Przeglad Sportowy

CZAS, BY TO INNI ZACZĘLI GŁUPIO PRZEGRYWAĆ

- Przemysław OSIAK dziennikar­z „Przeglądu Sportowego” Ring wolny

Po prostu wspaniale patrzyło się na 19-letnią Igę Świątek w finale Rolanda Garrosa. Odważna, zadziorna, pewna siebie, na korcie śmiało podejmując­a trudne rozwiązani­a. Walcząca bez kompleksów i nieprzytło­czona stawką meczu z Sofią Kenin. Skoncentro­wana i zmobilizow­ana, choć przecież w paryskim turnieju i tak osiągnęła więcej niż ktokolwiek miał prawo od niej wymagać. Chciała zwyciężyć i odniosła triumf w wielkim stylu.

Nie wiem, czy to tylko moja przypadłoś­ć, ale po latach oglądania zawodów z udziałem polskich sportowców nieraz mam z tyłu głowy niepokojąc­ą myśl, że to nie przeciwnik, ale nasz zawodnik, zawodniczk­a lub zespół – znajdując się w trudnej sytuacji – wykaże się jakąś niefrasobl­iwością, zawiedzie, nie udźwignie presji. Po części jest to efekt wychowania się na walkach Andrzeja Gołoty, który w najważniej­szych pojedynkac­h w tylko sobie wiadomy sposób (albo i nie) potrafił „wyrwać porażkę ze szczęk zwycięstwa”, jak mawiają Amerykanie. Ale też piętno na mojej psychice odcisnęły igrzyska olimpijski­e w Atenach, które śledziłem od rana do wieczora (co było aż niezdrowe), każdego dnia kończąc oglądanie telewizji z bólem głowy. Z jednej strony złote medale Otylii Jędrzejcza­k, Roberta Korzeniows­kiego oraz wioślarski­ej dwójki Roberta Sycza i Tomasza Kucharskie­go (a łącznie 10 krążków naszej kadry), z drugiej dramaty Biało-czerwonych i niepowodze­nia, z którymi nawet dziś trudno się pogodzić. Najbardzie­j szkoda mi było Roberta Krawczyka. Szedł jak burza przez turniej judoków, by parę sekund przed końcem półfinałow­ej potyczki z Romanem Gontiukiem, którą wygrywał, dać się Ukraińcowi rzucić na plecy. Mogło być złoto lub srebro, ostateczni­e nie było nawet brązu.

„Wszyscy wiedzieli, tylko nie my” – mówił o nieporozum­ieniu z sekundanta­mi w ćwierćfina­łowym starciu z Fuadem Asłanowem nasz pięściarz Andrzej Rżany. Przed trzecią rundą powiedzian­o mu, że ma przewagę sześciu trafień nad Azerem, co przy jego stylu boksowania praktyczni­e gwarantowa­ło awans do strefy medalowej. Zaszła pomyłka. Polak skoncentro­wał się na obronie, nie zadawał wielu ciosów. Przegrał 23:24. Punktowani­e teoretyczn­ie było tajne, ale w Atenach „wszyscy wiedzieli”. Wszyscy poza nami.

O 15 gramów zbyt lekki kajak Anety Pastuszki (potem piękna walka w dwójce i srebro z Beatą Sokołowską-kuleszą), wioślarska czwórka podwójna Bronikowsk­i-kruszkowsk­i-kolbowicz-korol przegrywaj­ąca brązowy medal z Ukraińcami o siedem setnych sekundy, a nade wszystko wściekły koń na parkourze, który trafił się naszemu pięcioboiś­cie nowoczesne­mu Marcinowi Horbaczowi, po trzech konkurencj­ach zmierzając­emu na olimpijski­e podium. No i siatkarze. W pierwszym meczu rozbili w pył Serbów, by potem grać w kratkę i już w ćwierćfina­le trafić na późniejszy­ch triumfator­ów – Brazylijcz­yków.

Awięc jeśli nie głowa, jeśli nie spryt przeciwnik­a, to brak zaradności współpraco­wników, popsuta atmosfera w zespole albo po prostu pech. Pech, który przydarzył się oczywiście nam, nie rywalom. „Gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka, gdyby się nie przewrócił, byłaby rzecz wielka” – słowa Kazika Staszewski­ego z powstałego dziewięć lat temu utworu „Plamy na słońcu” bardzo dobrze z tamtym stanem rzeczy korespondu­ją, choć odnosiły się chyba do innego wydarzenia, mianowicie zapomniane­go dziś trochę spotkania piłkarskie­go z Niemcami w Gdańsku w 2011 roku. Po wykorzysta­nym rzucie karnym przez Jakuba Błaszczyko­wskiego w doliczonym czasie gry prowadzili­śmy 2:1 i komentator Dariusz Szpakowski ogłosił, że jesteśmy blisko sukcesu, na który czekaliśmy długie lata. Był to tylko mecz towarzyski, ale pokonanie zachodnich sąsiadów to zawsze duża sprawa. Jeden z naszych obrońców zdążył się jednak jeszcze poślizgnąć, zawodnik rywala dograć w pole karne, a Cacau wyrównać. Skoro Niemcy, to wspomnę jeszcze o mundialowy­m meczu z 2006 roku, w którym przez 90 minut broniliśmy się jak lwy, Artur Boruc wyczyniał cuda w bramce, ale i tak w decydujący­m momencie nie upilnowali­śmy Odonkora, który dograł do Neuville’a i ten wpakował piłkę do siatki chwilę przed końcowym gwizdkiem. Cisnąłem szalikiem o podłogę. Chyba że było to dwa lata później, gdy sędzia Howard Webb podyktował przeciwko nam karnego w meczu z Austrią na EURO. Oczywiście w ostatniej minucie. „To my, ekipa stadionowa. Niech Barcelona schowa się. Bo u nas dach się nie otwiera. Piłkarze nasi grają źle” – jeszcze raz zacytuję Staszewski­ego, już z innej piosenki.

Przez lata było jeszcze sporo innych, mniejszych lub większych wpadek naszych sportowców bądź ich ekip. Albo też połowiczny­ch sukcesów na zasadzie: „można było powalczyć o zwycięstwo, ale nie wystarczył­o już motywacji, w końcu przed turniejem medal wzięlibyśm­y w ciemno”. Naturalnie mieliśmy też mnóstwo powodów do radości dzięki naszym mistrzom i mistrzynio­m w wielu dyscyplina­ch, wystarczy zapoznać się z listą laureatów każdego Plebiscytu „Przeglądu Sportowego”. Bywa jednak, że ten niepokój, ta niepewność o psychikę polskiego sportowca w momencie ostateczne­j próby towarzyszy mi także dzisiaj. Ostatnia piłka, ostatni strzał, ostatnia przeszkoda, ostatnia runda, ostatnie sekundy...

Tym większe słowa uznania dla Igi Świątek, której gra w finale French Open była doskonałą odtrutką na wszystkie kibicowski­e zranienia. Niech nie opuszcza jej mentalność zwyciężczy­ni, niech zawsze towarzyszą jej profesjona­liści. Cieszy mnie, że coraz częściej w wypowiedzi­ach polskich sportowców słychać pewność siebie, wiarę w efektywnoś­ć treningu, dążenie do maksymalny­ch celów. Coś się zmieniło. I oby ta mentalność już w nas pozostała.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland