PRZEBUDZENIE LECHA
Kolejorz nareszcie zwycięski. Wicemistrz Polski wygrał w Poznaniu po golu Arona Johannssona.
Stało się. Lech Poznań odniósł zwycięstwo w ekstraklasie, co udało mu się pierwszy raz od 6 grudnia. Drużyna trenera Dariusza Żurawia czekała na triumf w lidze dwa miesiące i 15 dni. Udało jej się to dzięki Aronowi Johannssonowi, który w premierowym występie w barwach Kolejorza od razu zdobył bramkę.
Do pięciu razy sztuka
Lech od pierwszych kolejek tego sezonu nie zachwycał w ekstraklasie, ale w permanentny kryzys wpadł w grudniu, więc czasu na poszukiwania przyczyn problemów było aż nadto. Jedna z ostatnio najpopularniejszych tez głosi, że Kolejorz stał się przewidywalny dla przeciwników i w tym tkwił szkopuł. Wicemistrzowie Polski nie odnosili zwycięstw, bo wszyscy wiedzieli, jak będą grać. Choć tak naprawdę można było odnieść wrażenie, że wszyscy wiedzieli poza... samymi zawodnikami zespołu z Poznania.
Z boku piłkarze Żurawia wyglądali, jakby stracili pamięć i nie mieli pojęcia, co dawało im powodzenie w rundzie wiosennej ubiegłych rozgrywek czy eliminacjach Ligi Europy. Coś gdzieś im świtało w głowach, ale koniec końców mieli przed oczyma jedynie niewyraźne obrazki i potrzebowali czasu, by zrozumieć, co właściwie mają zrobić. Może właśnie dlatego ich akcje toczyły się w wolnym tempie w poprzednich meczach? W każdym razie od pierwszych minut rywalizacji ze Śląskiem wydawało się, że lechitom wraca pamięć. Zaczęli wymieniać podania bez przyjęcia, skrzydła znów stanowiły zagrożenie, a w polu karnym czekał na to spragniony goli napastnik – w tym wypadku debiutant w ekstraklasie Johannsson. Wszystko wskazywało na to, że bramki dla Kolejorza są kwestią czasu i okazało się, iż odliczano od pięciu w dół. Na pięć po składnej akcji Jakuba Kamińskiego i Alana Czerwińskiego Johannson z trudem sięgnął futbolówkę po dośrodkowaniu i chybił. Na cztery – tym razem miejscowi zaatakowali drugą flanką, aż piłka trafiła do ustawionego w szesnastce Daniego Ramireza, jednak Hiszpan również się pomylił. Na trzy – wreszcie próba środkiem, po stałym fragmencie pod bramką ekipy z Wrocławia zostali stoperzy i to oni wykreowali okazję Tymoteuszowi Puchaczowi. Antonio Milić zgrał głową do Thomasa Rogne, ten oddał piłkę lewemu defensorowi, który huknął obok słupka. Coraz bliżej. Na dwa – pokazał się Johannsson. Reprezentant USA nareszcie miał futbolówkę przodem do Matuša Putnockiego, przedarł się pod pole karne, uderzył, ale po rykoszecie skończyło się na rożnym. Wreszcie jeden – po bardzo dobrej centrze Jana Sykory Johannsson pokazał, dlaczego swego czasu szefostwo AZ Alkmaar porównywało jego instynkt do Ruuda van Nistelrooya. 30-letni napastnik świetnie wyszedł w powietrze, przeciął dośrodkowanie, a Putnocky mógł tylko bezradnie patrzeć. 1:0 dla gospodarzy. A więc da się! Choć fani Kolejorza mogli w to zwątpić.
Czy Żuraw miał rację?
W niedzielę na obiekcie przy ulicy Bułgarskiej ciągle nie widzieliśmy Lecha z jego najlepszych dni w 2020 roku, aczkolwiek postęp był zauważalny.
Po objęciu prowadzenia miejscowi kontrolowali wydarzenia na murawie, jakby dzięki trafieniu Johannssona odzyskali wiarę w siebie. Atakujący przy odrobinie lepszej skuteczności mógł kończyć zawody z trzema golami, ale i tak trzeba uznać, że udanie zaczął karierę w ekstraklasie. Żuraw
przekonywał, że jego zespołowi potrzeba jednej wygranej, by wszystko wróciło do normy. Zobaczymy, czy szkoleniowiec miał rację. Natomiast Śląsk wraca do domów niepocieszony, przy dużej dozie szczęścia mógł pierwszy zdobyć bramkę. Po błędzie Czerwińskiego dobrą okazję miał Bartłomiej Pawłowski, ale Mickey van der Hart świetnie obronił jego strzał. A po stracie bramki ekipa Vitezslava Lavički nawet raz nie napędziła Lechowi strachu. Czeski szkoleniowiec w piątej potyczce z Kolejorzem poniósł pierwszą porażkę.