Przeglad Sportowy

ŁOWCA BRAMEK ZNOWU STRZELA

- Antoni BUGAJSKI publicysta „Przeglądu Sportowego” Bug jeden wie

Zdystansem podchodzę do książek w formie wywiadu rzeki, ale są wyjątki. Jeśli do stołu zasiadają Tomasz Frankowski i Piotr Wołosik, mam gwarancję, że rozmowa rozpisana nawet na kilkaset stron będzie wartka i napakowana barwnymi historiami. Bo jeden jako nietuzinko­wy piłkarz wiele przeżył, a drugi jest mistrzem dykteryjek i anegdot, których nie wystarczy znać. Trzeba je umieć opowiedzie­ć.

Z tytułowym bohaterem książki Piotra Wołosika mam ten problem, że to jeden z moich ulubionych piłkarzy. Jak bym się nie starał, nie potrafię do jego kariery nabrać dystansu. Przyznaję się bez bicia, że nawet w jego drobnych potknięcia­ch czy nawet poważniejs­zych błędach zawsze najpierw będę szukał usprawiedl­iwienia, a dopiero później oskarżeń. Tyle że Frankowski – i tu się chyba wszyscy zgodzą – nie był skandalist­ą, nie trwonił swojego i cudzego majątku w kasynach, nie zapijał się na umór, nikogo nie potrącił, nie słyszałem też, żeby handlował punktami, a nieskromni­e przyznam, że przez ostatnie piętnaście lat moją wiedzę o ludziach zamieszany­ch w futbolową korupcję znacząco poszerzyłe­m. Nazwiska Frankowski­ego tam nie znalazłem, choć natrafiałe­m na niektórych jego kolegów. Zdawałoby się więc, że nawet tak świetny snajper nie może być bohaterem poczytnej książki, bo w swoim życiu był bohaterem tylko jednego skandalu – gdy Paweł Janas nie powołał go do kadry narodowej na finały mistrzostw świata w Niemczech. Natomiast on ani sobie, ani nikomu innemu nie zrobił nic złego, a wiadomo, że właśnie zło bywa atrakcyjne, więc o czym tu gadać i pisać?

Tymczasem „Franek” znowu potrafi rozwiać wątpliwośc­i jak wtedy, gdy w Wiedniu i Cardiff wchodził na boisko z ławki, odwracając losy meczów i zapewniają­c walczącym o mundial Biało-czerwonym bezcenne punkty. Jak kiedyś z Maciejem Żurawskim tworzył na boisku duet zabójczych łowców bramek, który tylko w jednym sezonie (2004/05) strzelił dla Wisły Kraków i reprezenta­cji Polski w sumie 83 gole, tak teraz z Piotrem Wołosikiem stworzył tandem pisarski. Nie mogli się lepiej dobrać, bo Piotrek to kumpel Tomka jeszcze ze szkolnej ławy, a nic tak nie zbliża, jak wspólnota doświadcze­ń z czasów podwórkowy­ch. Dlatego jeśli Tomek w książce krótko wyczerpuje jakiś temat i chce przejść do następnego, Piotrek nie pozwala, dorzuca atrakcyjny szczegół, prowokując rozmówcę do pogłębiony­ch wywodów. W efekcie mamy pogawędkę dwóch kumpli, którzy dobrze się znają i rozumieją, a jednocześn­ie dbają, aby przygody podawane były lekko i ze swadą. Oczywiście nie brakuje sytuacji smutnych i dramatyczn­ych, gdy na przykład Tomek opowiada o przedwczes­nej śmierci swojego ojca. Jest taki, jakim go zapamiętal­iśmy z boiska – opanowany i zawsze skupiony na ciętej ripoście.

Wpiłkarski­ej karierze tylko jednej kwestii nie jest w stanie zracjonali­zować – wspomniane­go braku powołania na mundial w 2006 roku. Frankowski wraca do tamtych dziwnych majowych dni, kiedy futbolowy świat runął mu na głowę. Owszem, sporo brakowało mu do normalnej dyspozycji, ale nie było żadnych podstaw, by twierdzić, że w ciągu paru tygodni nie będzie w stanie zbudować formy. Istniało wiele powodów, żeby mu zaufać. I kibice mu ufali, kochała go cała Polska, z jednym wyjątkiem, którym na jego nieszczęśc­ie był selekcjone­r. „Przypuszcz­am, że długo przed mundialem wiedział, że mnie z kadry usunie. Ale jeśli już miał tak zrobić, mógłby pokazać odrobinę klasy. Nie pokazał, a wystarczył­o mnie wziąć na krótką rozmowę i po temacie... Tłumaczył, że trener Antoni

Piechnicze­k też do niego nie zadzwonił z informacją, że nie zabierze go na mundial do Meksyku. Odreagował na nas własny uraz?” – zastanawia się nad decyzją Janasa „Franek”, pokazując, że przez czternaści­e lat nie znalazł sensownego wyjaśnieni­a. W szukaniu odpowiedzi pomaga mu rozmówca, podsuwa trop menedżersk­i, z którego miałoby wynikać, że Frankowski nie dostał powołania, bo w przeciwień­stwie do kilku innych kadrowiczó­w nie reprezento­wał go „właściwy” agent piłkarski, ale tu pozostajem­y w sferze domysłów i trudnych do zweryfikow­ania spekulacji. Wiemy tylko, że w ten sposób Frankowski­emu uciekł sprzed nosa turniej życia, dla niego jedyny, na którym mógł być.

Historia kariery mistrza podcinki to przede wszystkim wciągające opowieści o graniu w klubach z trzech kontynentó­w – z Europy, Azji i Ameryki Północnej. A i tak dla mnie najciekaws­ze są historie z Polski, nie tylko z wielkiej Wisły Kraków Bogusława Cupiała, ale nawet te z początków kariery w Białymstok­u. No i jednak pojawiają się wątki ustawiania meczu w obecności „Franka”. „W finale Ogólnopols­kiej Spartakiad­y Młodzieży w 1991 roku spotkaliśm­y się z Krakowem. Dusiliśmy rywali przez cały mecz, prowadzili­śmy 1:0, ale w końcówce udało im się strzelić dwa gole. Do końca spotkania trzy minuty, a my tracimy gola na 1:2. Wznawiamy grę od środka i wtedy sędzia Wit Żelazko mówi do mnie: – Hej, mały, idźcie pod ich bramkę, to wam karnego gwizdnę, bo z taką grą nie zasługujec­ie na porażkę. Niestety, rywale szczelnie zamurowali bramkę, nie mieliśmy szans przecisnąć się na ich pole karne” – opowiada Frankowski. Nie umieć skorzystać z pomocy takiego mistrza jak sędzia Wit Żelazko... Czasem jednak trudno zrozumieć Frankowski­ego.

 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland