WIELKA BITWA NA GRZĘDZIE
Po raz pierwszy od 2009 roku Manchester United i Liverpool rywalizują ze sobą o mistrzostwo kraju. Teraz zmierzą się na Anfield.
Wrócili tam, gdzie być powinni. I jedni, i drudzy. Bo w ostatnich latach ciągle się mijali. Kiedy Manchester United odprawiał z kwitkiem kolejnych rywali i każde miejsce poniżej pierwszego traktował jak klęskę, Liverpool mógł się zadowalać pozycją co najwyżej w czołowej czwórce. A kiedy The Reds pod wodzą Jürgena Kloppa rośli na hegemona Premier League, United próbował w tym czasie – najczęściej nieudanie – podnosić się po odejściu sir Alexa Fergusona. Dzisiaj jednak dwie największe piłkarskie firmy w Anglii znów zajmują dwa pierwsze miejsca w lidze. To idealny moment na bezpośrednie starcie.
39 tytułów mistrza Anglii
Nie ma w Anglii większego klasyka od meczu między Manchesterem United a Liverpoolem. Obie ekipy zgarnęły w sumie 39 tytułów mistrza kraju i 22 różne europejskie trofea. Kibice od zawsze szczerze się nie znoszą, a piłkarze uczeni są, co to znaczy mierzyć się z rywalem z miasta położonego 50 kilometrów dalej. – Wyrastasz z jednym przekonaniem: że nie lubisz Liverpoolu – wspomina Gary Neville, legenda z Old Trafford. – Nie chcesz, żeby wygrali jakikolwiek mecz, nie mówiąc o trofeum. Kiedy rozpocząłem treningi w MU, wtłaczano nam do głowy dwie rzeczy: nie możesz przegrać z Liverpoolem, nie możesz przegrać z Manchesterem City. Na nasze mecze z The Reds w juniorskich czasach przychodziły gwiazdy pierwszej drużyny. Nawet sir Alex się pojawiał, jeśli miał czas – dodaje.
Whisky w herbacie
Rywalizacja między obiema ekipami wykraczała daleko poza to, co dzieje się na boisku. Niektóre próby zaskoczenia przeciwnika były zabawne, jak pomysł trenera MU Matta Busby’ego, by koledze z Liverpoolu Billy’emu Shankly – abstynentowi – dolewać do przedmeczowej herbatki whisky. Ale nie brakowało też zagrywek karygodnych, jak wydarzenia z lutego 1986 roku, kiedy piłkarze Czerwonych Diabłów, wychodzący z autobusu, zostali zaatakowani przez zamaskowanych sprawców ostrym gazem łzawiącym i niektórzy z graczy na jakiś czas mieli problemy ze wzrokiem. Przed następnym spotkaniem, z obawy przed podobnymi incydentami, do autokaru gości z Old Trafford wsiadł menedżer The Reds Bob Paisley i zajął miejsce obok Fergusona, co było gestem przyjaźni i pokoju. Ale to tylko pokazówka, niechęć trudno ukryć. Przecież to właśnie Ferguson wypowiedział najsłynniejsze słowa na temat rywalizacji z ekipą z Anfield. Kiedy podpisał umowę z Manchesterem United, jego nowy klub miał zaledwie siedem tytułów mistrzowskich, aż dziewięć mniej od Liverpoolu. W 2011 roku udało mu się przegonić rywali w tej klasyfikacji i Szkot triumfował, mówiąc: – Moim największym wyzwaniem w karierze było zrzucenie Liverpoolu pier… grzędy.
Dziś ta grzęda ugina się pod ciężarem obu zespołów, choć z minimalną przewagą MU (jedno mistrzostwo i trzy punkty w tabeli więcej). Ostatni raz obie drużyny rywalizowały o tytuł w 2009 roku, kiedy trenerami byli Ferguson i Rafa Benitez. I dziś możemy przeżywać małe deja vu. Wówczas, również w styczniu, doszło do słynnej konferencji prasowej hiszpańskiego szkoleniowca, na której czytał on z kartki „fakty”, przedstawiając, jak bardzo Szkot z Old Trafford wywiera presję na sędziów i ciągle tylko narzeka. – Może w Manchesterze zaczynają tracić nerwy, bo jesteśmy liderami tabeli? – mówił wówczas Benitez.
Wywieranie presji na sędziach
z ich
Teraz sytuacja jest podobna, ponieważ Jürgen Klopp i Ole Gunnar Solskjaer również próbują wciągać w swoją rywalizację arbitrów. Zaczął Niemiec, mając ogromne pretensje po spotkaniu z Southampton (0:1), że jego zespół nie otrzymał dwóch – ewidentnych jego zdaniem – rzutów karnych. – Manchesterowi United w ostatnich dwóch latach przyznano więcej karnych niż nam w pięciu, od kiedy tutaj pracuję – powiedział Klopp. – To pewnie jest fakt – uśmiechnął się Norweg. – Nie siedzę i nie liczę takich rzeczy. Być może poruszanie takiego tematu ma na celu wywarcie presji na sędziach – dodał szkoleniowiec. Solskjaer ma na głowie poważniejsze sprawy niż zajmowanie się liczbą przyznawanych jedenastek. Legendzie klubu udało się coś, co choćby po październikowej klęsce 1:6 z Tottenhamem wydawało się nieosiągalne – wszedł z Czerwonymi Diabłami na szczyt tabeli i na poważnie włączył się do walki o tytuł mistrzowski.