SZYBCIEJ, ALE CZY LEPIEJ?
Przyspieszenie startu ligi sprawiło, że kluby muszą szybciej zaplanować budżety i zbudować składy. Jak sobie z tym radzą?
Powrót snajpera Jakuba Karolaka to duży sukces transferowy Legii Warszawa.
Tradycyjnie runda zasadnicza w rozgrywkach koszykarskich w Polsce zaczyna się na przełomie września i października, a lato jest sezonem ogórkowym. W tym roku zdecydowano się na inne rozwiązanie. Energa Basket Liga ruszy już 27 sierpnia o czym poinformowano w połowie maja. Od ogłoszenia daty startu sezonu do pierwszych spotkań miną ponad trzy miesiące, czyli mniej więcej tyle, ile zazwyczaj między zakończeniem play-off a inauguracją kolejnych rozgrywek. Jednym z powodów przyspieszenia była możliwość manewrowania terminarzem w przypadku nasilenia pandemii koronawirusa w Polsce. Ale nie tylko. W lidze zachwalają plusy decyzji mówiąc m.in. o tym, że dla zawodników to szansa na szybki powrót do treningów i formy sportowej. Można też dodać, że koszykarze szybciej będą mogli znowu zacząć zarabiać, bo w wielu – o ile nie wszystkich – ekipach z powodu przerwania ostatniego sezonu obcięto część kontraktów. Kibice mogą cieszyć się, bo wcześniej zobaczą swoją ulubioną dyscyplinę, która w Polsce „stoi” od marca. Optymiści zauważą, że EBL może też zawalczyć o kolejnych widzów telewizyjnych. Pesymiści odpowiedzą, że poziom gry wielu ekip będzie niezadowalający i raczej potencjalnych nowych fanów odstraszy. Dodadzą, że przyspieszenie startu ligi to większe ryzyko konieczności rozgrywania meczów bez kibiców w halach lub przy ograniczonej liczbie widzów, jak to się dzieje obecnie na stadionach. Zawodnicy, owszem, grać i zarabiać chcą, lecz obawiają się, że te zarobki będą dużo niższe niż ostatnio i szybszy start ligi tylko utrudnia sytuację. Nie jest tajemnicą, że w wielu klubach budżety będą mniejsze, w niektórych nawet dużo mniejsze. Jeśli spojrzeć na liczbę podpisanych umów w poszczególnych zespołach i porównać ją z analogicznym okresem (czyli z przełomem lipca i sierpnia) rok temu, to widać, że liczba podpisanych kontraktów nie różni się drastycznie. Owszem, są maruderzy, ale też zespoły, które już skompletowały składy. Choć na rynku pozostało jeszcze wielu dobrej klasy Polaków (w tym uczestnicy ubiegłorocznych MŚ Aaron Cel, Damian Kulig, Kamil Łączyński, Dominik Olejniczak, Michał Sokołowski, a teoretycznie także – bo na razie oficjalnie nie ogłoszono podpisania umowy ze Stelmetem – Łukasz Koszarek), to o ich przyszłość raczej można być spokojnym, bo w końcu pracę znajdą. Trudna jest sytuacja na rynku obcokrajowców. Niektórzy działacze obawiali się nawet, że zatrudnienie np. Amerykanów będzie wiązało się z problemami dotyczącymi lotów i późniejszej kwarantanny, ale okazało się, że to nie jest kłopot, a pierwsi koszykarze z USA już pojawili się w Polsce. Nie słychać o ich obiekcjach dotyczących przylotu – co akurat nie dziwi, skoro sytuacja epidemiczna w Europie wygląda teraz lepiej niż w ich ojczyźnie. Nieprzypadkowo jednak do tej pory umowy podpisywali gracze co najwyżej średniej klasy i (może poza środkowym Stelmetu Geoffreyem Groselle’em) bez imponującego CV. Problemem są nie tylko pieniądze.
Przyspieszony start EBL utrudnił wielu klubom rozmowy kontraktowe, bo żadna liga na razie nie zdecydowała się na start już w sierpniu. Ba! W Niemczech mistrza wyłonili w ostatnią niedzielę, w Hiszpanii dopiero wczoraj, a w Izraelu będą grać do końca lipca. Trener Stelmetu Żan Tabak zauważa, że nie tylko duża liczba zawodników z zespołów z wymienionych krajów nie chce jeszcze prowadzić rozmów o przyszłości. Dotyczy to także graczy, którzy chcieliby dostać się w następnym sezonie do silniejszych lig niż polska i czekają na ruch ze strony tamtejszych klubów. Dlatego w Polsce kluby są cierpliwie albo biorą graczy, korzystając z ograniczonego zbioru.
Oni już są gotowi
W trzech miastach już zakończyli budowę składu i dotyczy to zespołów, które w poprzednim sezonie znajdowały się w dolnej części tabeli, gdzie przypuszczalnie pozostaną, w najlepszym wypadku walcząc o udział w play-off. W przypadku Hydrotrucku Radom (w którym obawiano się kłopotów, bo władze miasta mocno obniżyły dotację,) oraz Enea Astorii Bydgoszcz sprawa była ułatwiona, bo większość składów stanowią zawodnicy występujący w tych klubach w ostatnim sezonie. Na tym tle imponować może szybkie zakończenie transferów w warszawskiej Legii, która na dodatek odniosła kilka sukcesów, sprowadzając z powrotem snajpera Jakuba Karolaka i pozyskując byłego już chyba reprezentanta Polski Dariusza Wykę oraz świetnego dwa lata temu w EBL rozgrywającego Justina Bibbinsa.
Oni są blisko
Możliwe, że wkrótce do pierwszej grupy dołączą kolejne zespoły, a najbliżej tego wydaje się Asseco Arka, co z punktu widzenia gdyńskiego kibica niekoniecznie musi być dobrą informacją. Klub po dwóch latach „grubych” wraca do modelu taniego, polskiego składu i bez występów w europejskich pucharach, więc trener Przemysław Frasunkiewicz nie musi przeczesywać zagranicznego rynku transferowego. Poza przejętym od Anwilu Igorem Wadowskim pozostali zawodnicy z kontraktami występowali w Gdyni w ostatnim sezonie lub wcześniej i wiele wskazuje na to, że zatrudniony zostanie jeszcze tylko jeden zawodnik podkoszowy. Niewykluczone, że będzie to 40-letni Filip Dylewicz, który chce, by sezon 2020/21 był jego ostatnim w karierze. W grupie finiszujących są także Trefl Sopot, GTK Gliwice oraz King Szczecin, który uchodzi za najbardziej stabilny klub w lidze, a zawodnicy śmieją się, że dziwi ich, jeśli dostają przelew w zaplanowanym dniu. Bo zazwyczaj przychodzi wcześniej. Kinga pandemia też nie oszczędziła, bo ostatecznie prezes Krzysztof Król – słysząc, że wszyscy „ucinają” – zdecydował się nie wypłacać ostatniej miesięcznej raty za przerwany sezon 2019/20. Ale przyszłość wygląda pozytywnie, gdyż trenerowi Łukaszowi Bieli do wyboru pozostał jeszcze tylko rozgrywający i środkowy. I jeśli wybierze dobrze, to może nawet zaatakować czołową czwórkę.
Oni się rozpędzają
To największa grupa zespołów EBL, w której umieściliśmy te, które zatrudniły już więcej niż trzech zawodników, ale na pewno zatrudnią jeszcze więcej niż trzech. Najbardziej aktywny jest ostatnio Stelmet. Choć mistrz Polski ogłosił nazwiska tylko czterech graczy, to trzy kolejne też są właściwie pewne. To wspomniany Koszarek, Przemysław Zamojski i Marcel Ponitka, o którego kontrakcie szef Stelmetu Janusz Jasiński poinformował, ale… na prośbę zawodnika nie podał jego nazwiska. Mniej więcej w połowie budowy składu są również w Śląsku Wrocław, Spójni Stargard, MKS Dąbrowa Górnicza, Starcie Lublin oraz Arged Bmslam Stali Ostrów Wielkopolski. I ten ostatni klub to najciekawszy przypadek tegorocznego lata. We wszystkich
pozostałych miastach mówi się o bolesnych rozstaniach ze sponsorami i trudnej walce o utrzymanie budżetu. Tymczasem w Ostrowie scenariusz zdarzeń był trochę inny. Po przerwaniu sezonu klub chciał nawet rozwiązać obowiązujące do 2021 roku umowy Jarosława Mokrosa i Jakuba Garbacza, co sugerowało, że z finansami krucho. Potem się z tego wycofano, a kolejne ruchy są wręcz szokujące, biorąc pod uwagę okoliczności. W zespole zagrają MVP ligi z sezonu 2018/19 James Florence oraz dwukrotny mistrz Polski Anwilem Włocławek środkowy Josip Sobin. Na dodatek klub zgłosił się do Pucharu Europy FIBA. Być może rozwiązaniem zagadki jest powrót do nazwy lokalnej firmy Arged?
Oni dopiero zaczynają
To zaskakujące, że w gronie zespołów, których składy są w powijakach obok walczącej o utrzymanie Polpharmy Starogard Gdański znajdują się dwa jeszcze niedawno – w 2019 roku – grające w finale. Jeden z nich to Anwil, który mimo posiadania bogatego sponsora i wsparcia miasta dość długo czekał na rozwikłanie spraw finansowych, na co wpływ miały m.in. zmiany w radzie nadzorczej. Klub informował nawet, że do momentu uchwalenia budżetu nie będzie rozpatrywał kandydatury żadnego trenera, co można spokojnie uznać za... nieprawdę, bo z Igorem Miliciciem o przedłużeniu kontraktu rozmawiano już wcześniej. Ostatecznie kwestie formalne załatwiono dopiero dwa tygodnie temu i doszło do zmiany trenera (więcej obok). Drugi z kujawsko-pomorskich potentatów, czyli Polski Cukier Toruń jeszcze nie ma trenera i nawet jak na standardy tego klubu jest już późno. Polski Cukier w poprzednich latach wybierał nowego szkoleniowca pod koniec lipca, więc teraz powinien pod koniec czerwca. Mimo zapowiedzi pierwszych ruchów w ubiegłym tygodniu żadne nie nastąpiły. Zawodnicy po raz pierwszy od debiutu klubu w ekstraklasie czekają na zaległe pieniądze i to od kilku miesięcy. Ważne kontrakty mają Karol Gruszecki, Jakub Schenk i Bartosz Diduszko, ale to nie oznacza, że nie odejdą, bo budżet ma być zmniejszony o 1/3 głównie ze względu na odejście wielu małych sponsorów i niepewność co do wpływów z biletów (co dotyczy też m.in. Włocławka). To co z jednej strony było siłą klubu teraz może być problemem, bo mniejsze firmy raczej bardziej dotknął kryzys gospodarczy spowodowany przez pandemię koronawirusa. A niejasna liczba dostępnych miejsc na trybunach nie pozwala wpisać dochodów z wejściówek „w ciemno” do budżetu.