Legia: Cierzniak chce wrócić do gry Crnomarković to nie gapa Madej ostro o ŁKS
37-letni Radosław Cierzniak czeka na występ w lidze od prawie 14 miesięcy. Czy zagra już w sobotę?
Gdyby tylko zdrowie pozwoliło, po transferze Radosława Majeckiego do AS Monaco byłby numerem jeden. Dostałby przynajmniej cztery spotkania w lidze oraz jedno lub dwa w Pucharze Polski (zależy od wyniku półfinału z Cracovią), by pokazać szefom klubu, że nie muszą się spieszyć ze znalezieniem bramkarza na przyszły sezon. Nie wiadomo, czy do tego dojdzie, czy trenerzy się odważą, przede wszystkim dlatego, że odkąd liga wznowiła rozgrywki, Cierzniak ani razu nie znalazł się w kadrze meczowej. A w tym roku jeszcze nie zagrał.
Kontuzja w Warce
Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby nie kontuzja odniesiona podczas majowego zgrupowania przed powrotem piłkarzy na boiska po przerwie spowodowanej pandemią. – Doznałem urazu mechanicznego. W trakcie treningu mocy za bardzo szarpnąłem i nieszczęście gotowe. Trudno było tego uniknąć albo przewidzieć. Byłem rozgrzany, przygotowany, a po prostu się stało. Do nikogo nie mam pretensji, do siebie również, takie historie dzieją się w piłce. Los napisał swój scenariusz – opowiadał Cierzniak po powrocie z Warki. – Cierpiałem, kiedy nie mogłem być z drużyną. Trudno mi było przeżyć tę sytuację, pogodzić się z nią i zaakceptować. Zawsze czuję się potrzebny zespołowi, uważam się za jego ważne ogniwo i kiedy nie mogłem być z chłopakami, czułem smutek. Trudno to opisać, ale ludzie ambitni zrozumieją, o czym mówię. Ta sytuacja nie spłynęła po mnie, naprawdę czułem się fatalnie – dodawał.
Spróbował wrócić od razu po urazie już na majowy pucharowy mecz z Miedzią Legnica, bo kontuzjowany był także Majecki. Widział w szatni, że koledzy na niego liczą, ale przede wszystkim sam bardzo chciał wystąpić, bo przecież spotkania w Pucharze Polski należą do niego. Po transferze z Wisły Kraków do Legii najpierw był zmiennikiem Arkadiusza Malarza, a potem Majeckiego. U trenerów Ricardo Sa Pinto i Aleksandara Vukovicia rozegrał 15 spotkań w ekstraklasie w sezonie 2018/19, ale kiedy wyzdrowiał Majecki, znowu powędrował na ławkę.
Przed wyjazdem zespołu do Legnicy wydawało mu się, że z plecami jest w porządku, wyszedł na zajęcia i, niestety, kontuzja się odnowiła. Przeciwko Miedzi w pierwszym zespole zadebiutował niedoświadczony Wojciech Muzyk (2:1), popełnił błąd przy straconym w końcówce golu, a Cierzniak dalej się leczył.
W ekstraklasie bronił Majecki – jego uraz okazał się mniej groźny i młody bramkarz szybciej stanął na nogi. Dopóki nie wezwało Monaco, nie opuścił w ekstraklasie ani minuty. – Było mi przykro, że uraz przytrafił mi się w takim momencie. Nie ma odpowiedniej chwili na kontuzję, ale ta była jeszcze gorsza, by przecież wracaliśmy do piłkarskiego życia po przerwie spowodowanej koronawirusem. Ciężko pracowaliśmy, nic nie wskazywało, że cokolwiek złego mi się wydarzy – kręcił głową Cierzniak.
Skoro Majecki był zdrowy, nikt w Legii nie spieszył się i nie zabierał doświadczonego golkipiera na mecze na ławkę. Trenerzy czekali, aż na sto procent się wyleczy. Od połowy ubiegłego tygodnia normalnie trenuje z zespołem. Decyzja, czy zagra z Lechem, zależy od trenera Aleksandara Vukovicia. Dziś wydaje się, że minimalnie większe szanse ma Muzyk, choć jeszcze kilka dni zostało…
Inne priorytety bramkarza
– Uważam, że 37-letni bramkarz może jeszcze pokazać dużo dobrego. I chciałbym, żeby tak było. Mówię, jak jest. Jestem przekonany, że mogę jeszcze wiele osiągnąć z Legią. Nie lubię dużo gadać, obiecywać, deklarować, chcę to udowodnić na boisku – powiedział nam miesiąc temu, pełen nadziei, że gdy wejdzie do bramki, miejsca już nie odda. Na szansę czekał długo i cierpliwie, ale na przeszkodzie realizacji marzeń mogą stanąć problemy zdrowotne. Patrząc na przebieg jego kariery, tylko w szkockim Dundee United oraz Koronie i jeszcze przez pół roku w Wiśle Kraków grał regularnie. W ekstraklasie uzbierał 102 występy, w szkockiej Premiership niewiele więcej. Do tego trzeba dołożyć kilkadziesiąt gier w niższych klasach rozgrywkowych oraz niespełna 50 w pucharowych rozgrywkach międzynarodowych i krajowych. W Legii ma tylko 33 spotkania, co jak na cztery lata (do Warszawy trafił w styczniu 2016 roku) nie jest imponującym wynikiem.
– Powiem panu jedno: nieraz mogłem odejść z Legii do innej polskiej drużyny i mieć tam kilkadziesiąt czy ponad sto meczów. Ale świadomie wybrałem i trzymam się najlepszego polskiego klubu, który zapewnia najlepszą opiekę, niesamowitą atmosferę i co rok walczy o trofea. Tutaj wszystko jest z najwyższej półki. Legia to gwarancja sukcesu. Nie dbam, że ktoś mówi „Cierzniak nie ma ambicji”. Kiedy ktoś odchodzi z Legii, to raczej nie ma powrotu. Będąc w niej, cały czas mam szansę wskoczyć do bramki i być numerem jeden. Każdy patrzy na życie po swojemu. Ja przez pryzmat siebie i rodziny. Wiem, co czuję, jadąc codziennie na trening. Statystyki nic nie znaczą. Co by to zmieniło, gdybym dziś miał rozegranych 200 meczów w innej drużynie? Nic. Zacząłem piąty rok w Legii, nie każdy ma szansę być w niej tak długo. Czuję się potrzebny i dowartościowany, wiem, jak jestem odbierany w szatni. Prasa rzadko pisze o rezerwowych bramkarzach. Nie dbam o to. Mam inne priorytety. Liczy się dla mnie uznanie zespołu i trenerów. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy, ile osób by się ze mną zamieniło. Nie gram, ta sytuacja nie jest dla mnie ani łatwa, ani wygodna. Uczę się tego każdego dnia i podchodzę z pokorą. Niewiele osób ma świadomość, jak trudno jest trenować na najwyższych obrotach, nie grając regularnie. Trzeba się wykazać dużą dojrzałością, by sobie poradzić. Rezerwowi rozumieją, o czym mówię. A mimo to daję wsparcie drużynie. Przez ponad cztery lata jak tu jestem, nigdy nie było tak zwartego, zżytego zespołu. Tworzymy silny kolektyw, może wcześniej – żebym nikogo nie obraził – mieliśmy większe indywidualności, ale takiego zgranego zespołu jak teraz, nie – powiedział. W trakcie pandemii przedłużył z Legią kontrakt do czerwca 2021 roku. Jest zadowolony, że zostanie na kolejny sezon, na każdym kroku podkreśla, że docenia miejsce, w którym żyje i pracuje. Chciałby w końcu regularnie grać, ale teraz przeszkodą może okazać się uraz. – W Legii jeszcze nie pokazałem prawdziwych umiejętności – mówi.
Mało kto pamięta, że ponad cztery lata temu przychodził do Warszawy jako najlepszy bramkarz ekstraklasy. Na pytanie, czy Radosław Cierzniak wychodzi z cienia, odpowiada: – A czy taka deklaracja coś zmieni? Mam ogromną motywację, by wejść do bramki i zostać w niej na dłużej – kończy. Na to, że pojawiają się informacje o próbach sprowadzenia do stolicy Artura Boruca (pisał „PS”), Ibrahima Šehicia (pisała legia.net), Dušana Kuciaka (pisał sport.pl), wpływu nie ma. Ma tylko na to, jak ewentualnie zaprezentuje się w najbliższych meczach. Jeśli wygra wyścig z czasem i zdrowie pozwoli.