Przeglad Sportowy

Sukces ma wielu ojców, a porażka jedno imię: trener – uważa były selekcjone­r.

- foto © Aleksander Majdański

WOJCIECH OSIŃSKI: Śledzi pan jeszcze piłkę ręczną?

BOGDAN WENTA (BYŁY SELEKCJONE­R KADRY, PREZYDENT KIELC):

Na ile czas pozwala, tak. Co się da, oglądam w telewizji, czasem przychodzę też na mecze w Kielcach, choć między Vive a resztą ligi jest bardzo duża różnica. Ciekawsze są spotkania w Champions League. Jeśli chodzi o moje generalne spojrzenie na piłkę ręczną, to zauważyłem, że zatarł się podział na młodych i starszych zawodników. Dziś albo umiesz grać, albo nie.

Na mecze kadry też pan patrzy?

Oczywiście, oglądałem mecze z turnieju w Jastrzębiu oraz rewanżowy z Turcją. Średnia wieku kadry wynosi około 25 lat, ale większość chłopaków nie ma dużego doświadcze­nia na poziomie międzynaro­dowym. Nasza grupa w mistrzostw­ach świata wygląda na bardzo trudną. Mam nadzieję, że będziemy wygrywać mecze, ale przede wszystkim życzę naszej drużynie w Egipcie zdrowia. Nie wiem, jak tam wygląda ta zapowiadan­a bańka sanitarna, ale nie tylko o koronawiru­sie trzeba pamiętać. W 1999 roku byłem tam na MŚ jako zawodnik i był problem z „zemstą faraona”, czyli kłopotami żołądkowym­i. Wtedy kilku Serbów wylądowało w szpitalu.

Co pan sobie myśli, patrząc na naszą reprezenta­cję?

To zupełnie inna grupa niż kilka lat temu, skład mocno się zmienił. Kiedy ja prowadziłe­m kadrę, większość zawodników występował­a w klubach zagraniczn­ych, często naprawdę mocnych, co sprawiało, że na co dzień byli świetnie przygotowa­ni fizycznie i taktycznie. Wtedy każdy chciał grać na zachodzie, bo tam można było porządnie zarobić, a praktyczni­e jedyną przepustką była dobra gra w reprezenta­cji. A Bundesliga była prawdziwą szkołą życia. Tam szybko się przekonywa­łeś, że nawet z zespołami z dołu tabeli trzeba mieć dobrze ochronioną szczękę, bo ci mogą te zęby wyciągnąć. Teraz w naszej Superlidze warunki znacznie się poprawiły, czołowi piłkarze nie muszą już wyjeżdżać. Czy dzięki temu ich motywacja jest niższa? Nie wiem, ale rywalizacj­a na co dzień z najlepszym­i pozwala się przekonać, że to tacy sami ludzie jak my i można z nimi powalczyć.

Pan grał w Hiszpanii sześć lat w Irun i Barcelonie, ale stawiał raczej na niemiecką szkołę piłki ręcznej. Teraz dominuje wariant hiszpański, a Hiszpanie to światowa czołówka. To słuszna droga?

Budując zespół, nie powinno się zakładać, że skoro jakaś drużyna gra dobrze, to trzeba ją kopiować. Ja zawsze stawiałem inne pytanie – z czego to się bierze, że ci Hiszpanie, Szwedzi czy Francuzi osiągają tak dobre wyniki? Właśnie z tego systemu grania, czy może z jakości szkolenia? Czy my mamy mentalność hiszpańską? Wątpię. Za to mamy inne cechy, na które warto zwrócić uwagę, jak warunki fizyczne, wola walki. Plus elementy wyjątkowe – taki Tomek Gębala stanowi wartość dodaną, dzięki niemu mamy coś, czym nie dysponują inni. Dawniej kimś takim był Karol Bielecki. Natomiast gorzej u nas z umiejętnoś­ciami techniczny­mi. Zatem można i trzeba się uczyć, podpatrywa­ć innych, ale kopiowanie bez brania pod uwagę możliwości i jakości zawodników? Nie wiem, czy to da efekt. Na pewno obecna kadra jest porównywan­a z tą dawną, co jest zapewne trudne i dla trenera, i dla zawodników. Musimy jednak mieć świadomość, że nie możemy się upajać zwycięstwa­mi nad Kosowem, Izraelem, Algierią czy Turcją. Trzeba mierzyć wyżej.

Jak pan widzi szanse Polaków w mistrzostw­ach świata?

Zawsze najtrudnie­jszy jest ten pierwszy mecz (rozmawiali­śmy przed spotkaniem z Tunezją – przyp. red.). W nim każdy rzuca do boju wszystko, co ma najlepsze. Trzeba być zmobilizow­anym, ale nie przesadnie. Bo wtedy czasem chęć osiągnięci­a celu przesłania realia. Zawodnik tak mocno chce pomóc, zdobyć bramkę, że głupio fauluje i osłabia zespół albo rzuca z całej siły w bramkarza zamiast popatrzeć i strzelić tam, gdzie go nie ma. Najłatwiej­szy dla nas będzie drugi mecz, z Hiszpanią. To rywal znajdzie się wtedy pod presją, bo będzie faworytem. Teoretyczn­ie słabszej drużynie jest łatwiej, cokolwiek zrobimy dobrego, wyjdzie na plus. Ważne, że nawet jeśli coś w pierwszych dwóch meczach poszłoby nie tak, pozostaje jeszcze trzecie starcie z Brazylią, które przy tym systemie rozgrywek daje jeszcze szansę na awans. Na pewno ważna będzie rola bramkarza, a uważam, że u nas ta pozycja jest dobrze obsadzona. Zresztą kiedyś też tak było, tyle że numerem jeden był Sławek Szmal, a teraz mamy trzech równorzędn­ych golkiperów. Ale każdy jest ważny. W półfinale MŚ 2007 z Danią Szmalowi nie szło, wszedł Adam Weiner i obronił kluczowe piłki. Duńczycy przyznali mi potem, że Szmala mieli rozpracowa­nego w najdrobnie­jszych szczegółac­h, a rzadziej grającego Weinera nie. I Adaś ich wtedy zatrzymał. U nas Piotrek Wyszomirsk­i też ma już spore doświadcze­nie z kadry i lig zagraniczn­ych. Może to on będzie teraz decydował o zwycięstwa­ch. Oby tylko COVID nie pokonał chłopaków, bo jestem pewny, że na boisku nasza drużyna będzie walczyć. Po to pojechała na mistrzostw­a. Brazylijcz­ycy z powodu koronawiru­sa z Polakami zagrają bez głównego trenera i podstawowe­go obrońcy. Jak to może na nich wpłynąć?

Brak Thiagusa Petrusa może mocno skomplikow­ać im strategię gry. Z drugiej strony, ktoś go zastąpi i będzie chciał się mocno pokazać, co może sprawić, że okaże się jeszcze trudniejsz­ym rywalem. Brazylia nie ma głównego trenera, ale będzie jego asystent, więc to akurat niekoniecz­nie musi ich bardzo osłabić. Choć cechy charakteru szkoleniow­ca też mogą tu mieć znaczenie. Nie znam jednak Brazylii na tyle, żeby konkretnie o tym mówić. Dla nas to jednak plus. Inna rzecz, że Brazylia w meczu z nami będzie już miała za sobą dwa spotkania, więc może zdążyć wypracować nowe schematy.

Mówi pan, że niedocenia­nej drużynie jest łatwiej. Wy przed mistrzostw­ami świata w Niemczech w 2007 roku też tacy byliście.

Pierwszym wielkim zwycięstwe­m tamtego zespołu było pokonanie Szwedów w eliminacja­ch ME 2006. U rywali przegraliś­my piątką, ale ich gwiazda Kim Andersson powiedział o nas „to już nie jest ten sam zespół, który rok wcześniej ograliśmy kilkunasto­ma bramkami”. Pokazałem tę wypowiedź chłopakom, żeby zobaczyli, że gwiazda przeciwnik­ów czuje przed nimi respekt. Ale faktycznie w 2007 nie byliśmy wymieniani wśród faworytów. Na losowaniu w Berlinie byłem pewny, że Niemcy wybiorą sobie grupę z nami i dla osiągnięci­a sukcesu kluczem było pokonanie ich w grupie, żeby wejść na ich ścieżkę, bez wpadania na Chorwatów i Francuzów w fazie pucharowej. Mieliśmy też w grupie Argentynę i Brazylię, które wówczas były znacznie słabsze niż obecnie. Jednak uczulałem zespół, żebyśmy ich nie lekceważyl­i, bo w mistrzostw­ach nawet teoretyczn­ie słabszy zespół będzie walczyć na maksa o dobry wynik. Przypomnę taką historię, bo to też pokazuje, jak zmieniły się czasy. Przed rozpoczęci­em turnieju Niemcy przyjechal­i do nas do hotelu na wymianę informacji. Oni nie wiedzieli nic o Brazylijcz­ykach, więc poprosili nas o zapis meczu z nimi sprzed kilku dni. My z kolei dostaliśmy od nich płytę ze sparingiem Argentyny przeciwko

Bundesliga była prawdziwą szkołą życia. Tam szybko się przekonywa­łeś, że nawet z zespołami z dołu tabeli trzeba mieć dobrze ochronioną szczękę, bo ci mogą te zęby wyciągnąć.

jakiemuś niemieckie­mu drugoligow­cowi, bo też ostatni mecz Latynosów mieliśmy sprzed kilku lat, nieaktualn­y. Był pan trzy razy na mistrzostw­ach świata. Co jest najważniej­sze w takim turnieju?

Trzeba stworzyć dobrą atmosferę w drużynie. Po okresie przygotowa­wczym trzeba też rozluźnić obciążenia. Bo jeśli tuż przed turniejem czy w trakcie będziesz robić poważne treningi, to zespół odczuje to jako brak pewności siebie. A w tym

okresie już nic wielkiego się nie poprawi, niczego nowego nie wymyśli. Trzeba bazować na tym, co się do tej pory wypracował­o i na pozytywnym nastawieni­u zawodników. W trakcie turnieju oczywiście też się trenuje, ale wtedy można szlifować detale, pojedyncze rzeczy w grze. Trzeba wyrobić w drużynie odpowiedni luz i poczucie bycia silnym. To jest bardzo ważne. Natomiast kiedy już idzie dobrze, trzeba uważać, żeby zespół nie poczuł się syty. Każdy kolejny mecz należy krótko przeanaliz­ować i szybko zapomnieć, bo zaraz jest następny. Wygrane zdejmują z drużyny ciężar, powodują niebezpiec­zeństwo pomyślenia „o, już naprawdę dużo zrobiliśmy, jest fajnie”. To bardzo niebezpiec­zne, najczęście­j oznacza porażkę w kolejnym spotkaniu, jeśli zbyt wielu graczy tak pomyśli. Czy moi zawodnicy przyjęli tę filozofię? Chyba tak, skoro doszliśmy do finału. Trzeba cały czas mieć w sobie głód, chcieć więcej i więcej. Tylko w ten sposób można daleko zajść w turnieju.

Pan objął kadrę, nie mając praktyczni­e żadnego doświadcze­nia trenerskie­go. Skąd pan wiedział, jak prowadzić reprezenta­cję?

Przez lata gry na zachodzie współpraco­wałem z kilkoma wybitnymi trenerami, ale także zawodnikam­i. Uwagę na zbieranie materiałów zacząłem zwracać w okresie gry w Bidasoi Irun. Któregoś dnia siedzieliś­my przy posiłku z Alfredem Gislasonem, obecnym trenerem Niemców, i zauważyłem, że on sobie coś notuje na serwetce. Zapytałem co robi, a on odpowiedzi­ał, że właśnie przyszła mu na myśl pewna kwestia dotycząca gry i jak kiedyś zostanie trenerem, to może mu się przydać. Zdziwiłem się, bo byliśmy wtedy zawodnikam­i w pełni kariery, ale pomyślałem, że to ma sens. Potem dużo nauczyłem się od Valero Rivery czy Kenta-harrego Anderssona. Rivera szybko mi uświadomił, czym jest profesjona­lizm przez duże P. Kiedy trafiłem do Barcelony, na jeden z treningów przyszliśm­y z Mateo Garraldą w krótkich spodenkach i klapkach. Rivera tylko na nas popatrzył, ale nic nie powiedział. Następnego dnia dostaliśmy ładne koszulki polo, eleganckie bermudy i sportowe buty. – Teraz gracie w Barcelonie. To więcej niż klub, więc macie go godnie reprezento­wać nie tylko na boisku, ale i na ulicy – usłyszeliś­my. Na początku mnie to zaskoczyło, ale przemyślał­em sprawę i przyznałem, że facet ma rację. Poza tym zawsze starałem się być dociekliwy. W Niemczech zwróciłem uwagę na treningach i podczas meczów, że gracze z byłej Jugosławii mają doskonałą technikę biegu i rzutu.

Pomyślałem „czy to jest naturalne, czy wypracowan­e jakąś metodą treningową, a jeżeli to drugie, to jaką?”. Takich pytań rodziło mi się w głowie coraz więcej i szukałem na nie odpowiedzi. W zawodzie szkoleniow­ca trzeba jednak pamiętać o jednym: sukces ma wielu ojców, a porażka jedno imię. Brzmi ono: trener.

A jakie były pana metody szkoleniow­e?

Podam przykład dotyczący gry bez piłki. Na zgrupowani­u kadry był Krzysiek Lijewski, którego uczyliśmy z Danielem Waszkiewic­zem, jak się ruszać w trakcie gry i kiedy startować do akcji. Na zgrupowani­u w Spale podczas treningu trzymało się go za spodenki, bo on chciał już zacząć biec, ale to jeszcze nie był właściwy moment i dopiero kiedy on nastąpił, puszczaliś­my go. Ale właśnie wtedy Krzysiek się nie ruszał. Na pierwszych treningach w kadrze zauważyłem, że grupa z Bundesligi potrafiła świetnie się ruszać z piłką, a krajowcy chociaż doskonale wypadali w testach motoryczny­ch, to kiedy dawało im się piłkę, wyniki stawały się znacznie słabsze. Szybko jednak przyswajal­i wiedzę. Niestety, po powrocie do klubów bardzo dużo zapominali i kolejne zgrupowani­e trzeba było zaczynać prawie od początku. Dlatego tak ważna jest codzienna praca na wysokim poziomie. Wprowadził­em też zasadę wymiennośc­i pozycji na treningach, czyli kołowy stawał się środkowym po to, żeby wiedział, jak ten środkowy reaguje i co w trakcie akcji może zrobić, a czego nie. I czego on jako kołowy może oczekiwać, a czego nie. Na początku się śmiali, potem zrozumieli.

Jaka była ta pana drużyna?

Każdy coś do niej wnosił. Marcin Lijewski łatwo się adaptował do każdego środowiska. Czasem grał słabo, ale przeciwnic­y i tak zwracali na niego uwagę, dzięki temu koledzy obok mieli więcej miejsca i zdobywali bramki. Mariusz Jurasik to „gumowa ręka”, dzięki nadgarstko­wi umiał zrobić z piłką bardzo dużo. Grzesiek Tkaczyk z kolei miał dynamit w nogach, a Karol Bielecki w ręce. Od Michała Jureckiego nikt nie wymagał, żeby robił na boisku ładne rzeczy, tylko brutalne. Sławek Szmal wybronił nam wiele ważnych meczów, potrafił wejść w trans i był wtedy nie do pokonania. Pamiętam, jak po spotkaniu w Chorwacji z Rosją, w którym odbił kilka rzutów karnych, nawet nie zauważył, że mecz się skończył, w takim był tunelu świadomośc­i.

Dwa lata po wicemistrz­ostwie świata jechaliści­e do Chorwacji już jako faworyt. To było duże obciążenie?

Tak, dużo większe niż wcześniej. Wszyscy nas już traktowali jak kandydata do podium, każdy chciał ograć wicemistrz­a świata. W pierwszej rundzie szło nam słabo. Ledwo wygraliśmy z Rosją, Pokonały nas Niemcy i Macedonia, awansowali­śmy bez punktów. Ale potem z depresyjne­go, zachmurzon­ego Varażdinu długim tunelem przejechal­iśmy przez góry do nadmorskie­go Zadaru. I po wyjeździe z tego tunelu pojawił się inny świat – zero śniegu, deszczu, chmur. Pełne słońce, czyste niebo, zamiast 3 stopni Celsjusza, piętnaście. Pomyślałem, że może dla nas też nastał czas odmiany. I chyba zawodnicy też tak pomyśleli. Serbów i Duńczyków zmietliśmy z boiska, a potem był ten pamiętny mecz z Norwegią i rzut Artura, a dalej brązowy medal. Rolę faworyta trudno jest spełniać. Kiedyś powiedział­em chłopakom, że sport to jest cyrk, na którym jest jedna główna arena. Najtrudnie­jszą rzeczą nie będzie wejście na nią, lecz utrzymanie się tam. Nie dajmy się wypchnąć z głównego przedstawi­enia. Mam oczywiście na myśli światową czołówkę, bo przecież nie co roku da się zdobywać medal. Niestety, ostatnie lata pokazały, że zostaliśmy stamtąd wyrzuceni. Jeżeli więc nadarza się szansa powrotu, a mistrzostw­a świata nią są, trzeba starać się za wszelką cenę to wykorzysta­ć. Niemcy po mistrzostw­ie świata też wypadli z czołówki, ale na krótko. Wyciągnęli wnioski, dokonali pewnych zmian i szybko wrócili na szczyt, zdobywając w 2016 roku mistrzostw­o Europy. Jedną z ciekawszyc­h rzeczy, na które zwrócili uwagę, było to, że w procesie szkolenia nastolatko­wie u nich... za dużo grają. Zredukowal­i więc ten element, postawili na inne kwestie i szybko wrócili do czołówki.

W Niemczech spotkał się pan w klubie TUS Nettelsted­t z Talantem Dujszebaje­wem. Podobno się nie znosiliści­e i nawet rozgrzewkę przed meczem każdy z was robił na innej połowie boiska.

To nieprawda. Z nim się bardzo dobrze grało. Miał wysokie umiejętnoś­ci rzutowe, kreowania gry, natomiast inni gracze nie zawsze nadążali za jego wizją. Miał mentalność lidera i oczekiwał, że inni mu się podporządk­ują. Kiedyś dyskutowal­iśmy w trójkę z Talantem i jeszcze jednym zawodnikie­m. Tamten próbował się mądrzyć na jakiś temat, ale Talant szybko go zgasił. „Byłeś mistrzem świata? Grałeś w Barcelonie? Wygrałeś jakiś puchar? Nie? To nie podskakuj, bo jak zdobędzies­z złoto wielkiej imprezy albo będziesz grać w takim klubie jak Barcelona, to możemy dyskutować”. Nie było między nami zatargów. W tamtym klubie problem stanowiły raczej w pewnym momencie kwestie finansowe. Inna sprawa, że Nettelsted­t nie było zespołem z czołówki, dopiero do niej aspirowało. Talant poszedł potem do Hiszpanii, gdzie grał a potem pracował jako trener w Ciudad Real. Miał tam zespół gwiazd, ale potrafił z nich stworzyć drużynę, a to duża sztuka. Ale jedna rzecz mnie u niego zaskoczyła – sposób rezygnacji z prowadzeni­a reprezenta­cji Polski w trakcie eliminacji mistrzostw Europy 2018, kiedy w jednej chwili powiedział, że odchodzi.

W mistrzostw­ach świata w Egipcie reprezenta­cje prowadzą trenerzy, którzy pracowali w tym fachu jeszcze gdy pan grał – Lino Červar, Valero Rivera, Manolo Cadenas, Jordi Ribera. Pana już do tego nie ciągnie?

Nie brakuje mi piłki ręcznej na co dzień, choć oczywiście śledzę wyniki. Uważam jednak, że każda grupa wiekowa ma swój czas. Teraz trenersko nastał on dla moich byłych zawodników, to by zapewniło ciągłość szkolenia. Mnie bardziej ciekawi zarządzani­e systemami, koordynowa­nie procesów.

To może zostanie pan prezesem ZPRP? W tym roku kończy się kadencja obecnych władz.

Kiedyś podczas czatu z kibicami ktoś mnie zapytał, czy chciałbym zostać prezesem Związku. Odpowiedzi­ałem, że tak, byle nie za późno. Zdaję sobie sprawę, jaki jest system wyborczy, ale... nigdy nie mów nigdy.

W zawodzie szkoleniow­ca trzeba pamiętać o jednym: sukces ma wielu ojców, a porażka jedno imię. Brzmi ono: trener.

 ??  ??
 ??  ?? Bogdan Wenta prowadził kadrę w latach 2004–12. Potem został europosłem, a od 2018 roku jest prezydente­m Kielc.
Bogdan Wenta prowadził kadrę w latach 2004–12. Potem został europosłem, a od 2018 roku jest prezydente­m Kielc.
 ??  ?? Piotr Wyszomirsk­i to jeden z dwóch zawodników reprezenta­cji Polski na MŚ w Egipcie, który zadebiutow­ał w kadrze u Bogdana Wenty. Było to w 2009 roku. Drugim był w 2010 roku Piotr Chrapkowsk­i.
Piotr Wyszomirsk­i to jeden z dwóch zawodników reprezenta­cji Polski na MŚ w Egipcie, który zadebiutow­ał w kadrze u Bogdana Wenty. Było to w 2009 roku. Drugim był w 2010 roku Piotr Chrapkowsk­i.
 ??  ??
 ??  ?? Według Bogdana Wenty Tomasz Gębala stanowi wartość dodaną reprezenta­cji Polski, podobnie jak kiedyś Karol Bielecki. Ich znakami rozpoznawc­zymi są silny rzut i... rude włosy.
Według Bogdana Wenty Tomasz Gębala stanowi wartość dodaną reprezenta­cji Polski, podobnie jak kiedyś Karol Bielecki. Ich znakami rozpoznawc­zymi są silny rzut i... rude włosy.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland