NA MIEJSCU CHW
13 lat temu Czesław Michniewicz jako trener Zagłębia Lubin zdobywał mistrzostwo Polski, pokonując Legię.
Wmaju 2007 roku po przedostatniej kolejce Legia była na trzecim miejscu i już nie mogła go zmienić. Natomiast Zagłębie przeskoczyło w tabeli GKS Bełchatów z jednopunktową przewagą. Gwarancję mistrzostwa, bez oglądania się na wynik rywala, dawała Miedziowym wygrana przy Łazienkowskiej. Pierwszego gola strzelił jednak dla gospodarzy Piotr Włodarczyk, tuż przed przerwą wyrównał Manuel Arboleda, a zwycięską bramkę, jak się okazało na wagę mistrzostwa, dopiero w 74. minucie zdobył Michał Stasiak. Końcówka była nerwowa, sędzia Hubert Siejewicz w kontrowersyjnych okolicznościach nie uznał wyrównującego trafienia dla Legii, które oznaczałoby mistrzostwo dla Bełchatowa (wygrał swój mecz z Pogonią w Szczecinie).
Niepotrzebna dymisja
Na oczach szybko opuszczających stadion zdegustowanych kibiców ustępującego mistrza Polski piłkarze Zagłębia fetowali gigantyczny triumf. W szampańskim nastroju byli główni architekci sukcesu: 37-letni Michniewicz i ledwie 28-letni prezes Robert Pietryszyn. – Zagłębie nie zdobywa mistrza co roku, a tu jeszcze tytuł dało nam zwycięstwo przy Łazienkowskiej. Dlatego tamtego sukcesu, tamtych chwil na stadionie Legii nie umiem porównać z niczym innym. Minęło trzynaście lat i wszystko dokładnie pamiętam. Zapyta mnie pan za następne trzynaście lat i nadal będę pamiętał. Po prostu do końca życia – przyznaje Pietryszyn.
Ale na początku października tego samego roku Zagłębie miało już nowego trenera. Prezes zwolnił Michniewicza po odpadnięciu z kwalifikacji do Ligi Mistrzów i kiepskim początku nowych rozgrywek. – Wywierana była na mnie presja lokalna, żebym podziękował trenerowi. Ja sam wewnętrznie byłem przeciwny, ale uległem. Szczerze? Uważam, że niepotrzebnie. Gdybym mógł cofnąć czas, nie zrobiłbym tego. Należało jeszcze trochę poczekać. Krytykuję niestabilność w zatrudnianiu trenerów, denerwuje mnie brak większej cierpliwości wobec nich, a sam takim brakiem kiedyś się wykazałem. Po tylu latach mam znacznie większe doświadczenie w zarządzaniu i potrafię wskazać, w którym momencie powinienem się był zachować inaczej – mówi nam dzisiaj Pietryszyn.
Kiedyś Michniewicz oceniając swoją pracę w Zagłębiu, zauważył, że mistrzostwo spadło na drużynę znienacka, że być może zbyt szybko nadeszło, bo plan był rozpisany na dwa–trzy lata i zabrakło odpowiedniej reakcji w kolejnych miesiącach. – Przemówiła przez niego skromność, akurat w tej sprawie zupełnie niepotrzebna. Bo na mistrzostwo się nie czeka, mistrzostwo się zdobywa. To ciągle największy sukces osiągnięty przez niego w jakimkolwiek klubie. Oczywiście może zdobyć jeszcze dziesięć mistrzostw Polski, serdecznie mu tego życzę – podkreśla były szef Miedziowych.
Jest niemal na sto procent pewien, że stworzył mu wtedy warunki pracy, jakich nie miał w żadnym innym klubie. – Ten tytuł zaczął go definiować jako trenera i był w jakimś stopniu brany pod uwagę nawet teraz, gdy dostał propozycję z Legii. Wtedy ważne było również to, że za projektem stali młodzi ludzie, którzy nie mieli za wiele pokory. Dzięki temu śmiało patrzyli do przodu, nie bali się pomyśleć o mistrzostwie Polski – analizuje Pietryszyn.
Telefon od właściciela
Przyznaje, że od zawsze z Michniewiczem jest na „pan”, ale w tamtych czasach i tak miał z nim dobre, otwarte relacje. – Bez owijania w bawełnę mógł mi mówić o problemach, a ja w tym samym trybie odpowiadałem, co jestem w stanie z tym zrobić. Zakładałem, że jeśli trener będzie miał wolną głowę od tych wszystkich spraw organizacyjnych, jeszcze bardziej poświęci się pracy szkoleniowej. Starałem się mu ułatwiać zadanie, jak tylko potrafiłem. Nieźle to działało i dlatego zostaliśmy mistrzami. Otwartość w relacjach między trenerem i prezesem musi być. Jeśli szwankuje, to niemal pewne, że zacznie źle wpływać na wyniki. Myślę, że czasem brakuje tej otwartości w Legii. Wiem z dobrych źródeł, że jej problem polega też na tym, iż funkcjonuje całkiem pokaźny chór piewców prezesa i on woli słuchać ładnych opowieści niż właściwie diagnozować problemy i naprawdę w porę im przeciwdziałać. A przecież ma ogromną moc sprawczą, bo zarazem jest właścicielem klubu – zwraca uwagę były szef Zagłębia, który w następnych latach pracował w dużych państwowych i miejskich spółkach.
– Gdy już zwolnili mnie z Zagłębia, skontaktował się ze mną człowiek, który był bardzo blisko jednego z ówczesnych współwłaścicieli Legii. Chciał zaaranżować spotkanie, którego efektem mogło być zatrudnienie mnie na stanowisku prezesa klubu z Łazienkowskiej. Byłem w Austrii na finałach EURO 2008, gdy zadzwonił do mnie współwłaściciel Legii. Mieliśmy się spotkać po mistrzostwach i przyznaję, że do dzisiaj nie wiem, dlaczego tego spotkania nie potwierdzono – ujawnia Pietryszyn.
– Nie wiem, jaki dzisiaj jest Michniewicz. Czy ma podobną fantazję, energię i pozytywną zuchwałość, co wtedy. Wiem natomiast, że nie ma przy nim asystenta Rafała Ulatowskiego, a oni w mistrzowskim sezonie tworzyli doskonały tandem. Na rozstaniu w swojej pracy stracił i jeden, i drugi. Michniewicz zarzucił mu nielojalność, obraził się na niego. Nie zamierzam tego oceniać, zgadywać, który miał rację. Powiem tylko tyle, że gdy po zwolnieniu Michniewicza zaproponowałem Ulatowskiemu, żeby go zastąpił, on odpowiedział, że musi mieć akceptację Cześka. Poszedł na dół do szatni zapytać. Za jakiś czas wrócił i mówi: „Trener Michniewicz się zgodził, mogę wziąć tę drużynę”. Dlatego nigdy nie rozumiałem, co się między nimi wydarzyło, ale tym bardziej po 13 latach nie zamierzam w to wnikać. Obaj na tym stracili i to zawsze będę powtarzał – upiera się Pietryszyn.
Pijani mistrzostwem
Michniewicz odchodził z Zagłębia skłócony ze „starszyzną” w drużynie. – Zwracałem mu uwagę, że nie można piętnastu zawodnikom obiecywać, że będą grali w podstawowej jedenastce, bo może być pewny, iż czterech będzie niezadowolonych, co przełoży się na atmosferę w szatni. W takiej sytuacji potrzebna jest asertywność. To był jeden z powodów późniejszych
problemów trenera z zawodnikami – uważa Pietryszyn, dodając, że Michniewiczowi zabrakło pomysłu na restrukturyzację drużyny. Nie zaproponował go w rozmowach z radą nadzorczą. – Gdyby wtedy w wiarygodny sposób umiał przekazać, że w ekipie ma ośmiu piłkarzy, którzy mu rozwalają szatnię, byłbym gotów doprowadzić do rozstania z całą ósemką. Naprawdę mógłbym skasować zawodników, którzy rządzą trenerem, bo to trener musi rządzić. A później to już zabrakło komunikacji. Pijani mistrzostwem, pijani szczęściem nie załatwiliśmy porządnie tej sprawy i ona szybko zaczęła nam wszystkim szkodzić. W tym znaczeniu zabrakło nam doświadczenia w zarządzaniu także personalnymi kryzysami – samokrytycznie przyznaje były szef mistrzów Polski
Legia jak państwo w państwie
– Spotykaliśmy się później kilka razy, ale nigdy w takich okolicznościach, byśmy mogli spokojnie pogadać w cztery oczy. Nie usiedliśmy i jeden drugiego nie zapytał; „No dobra, to powiedz mi teraz, co ty naprawdę wtedy myślałeś?”. Mam nadzieję, że taka rozmowa ciągle przed nami, bo fajnie by było zamknąć tamten rozdział w naszym życiu już bez żadnych znaków zapytania – mówi Pietryszyn. A czy jego zdaniem poradzi sobie w Legii? – Michniewicz pracował w wielu miejscach, hartował się, ale takiej presji jak teraz jeszcze nigdzie nie miał. Legia jest wyjątkowym klubem, to jest jak państwo w państwie. On już presji zakosztował w pierwszych tygodniach, lecz za chwilę może być jeszcze trudniej. Nie mam pojęcia, czy on tę lekcję odrobił, czy jest na takie wyzwanie gotowy. To są też pytania o mądrość i siłę jego doradców, o jego komunikację z właścicielem. W każdym innym polskim klubie z jego umiejętnościami i doświadczeniem byłbym optymistą, ale w Legii łatwo można się spalić w niespotykanej gdzie indziej temperaturze. A to, że w ligowym debiucie w Legii czeka go akurat mecz przy Łazienkowskiej z nieźle grającym Zagłębiem Lubin, zadania wcale mu nie ułatwia. Musi się jednak sprawdzać w takich wyzwaniach, to przecież dopiero początek... – zwraca uwagę były pracodawca obecnego szkoleniowca Legii.