Na skraju katastrofy
Arsenal zmierzy się dzisiaj z Benficą w rewanżowym meczu 1/16 finału Ligi Europy i ten wieczór może zdecydować o następnych miesiącach całego klubu.
Jeśli przyjąć, że już pod koniec lutego Arsenal rozgrywa najważniejszy mecz w sezonie, nie będzie to dobrze świadczyło o kondycji drużyny z północnego Londynu. A jeśli dodamy, że ten mecz to zaledwie 1/16 finału Ligi Europy, dopełni to obrazu katastrofy, która grozi drużynie z północnego Londynu. – To jest presja, jaką lubimy – powiedział menedżer Mikel Arteta, pytany, jak czuje się w sytuacji, gdy jedno spotkanie może zdecydować o najbliższych miesiącach jego zespołu.
Porażka osłabi markę klubu
Kanonierzy zmierzą się dzisiaj z Benficą Lizbona. W pierwszym meczu padł remis 1:1, więc kwestia awansu wciąż jest otwarta. Jeśli londyńczycy dziś odpadną, niewykluczone, że będą musieli się pożegnać co najmniej na rok z jakimikolwiek europejskimi rozgrywkami. Wystarczy spojrzeć na tabelę Premier League: Arsenal jest dopiero jedenasty, do miejsca gwarantującego występ w Lidze Europy w przyszłym sezonie traci sześć punktów. A w czołówce panuje niesamowity ścisk, nawet mistrz Liverpool na tę chwilę musi się zadowolić pozycją dającą udział tylko w LE. Aspiracje mają także Everton, West Ham czy Aston Villa, a Tottenham także nie odpuści do ostatniej kolejki.
Przy obecnej formie i sytuacji w tabeli, Kanonierów trudno nazwać poważnym kandydatem do gry w pucharach. Dlatego im dłużej piłkarze Artety będą w grze wiosną, tym dłużej ich kibice mogą się łudzić, że drużyna wygra LE i w nagrodę awansuje do kolejnej edycji Ligi Mistrzów. Dzisiejsza ewentualna porażka zdecydowanie osłabi markę klubu i może znacząco wpłynąć na jego finanse. A to z kolei sprawi, że droga do tego, by Arsenal znów był poważnie traktowany w Anglii i Europie, skomplikuje się jeszcze bardziej. – Dopóki matematycznie wszystko jest możliwe, trzeba próbować. Ale ważne jest, żeby zarówno w lidze, jak i w Lidze Europy grać tak samo dobrze. Udane występy w jednych rozgrywkach napędzają cię do gry w drugich – mówi Arteta. Trudno powiedzieć, by dyspozycja w Premier League pozytywnie nakręcała jego drużynę do występów w Europie, ponieważ ligowa forma
Arsenalu jest daleka od oczekiwań. Z pięciu ostatnich spotkań wygrał jedno, z Leeds (4:2). Wtedy wydawało się, że na dobre przełamał się Pierre-emerick Aubameyang, autor hat tricka, ale w dwóch następnych spotkaniach Gabończyk znów niczym szczególnym się nie wyróżnił. I to mimo że teoretycznie ma wreszcie wokół siebie młodych i kreatywnych graczy, którzy mogą stworzyć mu dogodną sytuację strzelecką (Bukayo Saka, Martin Ödegaard, Emile Smith Rowe). Zamiast tego Aubameyang jest głównym winowajcą tego, że wynik pierwszej potyczki z Benficą był remisowy, ponieważ gwiazdor Kanonierów zmarnował szereg okazji do zdobycia bramki. Gdyby wykorzystał dwie-trzy z nich, londyńczycy podchodziliby do rewanżu o wiele bardziej zrelaksowani. – Mam poczucie, że najlepsze czasy są już za Aubameyangiem – uważa Jamie Redknapp, były pomocnik m.in. Liverpoolu, dziś ekspert telewizyjny.
Nadzieja w Aubameyangu
Arteta broni 31-letniego zawodnika. – Na takie zarzuty najlepiej odpowiadać na boisku. Przypomnę, że kilka dni temu Auba strzelił trzy gole Leeds, a mógł nawet pięć. Przeciwko Benfice ponownie miał szansę na hat tricka i wtedy byłby postrzegany zupełnie inaczej – mówi hiszpański szkoleniowiec. Dzisiaj Aubameyang może ponownie udowodnić, że jest liderem drużyny i poprowadzić ją do wygranej w sytuacji, kiedy koledzy potrzebują tego najbardziej. Tak jak potrafił to robić w poprzednim sezonie w półfinale i finale Pucharu Anglii, kiedy strzelił cztery gole i dzięki nim Arsenal triumfował.