O tworzeniu legendy 3/6
Czerwone maki, reż. Krzysztof Łukaszewicz, prod. Polska 2024, 122 min
Whistoriografii Zachodu kampania włoska, która tylko po stronie aliantów kosztowała życie ok. 200 tys. żołnierzy, oceniana jest negatywnie, jako rezultat „strategicznego i taktycznego bałaganu”. W naszej pamięci okupiona śmiercią 923 Polaków bitwa o Monte Cassino zapisała się bodaj jako największe zwycięstwo polskich sił zbrojnych w czasie drugiej wojny światowej. Epickie widowisko Krzysztofa Łukaszewicza stara się uwzględniać oba punkty widzenia, jednak historyczny spór, czy warto było brać udział w tej rzezi, reżyser rozstrzyga zgodnie z martyrologicznym mitem. Ofiarność i męstwo Drugiego Korpusu miały swoją cenę, lecz innego wyjścia nie było. Może alianci robili wszystko, by nie wejść do Berlina przed Sowietami – co wypomina z goryczą jeden z bohaterów filmu – za to my górowaliśmy odwagą i poświęceniem. Łukaszewicz, zarazem autor scenariusza„Czerwonych maków”, nakręcił film o zwycięstwie, które miało bardzo gorzki smak. Dobrze, że nie skupia się na publicystyce, gorzej, że nie znalazł materiału na ciekawą, pogłębioną, angażującą emocjonalnie opowieść. Zacieśnienie horyzontu tylko do polskich uczestników zdarzeń nie pozwala w pełni wybrzmieć dramatowi. Ginący w samobójczych szarżach szeregowcy, a także biorący na siebie ciężar odpowiedzialności za ich śmierć generałowie ukazani są wedle najprostszego patriotycznego klucza. Na szczęście oprócz krwi przelanej w imię Boga, honoru i ojczyzny reżysera interesuje coś jeszcze. Doskonałą decyzją było przyjrzenie się bitwie oczami ciężko doświadczonego nastoletniego młodzieńca nie bardzo wierzącego w sens ofiary (Nicolas Przygoda), przekonanego, że cała ta wojna to jedna wielka umieralnia.„Czerwone maki”obnażają niedojrzałość takiego myślenia. Otrzymawszy szansę, by chwycić za broń, chłopak skwapliwie z niej korzysta. Postać redaktora, alter ego Melchiora Wańkowicza (świetny Leszek Lichota), choć zdaje sobie sprawę, że żadne korzyści dla przyszłych losów Polski z tego zwycięstwa nie płyną, świadomie gloryfikuje walczących, żeby o nich nie zapomniano. Tworzy legendę Monte Cassino, bo „może to, że wygrają, ma dla nich znaczenie”. Podobny cel przyświeca autorom widowiska – szkoda tylko, że realizowany w tak mało porywający sposób.