LUDZIE-ORKIESTRA TO ONI
EDYTA KOWALCZYK: Zazwyczaj kryjecie się pod instagramowymi lub twitterowymi kontami swoich klubów, w których jesteście jak człowiek-orkiestra. Zajmujecie się przecież działaniami marketingowymi, prowadzeniem social mediów, pomocą dziennikarzom czy tworzeniem informacji prasowych. O czymś jeszcze zapomniałam?
JUSTYNA GDOWSKA (Trefl Gdańsk): W trakcie sezonu skupiam się na trzech kwestiach: zachęcenia jak największej liczby osób do przyjścia na mecze, działaniach promocyjnych wokół meczów oraz wsparciu marki sponsora, który nie jest już tylko tym pokazującym swoje logo na koszulce. Potrzeba kreatywnych działań, by pokazać jego markę.
MICHAŁ KWIETKO-BĘBNOWSKI (Aluron Virtu CMC Zawiercie): U nas co dwie głowy to nie jedna, więc w naszym dziale współpracuję jeszcze z Krzyśkiem Jurakiem odpowiedzialnym za tworzenie grafik i wideo. My opracowujemy koncepcje działania. Ludzie wszechstronni są potrzebni w klubach.
RAFAŁ KULIGA (Grupa Azoty Chemik Police): U nas wyraźną kreską oddzielamy to, czym zajmuje się biuro prasowe, czyli ja, od marketingu odpowiedzialnego za kontakty ze sponsorami.
KOWALCZYK: Rafał, w środowisku siatkarskim krąży powiedzenie, że z kobietami trudno się współpracuje. Jak to wygląda z twojej perspektywy? Czy siatkarki chętnie biorą udział w akcjach marketingowych? KULIGA: Mogę obalić ten powszechny mit. Wszystko zależy od osobowości zawodniczki – jeśli sama dobrze czuje się w przestrzeni medialnej czy mediów społecznościowych, to też chętniej będzie się udzielać przy takich działaniach w klubie. U nas taką osobą jest kapitan Martyna Grajber, a wcześniej była nią Katarzyna Gajgał-anioł, która robiła show z telefonem w ręku.
KOWALCZYK: A u panów? GDOWSKA: Chętnie robią to zagraniczni zawodnicy. Pablo Crer bardzo chętnie pokazuje także swoją rodzinę w social mediach. Dotyczy to też naszych wychowanków jak na przykład Fabian Majcherski czy wcześniej Szymon Jakubiszak albo Mateusz Janikowski. Paweł Halaba grając u nas, przekroczył liczbę 10 tysięcy obserwujących na Instagramie, a jak tylko widział kamerę, gdy nagrywaliśmy coś w klubie, to zawsze wtrącił swoje trzy grosze. KWIETKO-BĘBNOWSKI: Teraz będzie grał w naszym klubie i sporo sobie obiecujemy po jego obecności, jeśli chodzi o media społecznościowe. Zgodzę się z Justyną, że zagraniczni zawodnicy garną się do takich różnych aktywności. Niedawno mogliśmy śledzić obszerną relację na Instagramie z dnia ślubu naszego nowego środkowego – Flavio. Wcześniej liderami w tej kwestii byli chociażby Bartek Gawryszewski czy Marcin Waliński.
KOWALCZYK: Trenerzy równie łatwo się w tym odnajdują? GDOWSKA: Gdy nasz poprzedni szkoleniowiec Andrea Anastasi w 2014 roku obejmował zespół, to klub nie miał konta na Twitterze. „Jak to możliwe? Koniecznie musicie założyć Twittera” przekonywał i tak też się stało. Trener Anastasi wszystko relacjonował w mediach społecznościowych. Nawet kiedy graliśmy mecz w okresie wielkanocnym, to wiedzieliśmy, że na pewno Andrea zamieści z tego relację na swoim Instagramie. Nasz obecny szkoleniowiec Michał Winiarski prywatnie nie korzysta z mediów społecznościowych, ale chętnie bierze udział w różnych akcjach jak chociażby ta, gdy na prima aprilis w tym roku nagraliśmy z nim filmik, w którym deklaruje powrót na boisko.
KULIGA: Nasz trener Ferhat Abas jest bardzo świadom tego, jak wiele daje obecność w mediach. Mam wrażenie, że gdybym zadzwonił do niego o 4.30 nad ranem z prośbą o nagranie wywiadu, to usłyszałbym w odpowiedzi: „Daj mi tylko pięć minut, umyję zęby i już jestem”. Wspólnie wpadliśmy też na pomysł wakacyjnego vloga z pobytu trenera w Bodrum, o którym opowiadał nam jako o najpiękniejszym miejscu na ziemi. Aż zastanawialiśmy się, czy to możliwe, że są tam takie wspaniałe widoki, ale nagrania potwierdzają tezę trenera.
KOWALCZYK: Skąd czerpiecie pomysły na sposób ogłaszania transferów? W Zawierciu przyjęliście schemat z wstawianiem rano na Twittera grafiki, na której widać tylko sylwetkę zawodnika ze skrzyżowanymi rękoma, a po południu ujawniacie jego nazwisko.
KWIETKO-BĘBNOWSKI: To efekt burzy mózgów wszystkich osób w klubie. Wcześniej klub słynął z tego, że do ogłaszania transferów wykorzystywał okoliczne atrakcje turystyczne Jury Krakowsko-częstochowskiej. Teraz potrzebowaliśmy czegoś nowego. Znak skrzyżowanych rąk to też symbol, jakim posługują się nasi kibice na meczach po skutecznym bloku naszej drużyny. Też dlatego postanowiliśmy to wykorzystać. Do tego dołączyliśmy hasło „Armia 2.0.”, by podkreślić to nowe otwarcie.
GDOWSKA: My mocno podkreślamy nasze związki z Gdańskiem, nazywamy się też Gdańskimi Lwami. Przy ogłaszaniu transferów również wykorzystujemy uroki miasta, ale w tym roku do naszej pracy przyczyniła się też kampania miasta pod hasłem „Czas na Gdańsk”, co również wykorzystujemy. Konferencję prasową przy ogłaszaniu transferu Mariusza Wlazłego zorganizowaliśmy w historycznym miejscu – Europejskim Centrum Solidarności, gdzie także ogłaszaliśmy pozyskanie trenera Andrei Anastasiego w 2014 roku.
KULIGA: Ja ostatnio wpadłem na pomysł wykorzystania fragmentu polskiej komedii „Nic śmiesznego” przy ogłaszaniu transferu Agnieszki Kąkolewskiej. W jednej z kwestii aktorzy mówią tam: „Miała być łąka”, a że Agnieszka ma pseudonim „Kąka”, to zmieniliśmy nieco wersję scenariusza, a ja z Radkiem Aniołem od nas z klubu, zabawiliśmy się w dubbingowców. Do tego dołożyliśmy jeszcze grafikę i nagranie od Agnieszki.
KOWALCZYK: Wasza drużyna była także jak Profesor i jego ekipa z popularnego na Netflixie hiszpańskiego serialu „Dom z papieru”.
KULIGA: Graliśmy wtedy w Pucharze CEV z hiszpańską drużyną, więc ta analogia automatycznie się nasunęła. Łatwo było dostać charakterystyczne czerwone kombinezony i maski, przebrać w nie zawodniczki, postawić obok trenera, a później tylko podrasować zdjęcia tak, by jak najbardziej odpowiadały temu, co znamy z serialu.
KOWALCZYK: Wpadki też się zdarzają? Ostatnio zanim PGE Skra Bełchatów ogłosiła transfer Taylora Sandera, internauci wyśledzili komentarz jego żony na Instagramie pod jednym ze zdjęć, że wkrótce wybierają się do Polski. Jak wybrnąć z takiej sytuacji?
GDOWSKA: Skra dobrze sobie z tym poradziła, bo ogłaszając jego transfer, zamieścili także filmik z żoną zawodnika, więc podeszli do tego z dystansem. Najlepiej wybrnąć z tego właśnie w żartobliwy sposób. Na przykład ostatnio PGE Skra utworzyła na Facebooku wydarzenie o pożegnaniu Mariusza Wlazłego. Nasz prezes Dariusz Gadomski kliknął, że jest zainteresowany wzięciem udziału, my to podchwyciliśmy i od razu puściliśmy screena tej wiadomości w naszych mediach.
KWIETKO-BĘBNOWSKI: Wpadki się zdarzają, bo jesteśmy tylko ludźmi, więc nieraz zdarzy się jakaś pomyłka na grafice czy literówka. Kibice od razu to dostrzegą.
KULIGA: Mnie zdarzyła się taka pomyłka na grafice anonsującej transfer Igi Wasilewskiej do naszego zespołu rok temu. Z tym, że użyłem jej panieńskiego nazwiska Chojnacka. Niestety zanim to zauważyłem, to grafika już wisiała w social mediach, więc przygotowałem drugą, w której jak nauczyciel na sprawdzianie na czerwono zaznaczyłem błędne nazwisko i zamieściłem taką wersję w ramach poprawki. Zmiany nazwisk u siatkarek przysparzają sporo zamieszania, więc kiedy Martyna Grajber zapowiadała, że w te wakacje ma wyjść za mąż, kategorycznie się nie zgodziłem, bo powiedziałem, że na pewno nie zapamiętam jej nowego nazwiska na przyszły sezon. No i się zgodziła (śmiech).
KOWALCZYK: Co ostatnio przyniosło wam rekordową klikalność lub oglądalność?
GDOWSKA: Nietrudno się domyślić, że transfer Mariusza Wlazłego. Dużo obserwujących na Twitterze przybyło nam przy okazji wirtualnego Pucharu Polski czy wspomnianego żartu trenera Winiarskiego na prima aprilis.
KWIETKO-BĘBNOWSKI: U nas to ogłoszenie transferu Pawła Halaby, który udawał, że przejmuje nasze konto na Twitterze. Kiedy występował u nas Taichiro Koga, mieliśmy też bardzo dużo followersów z Japonii, a kiedy sam zawodnik podał dalej jakąś informację, to liczby lajków i zasięgi były rekordowe.
KULIGA: Wszystko zależy też od rodzaju medium. Na Instagramie kibice lubią dopracowane zdjęcia, ale już rzadziej obejrzą filmiki. Chętniej robią to na Facebooku. Na Twitterze trzeba już zamieszczać prawdziwe smaczki.