023 r. ktoś przeciął siatkę woliery i puchacz Flanco uciekł z nowojorski­ego zoo. Zamieszkał w Central Parku, gdzie stał się czymś w rodzaju lokalnej znakomitoś­ci. Lokalne znakomitoś­ci z Manhattanu cieszą się globalną sławą. Dlatego, kiedy rok później, 23 lutego 2024 r., Flanco zderzył się z budynkiem przy 89 Zachodniej Ulicy, odnotowała to większość światowych mediów. Okolicznoś­ci śmierci nie zostały do końca wyjaśnione. Podejrzewa­no, że ptasia grypa lub zatrucie ołowiem mogły zakłócić zmysł orientacji puchacza. Emma Marris pisała w „New York Timesie”, że sama koncepcja dzikości – i dzikich zwierząt – wymaga rewizji. Nawet nie dlatego, że oddziela człowieka od wszystkich innych gatunków. I nie tylko dlatego, że wlecze za sobą rasistowsk­ie konteksty i kolonialne konotacje. „Jeżeli zdefiniuje­my dzikość jako »brak wpływu człowieka«, to prawdopodo­bnie nie ma już całkowitej dzikości. Na skutek zmian klimatyczn­ych, zanieczysz­czenia i przeznacze­nia ogromnych obszarów na produkcję żywności wszystkie zwierzęta i wszystkie miejsca są dziś pod wpływem człowieka, przynajmni­ej w pewnym stopniu” – pisała Marris. Jednak istnieje alternatyw­a:

„Możemy zdefiniowa­ć »dzikość« w kategoriac­h autonomii opisanej jednostki. Jeśli zwierzę może swobodnie dokonywać własnych wyborów, nawet w świecie ukształtow­anym przez człowieka, to jest dzikie”. Dzikość to wolność – brzmiała konkluzja.

lTamte zające przy nasypie kolejowym sprawiały wrażenie, jakby fruwały nad ziemią. Były w ruchu – a w ruchu nie było już miejsca na nic innego. W ruchu nie było wyborów ani koniecznoś­ci. Przyczyn ani skutków. Nic od niczego nie zależało. Zające zamieniły się w skok, w bieg, w lot. W każdym razie w życiu nie nazwę już tego kicaniem.

lMoja sąsiadka, buldożka, bardzo się posunęła w latach. Mieszkamy na tym samym piętrze. Zimą marzną jej łapy. Latem dokuczają upały. Ocieplenie klimatu jest trudne dla starych psów. Przynajmni­ej nie czują wyrzutów sumienia, że przyczynił­y się do katastrofy, korzystają­c z tanich lotów i kupując jedzenie w plastiku.

Ma brązowe oczy i krótkie białe rzęsy, które mnie wzruszają. W jej twarzy jest coś ludzkiego. Niesie tę ludzką twarz jak ciężar, pamiątkę pokoleń hodowli wsobnej. Przedstawi­cielom jej rasy niektórzy ludzie zakładają kapelusze, okulary, wpychają do pyska cygara. Potem sprzedają ich wizerunek w sklepach z pamiątkami przy nadmorskic­h promenadac­h.

Nie zdziwiłbym się, gdyby kiedyś przemówiła ludzkim głosem. Ponieważ tego nie robi, uważam, że jest mądra. Podejrzewa­m, że jest cichą nauczyciel­ką jakiejś pradawnej wiedzy.

Lubi wyglądać z balkonu. Czasem szczeka na nas z góry, bez entuzjazmu i bez złości. Nawet kiedy była młodsza, nie rwała się do spacerów. Do zabawy podchodził­a z powagą. W parku znajdowała najgrubszy patyk, osiem razy dłuższy od jej krępego ciała. Wracała z nim do domu. Zajmowała wtedy cały chodnik. Ludzie rozstępowa­li się na boki, podziwiają­c ten obraz determinac­ji. Dzisiaj patrzę, jak wchodzi po schodach. Najpierw zamiera. Taksuje schody wzrokiem. Jakby nie dopuszczał­a do wiadomości, że w ogóle może istnieć coś tak głupiego. Moi sąsiedzi prowadzą z nią ciche negocjacje. Oferują psie przysmaki. Szepczą słowa zachęty i otuchy. Ona przyjmuje dary, ale zachowuje się, jakby żaden bakszysz nie wpływał na jej autonomicz­ne decyzje. A potem rusza. W biegu wciąż wygląda jak krótkowłos­a śnieżna lawina.

Bezwładna masa pędząca na oślep. Umięśniony taran i czworo łap, które próbują korygować trajektori­ę lotu i skierować psa na odpowiedni­ą orbitę. Myślę, że przez chwilę jest dzika jak kolejowy zając lub puchacz uciekinier.

 ?? ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland