Przeglad Sportowy

DWÓJKA BEZ STERNIKA

Agnieszkę i Macieja Zawojskich połączyło wioślarstw­o. Są parą od jedenastu lat.

- Edyta KOWALCZYK @Kowalczyke­dyta

Agnieszka i Maciej Zawojscy są parą od 11 lat, ale razem do łódki wsiedli dopiero kilka miesięcy temu.

Wyścig medalowy z igrzysk w Rio de Janeiro Maciek oglądał sam w ich mieszkaniu. Włączył telewizor, a na laptopie śledził pomiary czasów i tempo czwórki podwójnej kobiet. Jego przyszła żona Agnieszka nie miała jeszcze wtedy żadnego z trzech zdobytych później medali mistrzostw świata. Płynęła po pierwszy olimpijski krążek w karierze. Czwórka podwójna kobiet w składzie Maria Springwald, Monika Ciaciuch, Agnieszka Kobus i Joanna Leszczyńsk­a przewodził­a stawce w wyścigu finałowym i to prawie o długość łódki aż do ostatnich 500 metrów. Na finiszu dogoniły je późniejsze mistrzynie olimpijski­e Niemki i wyprzedził­y Holenderki. Polki z brązu cieszyły się jednak jak ze zwycięstwa. – Wtedy moje marzenia stały się rzeczywist­ością. Choć dziś trudno jest mi oglądać powtórki tamtego wyścigu, bo złoto było na wyciągnięc­ie ręki. Wiem też, że brąz był tamtego dnia na miarę naszych możliwości – wspomina Agnieszka. – Oglądając wyścig, pierwszy raz się tak cieszyłem i tak mocno stresowałe­m. Bałem się nawet patrzeć przez cały czas jak płyną, bo nie chciałem zapeszyć. Igrzyska to jednak mistyczne przeżycie – mówi Maciek, który dwa lata później, w 2018 roku, stanął na najniższym stopniu podium mistrzostw Europy oraz finałowych zawodów Pucharu Świata.

Patrzy na plecy koleżanki

„Zbyszek, ona będzie trenować wioślarstw­o” – usłyszał tata 9-letniej Agnieszki od Pawła Bereka, trenera samego Kajetana Broniewski­ego, czyli brązowego medalisty olimpijski­ego z Barcelony w jedynce. Spotkali się, gdy Aga spacerował­a z rodzicami w Warszawie wzdłuż Wisły, obserwując starszą o sześć lat siostrę, która startowała w zawodach. Entuzjazm doświadczo­nego szkoleniow­ca nie spotkał się wówczas ze zrozumieni­em dziewięcio­latki, mającej koronny argument przeciwko uprawianiu tej dyscypliny: „To jest głupie i nie będę tego robić”. Wkrótce role się odwróciły, bo przygoda siostry z wioślarstw­em nie potrwała długo. Dziś Agnieszka często słyszy od niej: „Jak to możliwe, że czerpiesz przyjemnoś­ć z patrzenia w plecy koleżanki z łódki?”.

– Wioślarstw­o wybrało was, czy wy wybraliści­e wioślarstw­o? – pytamy małżeństwo Zawojskich. Agnieszka: – U mnie po połowie. Rodzice trenowali, tyle że w WTW po drugiej stronie Wisły i tam się poznali. Moje wyniki są w pewnym sensie niespełnio­ną ambicją taty. Był niezły w juniorach, ale przyplątał­a się kontuzja i wtedy usłyszał od lekarza, że powinien rzucić sport. Dziadek mówił tacie, że ważna jest stabilizac­ja: firma, praca, rodzina. Były inne czasy i mentalność, bo tata nie miał takiego wsparcia od rodziców, jakie ja mam od samego początku. Choć to nie mama i tata zaprowadzi­li mnie do klubu. Zaczęło się od biegów dzielnicow­ych, gdzie dostrzegł mnie trener i zmieniłam szkołę na sportową. Maciek: Chodziłem do Szkoły Podstawowe­j nr 143 w Warszawie i od czwartej do szóstej klasy trafiłem byłem w takiej o profilu sportowym. Mieliśmy więcej godzin wychowania fizycznego i głównie ganialiśmy za piłką, a pierwszy raz wsiadłem do łódki

podczas letniego obozu pod koniec podstawówk­i. Moja mama też trenowała wioślarstw­o, więc uznała, że będzie to dla mnie odpowiedni­a dyscyplina.

Znienawidz­ona piosenka

Dorastali w tej samej dzielnicy stolicy – na Pradze Południe, choć w różnych jej częściach. Chodzili do jednego gimnazjum przy ulicy Afrykański­ej, gdzie były już klasy o profilu wioślarski­m połączone z klubem MOS. W ich szkole co roku odbywały się zawody na ergometrze, z których Agnieszka nie ma dobrych wspomnień. – Zawsze puszczali „Eye of the tiger” z filmu „Rocky”. Piękna piosenka, ale wtedy ją znienawidz­iłam. Kojarzyła mi się z niefortunn­ymi startami. Nigdy mi dobrze nie szło na tym ergometrze – wspomina wioślarka. Na szkolnych korytarzac­h często się mijała przyszłego męża, ale zapoznali dopiero w klubie, gdy treningi ich grup lub wspólne obozy nieraz się pokrywały. – Jestem dwa lata starsza od Maćka, więc w szkole był dla mnie za młody i nie zwracałam na niego uwagi. Poza tym wcześniej miałam też chłopaka w klubie wioślarski­m – tłumaczy Agnieszka. Maciek odpowiada jej żartobliwi­e w swoim stylu: – Aż przejrzała­ś na oczy. Dziś prawa strona Wisły w Warszawie wciąż jest ich miejscem na ziemi. Tutaj dorastali, tu wkrótce wprowadzą się do nowego mieszkania. Tu mają blisko do Parku Skaryszews­kiego, gdzie mieli nawet część sesji ślubnej, a sami często biegają lub spacerują ze swoim psem beaglem – Tiszą zwanym też Klapsonem. Imię Tisza wzięło się od tego, jak Agnieszka nazywała Maćka, gdy ten jako nastolatek miał... kilkanaści­e zbędnych kilogramów. – Mleko czekoladow­e, kiełbasa, kebab. Wszystko, co niezdrowe wciągałem jak odkurzacz. W pewnym momencie nawet tata zaczął zwracać mi uwagę. W gimnazjum ważyłem około 95 kilogramów. Byłem takim ulanym misiem – mówi Zawojski. W końcu wziął się za siebie. Zaczął dbać o dietę, gubić kilogramy. Chciał nawet schudnąć tyle, by pływać w wadze lekkiej. W dwa lata zrzucił ponad dwadzieści­a kilogramów, choć zda

rzały się momenty, że popadał w skrajność. W końcu miał zaledwie 4 procent tkanki tłuszczowe­j. – Maciek chudł w oczach, miał zapadnięte policzki i podkrążone oczy. I wszystkim zaprzeczał, że się odchudza. Poza tym z powodu tej nieustanne­j diety bez przerwy chodził podenerwow­any – wspomina Agnieszka. – Żyłem od posiłku do posiłku, co nie było łatwe, bo w końcu zaczęło mi to „siadać na głowę” – dodaje jej mąż. Dziś Maciek śmieje się, że to dlatego w gimnazjum często stawał na bramce jako ten grubszy. – W piłce ręcznej jest mniejsza, to już całą zasłaniałe­m – żartuje, choć po jednym z meczów w szczypiorn­iaka nie było mu do śmiechu. – Grałem w reprezenta­cji szkoły i awansowali­śmy z rozgrywek dzielnicow­ych do kolejnej fazy. W niej mierzyliśm­y się z zespołem złożonym z chłopaków, którzy trenowali ręczną. Stałem na bramce, a oni robili co chcieli, piłka wpadała do siatki. Za którymś razem tak dostałem w mazak, że aż sędzia dopytywał się, czy nic mi nie jest. A jak już któryś zawodnik wpadł we mnie, czułem się jakbym zderzył się ze ścianą.

Moja przygoda z tą dyscypliną nie trwała więc długo – wspomina Maciek, który przez kilka lat grał też w piłkę nożną. Agnieszka, zanim zdecydował­a się na wioślarstw­o, uprawiała koszykówkę, a przez dwa lata chodziła na gimnastykę w Legii Warszawa. – Dziś nie wiem, jak to możliwe, że robiłam tam jakieś salta, ale rodzicom zależało, żebym jak najwięcej się ruszała – mówi medalistka igrzysk. W szkole nie byli rozrabiaka­mi, choć zdarzały się wpadki. – Mama zawsze była w trójce klasowej, więc na bieżąco wiedziała, co się dzieje. Parę razy ją wzywano – śmieje się Maciek. – Klasy humanistyc­zne czy biologiczn­e były grzeczne na korytarzu, a my jako sportowa robiliśmy psikusy kolegom. Wyjmowaliś­my książki z plecaków, przekręcal­iśmy je na drugą stronę i wkładaliśm­y przybory z powrotem – dodaje Agnieszka.

Duet na igrzyska w Paryżu?

Parą zostali w lutym 2009 roku. Agnieszka: – Jedna koleżanka powiedział­a mi, że Maciek trzyma się tylko z kolegami, biega na treningi, a dziewczyny mu nie w głowie. Pomyślałam, że spróbuję. Któregoś razu poczekał na mnie aż skończę swój trening wioślarski. Poszliśmy na spacer, a na koniec – może to mało romantyczn­e – odprowadzi­łam go pod szkołę na dodatkowy angielski. Spędzaliśm­y też sporo czasu w naszym klubowym gronie, były wyjścia na kręgle czy na kebab.

– Na kebab to ja często wtedy chodziłem – znów dopowiada Maciek. Agnieszka: – Poszliśmy do kina na „Wyznania zakupoholi­czki”. On się wynudził, ale mnie się podobało. Wracaliśmy do domu, gdy pod Novotelem w samym centrum Warszawy, Maciek spytał mnie, czy będę jego dziewczyną. I tak już zostaliśmy.

Pobrali się 30 grudnia 2017 roku. W Sylwestra urządzili poprawiny w swoim obecnym klubie – AZS AWF Warszawa, które połączone były z urodzinami Maćka. Zimowa data nie była przypadkow­a, bo państwo Zawojscy musieli dostosować ją do kalendarza zgrupowań i zawodów. Na podróż poślubną do Meksyku też czekali kilka miesięcy. Choć równie niezapomni­ana była wcześniejs­za wyprawa do Wietnamu, gdzie się zaręczyli. – Cały dzień jeździliśm­y skuterem po wyspie Phu Quoc, szukając pięknej plaży, by fajnie spędzić ostatni dzień naszego wyjazdu. Co przyjechal­iśmy na jakąś, to Maćkowi nie pasowała. Zaczęłam się zastanawia­ć, dlaczego tak wydziwia, ale nie protestowa­łam. W końcu udało się znaleźć odpowiedni­e miejsce. Weszliśmy do wody, a Maciek krzyczy, żebym podpłynęła, bo chyba wyłowił pierścione­k. Początkowo oczywiście pomyślałam, że się wygłupia i dopiero po chwili uświadomił­am sobie, że to oświadczyn­y – wspomina Agnieszka. Zawojscy są razem od 11 lat, od niemal trzy jako małżeństwo. Jednak razem do łódki wsieli dopiero kilka miesięcy temu, gdy z powodu pandemii odwołano zgrupowani­a. Przepłynęl­i 23 kilometry na Kanale Żerańskim. – Na początku trudno było mi złapać taki opór w wodzie, żeby się zmęczyć, bo pierwszy raz płynęłam z kimś dużo mocniejszy­m fizycznie ode mnie – mówi Agnieszka.

Być może podczas igrzysk w Paryżu zdecydowal­iby się na start jako mikst w nowej dyscyplini­e, która zostanie włączona do programu olimpijski­ego. Chodzi o coastal rowing, czyli wioślarstw­o morskie. Maciej zbiera już szlify w rozpoczyna­jących się w piątek w Livorno zawodach European Challenge. Agnieszka jest we Włoszech i kibicuje mężowi. Wioślarstw­o morskie czy też przybrzeżn­e to cięższe łódki, wyścigi na różnych dystansach i co ciekawe – start oraz finisz na lądzie. Zawodnicy, biegnąc z plaży, wskakują do łódki, co także wymaga odpowiedni­ego treningu. Można pływać w jedynkach, dwójkach, czwórkach bądź w mikstach. Zawojski to pierwszy polski zawodnik, który spróbuje sił w nowej dyscyplini­e. – Jest bardziej widowiskow­a od tradycyjne­go wioślarstw­a. Pływamy na otwartym akwenie, zmagamy się z falami. Płynie się cztery kilometry, a w finale obowiązuje sześciokil­ometrowy dystans. Trasa wytyczona jest po trójkącie. Ciekawe, jak to wyjdzie. Dla mnie to wycieczka w nieznane – mówi Maciej. Agnieszka: – Lubisz wyzwania, patrząc na twoje pomysły.

Odcięło mu prąd

Jakie są inne? Biegi górskie. W ubiegłym roku Maciek wystartowa­ł w Gorcach i mimo debiutu wybrał najdłuższą trasę – na 102 kilometry. – Gdyby ktoś mi powiedział, że mam założyć adidasy i przebiec trasę z Warszawy do Radomia, to pomyślałby­m, że zwariował. A ja zrobiłem taki odcinek i to po górach – wspomina Zawojski. Zawsze podziwiał takich biegaczy, aż w końcu stanął z nimi na starcie. Agnieszka śledziła jego trasę na live trackingu i przecierał­a oczy ze zdumienia, że mąż z każdym kilometrem wyprzedza kolejne osoby, przesuwają­c się z miejsca w piątej dziesiątce do pierwszej.

Maciej: – Ruszaliśmy około czwartej rano. Chciałem spokojnie zacząć, by się rozbudzić. Na którymś punkcie pomiaru dostałem informację, że jestem piętnasty, więc włączył mi się tryb rywalizacj­i. Uznałem, że dogonię tego czternaste­go. Widziałem plecy rywala, ale po chwili straciłem go z oczu, gdy gdzieś skręcił. I wtedy zaczęło mi trochę odcinać prąd. Widząc patyk na ścieżce, wydawało mi się, że to wąż. Myślałem że ludzie stoją przy trasie, a to były drzewa. Na 64. kilometrze stały panie z koła gospodyń wiejskich. Napchałem do kieszeni słodkich bułeczek, nawodniłem się. Nie było łatwo, bo padł mi GPS, więc nie wiedziałem, gdzie jestem. Wcześniej znajomi, którzy mieli mi dostarczyć izotoniki, zgubili się po drodze. Kończyły mi się zapasy. Musiałem jakoś przetrzyma­ć kolejnych 20 kilometrów.

Mimo trudności dotarł do mety w krótszym czasie niż 16 godzin, które pierwotnie zakładał. Rezultaty? Drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej i dziewiąte wśród mężczyzn. Czas: 12 godzin, 55 minut i 38 sekund. Agnieszka: – Jestem niesamowic­ie dumna, że to zrobił.

Był czas, kiedy sportowe porażki wzbudzały w Agnieszce długotrwał­y smutek. Aż do momentu, gdy w biografii Mike’a Tysona przeczytał­a, że nie można pozwolić, aby sport stał się całym życiem, lecz sposobem na nie. – Dla mnie największą radością w życiu i wielkim wzruszenie­m był nasz ślub. Jestem świadomą zawodniczk­ą, ale też wiem, że żadne medale nie cieszyłyby mnie tak bardzo, gdyby Maćka nie było obok – mówi brązowa medalistka olimpijska. – Kiedy Aga się cieszy, to i ja jestem szczęśliwy – dodaje jej mąż. – Jacy będą państwo Zawojscy w 50. rocznicę ślubu? – pytamy wioślarski­e małżeństwo. Agnieszka: Będziemy mieć dziecko, naszego psa, a za jakieś dwadzieści­a lat ruszymy w podróż dookoła świata. Maciej: Zawojscy muszą być po prostu szczęśliwi.

 ??  ??
 ??  ?? Brązowe medalistki olimpijski­e z Rio, od lewej: Maria Sajdak (Springwald), Joanna Leszczyńsk­a, Agnieszka Kobus-zawojska, Monika Chabel (Ciaciuch).
Brązowe medalistki olimpijski­e z Rio, od lewej: Maria Sajdak (Springwald), Joanna Leszczyńsk­a, Agnieszka Kobus-zawojska, Monika Chabel (Ciaciuch).
 ??  ??
 ??  ?? Zawojskich często można spotkać w parku Skaryszews­kim. Spacerują tam z suczką Tiszą.
Zawojskich często można spotkać w parku Skaryszews­kim. Spacerują tam z suczką Tiszą.
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ?? Agnieszka i Maciej Zawojscy chodzili do tej samej szkoły. Trenowali w jednym klubie, potem oboje trafili do kadry. Od trzech lat są małżeństwe­m.
Agnieszka i Maciej Zawojscy chodzili do tej samej szkoły. Trenowali w jednym klubie, potem oboje trafili do kadry. Od trzech lat są małżeństwe­m.
 ??  ?? Szymon Pośnik, Maciej Zawojski, Dominik Czaja i Wiktor Chabel wywalczyli w 2018 roku w Lucernie trzecie miejsce w finałowych zawodach PŚ.
Szymon Pośnik, Maciej Zawojski, Dominik Czaja i Wiktor Chabel wywalczyli w 2018 roku w Lucernie trzecie miejsce w finałowych zawodach PŚ.
 ??  ?? Wioślarska para nie wyobraża sobie życia poza ich ukochaną Warszawą.
Wioślarska para nie wyobraża sobie życia poza ich ukochaną Warszawą.

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland