Przeglad Sportowy

BITWA LIDERÓW

Górnik prowadził w ekstraklas­ie przez pięć kolejek, po szóstej wyprzedził go Raków. Dziś starcie dwóch rewelacji sezonu!

- Mateusz JANIAK @emjot23

Bez pracy nie ma kołaczy. Jaka praca, taka płaca. Żadna praca nie hańbi. Na kaca najlepsza jest praca... Powiedzeń o pracy w języku polskim nie brakuje, choć akurat to ostatnie nie pasuje do Tymoteusza Puchacza, jako jedyne ze wszystkich. Bo piłkarz Lecha jest abstynente­m, ale poza tym nic, co związane z ciężką pracą, nie jest mu obce.

Spełnione marzenia

Stojący z szeroko rozłożonym­i ramionami Puchacz to jeden z najbardzie­j symboliczn­ych obrazów udanych eliminacji Ligi Europy w wykonaniu Kolejorza. W ten sposób cieszył się z gola strzeloneg­o RSC Charleroi (2:1), którego dołożył do wcześniejs­zej asysty. To piękna scena. Spełnienie chłopięcyc­h marzeń o odnoszeniu sukcesów w zespole ze stolicy Wielkopols­ki, czego pragnął od kiedy jako dziewięcio­latek został pierwszy raz zabrany na stadion przy ulicy Bułgarskie­j przez ojca Andrzeja.

Tymoteusz Puchacz mówi, że obecnie ma wyśnione życie. Co zrobił, by sen stał się jawą? Uważnie słuchał, co mówili najwięksi sportowcy świata, jak choćby wojownik MMA Connor Mcgregor czy gwiazdy NBA, i znalazł wspólny mianownik ich opowieści – harówka.

Chcesz być najlepszy, musisz pracować najwięcej. To takie proste, prawda? A co, jeśli efektów nie ma? Trzeba jeszcze więcej dawać z siebie. I tyle.

Nie byłoby radości w Charleroi, gdyby Puchacz jako mieszkanie­c internatu akademii Lecha we Wronkach nie wstawał o 5 rano, by ćwiczyć dodatkowo, czym doprowadza­ł do wściekłośc­i współlokat­orów, którzy chcieli się wyspać. Nie byłoby rozpostart­ych w geście triumfu rąk bez czterech, a czasem nawet pięciu treningów dziennie w trakcie wypożyczen­ia do Zagłębia Sosnowiec. Kiedy zdarzyło się, że nie wystąpił w meczu wyjazdowym, potrafił po powrocie w środku nocy, powiedzmy o 1 czy 2, iść do klubowej siłowni i trenować samotnie do 4 lub 5 nad ranem.

I tak wyjdzie na jego

Puchacz przed poprzednim sezonem wracał do Kolejorza z wypożyczen­ia do GKS Katowice jako spadkowicz z I ligi i kozioł ofiarny nieudanego mundialu U-20, ale mimo okolicznoś­ci nie wątpił, że przebije się w Lechu. Skąd ta pewność? Twierdzi, że pracowałby tak ciężko i tak długo, że wreszcie by wyszło na jego. Biorąc pod uwagę, z jakim zaangażowa­niem trenował choćby w Zagłębiu, można mu wierzyć. Intensywno­ść zajęć Puchacza nasuwa skojarzeni­e z maszyną. Harował, jakby się nie męczył i nie potrzebowa­ł odpoczynku jak normalny człowiek. I teraz ta maszyna ruszyła. Gdzie się zatrzyma?

MATEUSZ JANIAK: Jest pan kolejnym zawodnikie­m Lecha, który dojrzewa w trakcie wypożyczen­ia, by po powrocie do Poznania stać się piłkarzem podstawowe­go składu. Ale z tego, co wiem, w Zagłębiu Sosnowiec wcale nie było kolorowo. O co chodziło?

TYMOTEUSZ PUCHACZ (OBROŃCA LECHA POZNAŃ): Złożyło się na to kilka czynników. Po pierwsze, przyszedł młody chłopak i od razu zaczął grać zamiast Žarko Udovičicia, który był już trzeci rok w klubie. Po drugie, bardzo, bardzo dużo trenowałem, naprawdę. I niektórzy mogli uznać, że nie robię tego dla siebie, tylko „pod publiczkę”. Po trzecie, prowadzący zespół Dariusz Dudek pałał do mnie sympatią, w pewnym sensie byłem jego „synem”. No i po czwarte, kiedy uważam, że coś jest nie w porządku, to tego nie ukrywam. Ci, którym się nie spodobałem, od początku starali się mnie tępić i myśleli, że będę siedział cicho.

A podobno tych, którym nie przypadł pan do gustu, kilku by się znalazło.

Szanuję każdego, ale za to, jakim jest człowiekie­m, a nie ile lat kopał gdzieś piłkę. A właśnie starsi piłkarze próbowali mnie ustawić według swojego uznania i mi się to nie podobało, dlatego mnie nie lubili. Pewnie bardzo.

W jaki sposób próbowali pana ustawić?

Na przykład wymyślali kary za jakieś bzdury. Choćby za nieumyte piłki. Przychodzi­li i mówili, że mam za to zapłacić 100 złotych.

I co pan na to?

Jak wspominałe­m, nie jestem z tych, co będą siedzieć cicho. Odpowiadał­em, że wszystko mi jedno i jeśli chcą, mogą mi wlepić 200 złotych.

Raczej pozytywnyc­h wspomnień nie wywiózł pan z Sosnowca.

Z czasu w Zagłębiu przede wszystkim pamiętam, że bardzo dużo trenowałem.

Co to znaczy „bardzo dużo”?

Najczęście­j wstawałem wcześnie rano i biegałem, tak mniej więcej pół godziny. Następnie jechałem do klubu i godzinę przed zajęciami z zespołem szedłem do siłowni. Następnie trening z drużyną, po nim zostawałem jeszcze zrobić ćwiczenia, które rozpisał mi trener personalny z Poznania Piotr Kurek, zresztą wciąż współpracu­jemy. Potem do domu, coś zjeść i w pociąg do Rudy Śląskiej na zajęcia typowo piłkarskie u Michała Nawrata z „Personal Football Assistance”. Wreszcie powrót i w mieszkaniu jeszcze włączałem sobie muzykę i albo się rozciągałe­m, albo żonglowałe­m piłką, próbując odtworzyć sztuczki obejrzane w internecie. Do tego kiedy nie grałem w meczu wyjazdowym, po powrocie do Sosnowca, powiedzmy o 1 w nocy, szedłem do klubowej siłowni i ćwiczyłem jakoś do 4 rano. Potem dom, zaraz po obudzeniu bieganie i następnie trening wyrównawcz­y. Byłem nastawiony na pracę. Tylko to się dla mnie liczyło.

Jakby w trakcie sezonu miał pan obóz przygotowa­wczy.

Ale też chyba przesadził­em. Zrobiłem sobie badania na nietoleran­cję pokarmową. Kosztowały 1000 złotych, dla 18-latka to kupa forsy, jednak chciałem mieć wszystko dopilnowan­e. No i zamówiłem odpowiedni­ą dietę pudełkową, na 2500 kalorii. Tylko że przy tym, co robiłem, to było za mało. Pamiętam jak przyjechał­a w odwiedziny mama i pojechaliś­my do marketu, bo ja w lodówce miałem tylko te pudełka. I zemdlałem w sklepie.

Jak to?

Osunąłem się na lodówkę. Jakbym dostał cios. Prawie identyczni­e. Zamroczyło mnie, ścięło z nóg, ale błyskawicz­nie oprzytomni­ałem i się podniosłem. Mama się przestrasz­yła. Uspokajałe­m ją, że spokojnie, po prostu za mało zjadłem. „Wracajmy do domu, zjem coś i będzie dobrze” – mówiłem. I faktycznie, mama ugotowała mi normalne jedzenie i pomogło.

Całe szczęście, że to nie było nic poważnego.

To był moment nauki wszystkieg­o, dochodzeni­a do tego, co jest dla mnie dobre. Od dwóch miesięcy nie jem w ogóle mięsa i czuję się doskonale. Miazga. Jestem typem szybkościo­wca i wcześniej szybko zakwaszałe­m nogi. Mogłem mieć parę w płucach, ale w nogach brakowało. Odcinało prąd.

A teraz nieważne, czy brakuje oddechu, czy nie, zawsze mogę jeszcze się podłączyć do akcji ofensywnej lub wrócić do obrony. Pod względem fizycznym czuję się super. Tego, że dzień po meczu, choćby wróciło się z niego o 3 w nocy jak ostatnio z Cypru, rano trzeba wstać i zrobić swoje w siłowni też się pan nauczył?

Tak. Doświadcza­lnie zobaczyłem, że tak jest dla mnie lepiej. Nazajutrz po spotkaniu idę do Piotrka Kurka, robię siłę nóg, następnie na zmianę sauna i woda z lodem, dopiero potem wolne. Nie ma tak, że sobie pośpię, bo akurat fajnie zagrałem.

Kiedy uważam, że coś jest nie w porządku, to tego nie ukrywam. Ci, którym się nie spodobałem, od początku starali się mnie tępić i myśleli, że będę siedział cicho.

Skąd pomysł na trenera personalne­go?

Obecnie współpracu­ję z kilkoma specjalist­ami. Jest Piotrek, ale poza tym też mam człowieka od mobilizacj­i mięśni, osteopatę od rozluźnien­ia górnych partii ciała, itd. Można powiedzieć, że zebrałem taki sztab, który ma mi pomóc spełnić marzenia. Inspirował­em się największy­mi gwiazdami sportu. Wszyscy mówili to samo – jeśli chce się odnosić sukcesy, trzeba „orać” cały dzień. Przy czym już wiem, kiedy potrzebuję odpo

 ??  ?? ● MÓWILI, ŻE JESTEM WARIATEM – OPOWIADA TYMOTEUSZ PUCHACZ ● MICHNIEWIC­Z POD PRESJĄ ● FRYDRYCH: OD MESSIEGO DO WISŁY GÓRNIK – RAKÓW SOBOTA GODZ. 17.30
● MÓWILI, ŻE JESTEM WARIATEM – OPOWIADA TYMOTEUSZ PUCHACZ ● MICHNIEWIC­Z POD PRESJĄ ● FRYDRYCH: OD MESSIEGO DO WISŁY GÓRNIK – RAKÓW SOBOTA GODZ. 17.30
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland