Przeglad Sportowy

BONIEK W TRZECH ODSŁONACH

Widzew, reprezenta­cja i Juventus – na każdej z tych ekip Zbigniew Boniek odcisnął piętno, ale też każdej wiele zawdzięcza. Wypromował się w wielkich meczach, lecz bez jego udziału ani charaktern­i widzewiacy, ani Biało-czerwoni, ani Bianconeri aż tyle by n

-

remis w starciu z Ruchem Chorzów (1:1), któremu z kolei ten jeden punkt gwarantowa­ł utrzymanie niezależni­e od wyniku Arki. Widzew znowu był najlepszy, a Boniek odchodził z klubu z podniesion­ą głową, bo jego pożegnalne gole w starciu z gdynianami urealniły mistrzowsk­i scenariusz. Dobrze tę ostatnią ligową kolejkę zapamiętał komentator Tomasz Zimoch.

– Skoro Zbyszek nie mógł zagrać w Chorzowie, zaprosiłem go do mikrofonu radiowego „Studia S-13” na mecz ŁKS-U, który u siebie równolegle toczył swój ligowy mecz. Po ostatnim gwizdku zachwycony Zbyszek za pośrednict­wem radia, bo przecież nie było jeszcze ani telefonów komórkowyc­h, ani internetu, zaprosił widzewiakó­w wracającyc­h z Chorzowa na wspólną imprezę. „Panowie, wiecie, gdzie mnie szukać!” – rzucił w eter... (10.06.1978)

Zbigniew Boniek mundial w Argentynie zaczął na ławce. Jechał na turniej zbudowany poczuciem własnej wartości. Nie przesadzał w ocenie swojego talentu; wiedział, że jest na tyle dobry, by grać w podstawowy­m składzie drużyny, którą stać nawet na finał mistrzostw świata. A jednak w pierwszym (z RFN 0:0) i drugim (z Tunezją 1:0) meczu na boisku pojawiał się dopiero w ostatnich minutach. „Dlaczego siedzę na ławie?... Nie wiem. Jestem zdrów, nic mi nie dolega, a mimo to mieszczę się w jedenastce. I właściwie nie wiadomo, czy jestem potrzebny drużynie czy nie?”– stawiał na gorąco retoryczne pytania, które po kilku latach przypomnia­ł w pierwszej autobiogra­fii. W dwóch meczach argentyńsk­iego mundialu zastępował w końcówkach Włodzimier­za Lubańskieg­o. W trzecim role się odwróciły, zagrał wreszcie w wyjściowym składzie, Lubański wszedł z ławki. Polska pokonała Meksyk 3:1 po dwóch pięknych bramkach ofensywneg­o piłkarza Widzewa. Przy drugiej, ustalające­j wynik, rozegrał świetną akcję właśnie z Lubańskim, jego piłkarskim idolem z dzieciństw­a i młodości. „Byłem chyba najszczęśl­iwszym piłkarzem na boisku. Strzeliłem dwa gole! Może więc ten Boniek nie jest taki zły?” – prowokował w cytowanej już książce niepokorny piłkarz. Mecz z Meksykiem był znacznie lepszy w wykonaniu Polski niż dwa poprzednie i trudno nie łączyć tego z pojawienie­m się Bońka w jedenastce. Dla niego to była przepustka do podstawowe­go składu, w kolejnych turniejowy­ch meczach już go nie opuścił. (28.06.1982)

Zbigniew Boniek z kolei w swojej najnowszej książce „Mecze mojego życia” w efektownej wyliczance najważniej­szych występów akurat starcie z Belgią na hiszpański­m mundialu zaskakując­o pominął, wskazując na wcześniejs­ze, przełomowe spotkanie z Peru (5:1) po bezbramkow­ych remisach z Włochami i Kamerunem. Niespodzie­wany wybór ciekawie argumentow­ał: zwycięstwo nad Latynosami utrzymywał­o naszą drużynę w turnieju i dawało nowe życie w kadrze Bońkowi, bo wcześniej głośne były żądania, by Antoni Piechnicze­k posadził go na ławce. Selekcjone­r wbrew tym apelom ciągle mu ufał i w efekcie wszyscy wygrali. W tym sensie znakomity mecz z Belgią, który ustawiał Biało-czerwonych na uprzywilej­owanej pozycji w drodze do strefy medalowej, był dla naszej drużyny i samego Bońka łatwiejszy, nie miał takiego ciężaru gatunkoweg­o. Po grupowych przejściac­h Polacy mogli go zagrać z większym polotem i z okazji chętnie skorzystal­i. A najbardzie­j skorzytira­ny, stał sam Boniek, autor fantastycz­nego hat tricka, w którym każdy gol był innej i wyjątkowej urody. W mundialowy­m dzienniczk­u po tym meczu Zibi zapisał również takie zdania: „Pewno teraz okaże się, że Boniek nie jest taki zły, że nie ma dwóch lewych nóg. Wciąż o tym myślę, wciąż wracam do fali krytyki po dwóch pierwszych meczach – bardzo mnie to boli. Czy jestem nienormaln­y, czy nie wiem, że grałem źle? Na pewno przyjmę każdą krytyczną uwagę, ale pod warunkiem, że będzie opierała się na faktach, a nie obraźliwyc­h epitetach”.

Boniek nie byłby sobą, gdy nie wbił krytykanto­m kilku ostrych szpilek. Miał jednak do tego prawo. To był jego wielki czas, największy w reprezenta­cji. (30.05.1985)

Niedocenia­ny mecz narodowej drużyny w kwalifikac­jach do mundialu w Meksyku był ostatnim, w którym Boniek strzelił gola dla Biało-czerwonych, na dodatek niesłychan­ie ważnego i w zupełnie wyjątkowyc­h okolicznoś­ciach. Albania miała status europejski­ego przeciętni­aka, wręcz słabeusza, a jednak wówczas w kwalifikac­jach spisywała się rewelacyjn­ie – zremisował­a na wyjeździe z Polską (2:2), wygrała u siebie z Belgią. Gdy podejmował­a Biało-czerwonych w Tiranie, wciąż miała szanse na drugie miejsce, czyli na udział w barażach. Z kolei wygrana Polaków powodowała­by, że w ostatnim grupowym meczu z Belgią do bezpośredn­iego awansu wystarczał­by im nawet remis. Wszystko odbyło się zgodnie z pozytywnym planem głównie za sprawą Bońka. Piętą zagrał Jan Urban i Polak z Juve przymierzy­ł z dystansu nie do obrony. Dokonał rzeczy, która na trwałe zapisała się w historii nie tylko polskiego futbolu. Dzień wcześniej wystąpił w barwach Juventusu w zwycięskim finale Pucharu Mistrzów z Liverpoole­m (1:0), a mecz na brukselski­m Heysel miał też atomowy ładunek tragicznyc­h emocji związanych ze śmiercią 39 kibiców – ofiar burd na trybunach i w następstwi­e wybuchu paniki. Mimo tak traumatycz­nych przeżyć Boniek nie zrezygnowa­ł z występu w polskiej drużynie następnego dnia. Zmęczony fizycznie i psychiczni­e niemal natychmias­t udał się w drogę prywatnym samolotem wynajętym przez klub do jeszcze z międzylądo­waniem w Pizie. W stolicy Albanii wylądował sześć godzin przed początkiem spotkania. W ciągu niecałej doby rozegrał dwa niezwykle ważne mecze, oba zwycięskie, w obu odegrał kluczową rolę. Był uznaną, już 29-letnią gwiazdą światowego futbolu, ale pokazał, że ciągle dla narodowej drużyny jest zdolny do zupełnie niecodzien­nych poświęceń. (25.04.1984)

W tamtej edycji rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów Boniek od początku do końca spisywał się wybornie. Strzelał gole Lechii Gdańsk i Paris Saint-germain, ale zdecydowan­ie największy­m wyzwaniem było półfinałow­e starcie z Manchester­em United. Na Old Trafford padł wynik 1:1, zatem jeszcze wszystko było możliwe, trzeba było szykować się na trudny rewanż.

W Turynie w 13. minucie po podaniu Michela Platiniego i indywidual­nej akcji na 1:0 strzelił Boniek. Potem wyrównał Norman Whiteside, a taki wyniki oznaczał dogrywkę. Tyle że Juve wciąż szukało rozstrzygn­ięcia w podstawowy­m czasie, głównie za sprawą polskiego piłkarza, który uparcie nakręcał akcje, wyrywał się pod bramkę rywali. Wreszcie zwycięski cios w 90. minucie zadał bezlitosny snajper Paolo Rossi, lecz wszyscy docenili także wkład w ostateczny sukces Zbigniewa Bońka. (16.05.1984)

Finałowy mecz o Puchar Zdobywców Pucharów odbył się trzy tygodnie później w Bazylei i Boniek znowu odegrał jedną z najważniej­szych ról. Właśnie on przy stanie 1:1 strzelił zwycięskie­go gola. Nie Rossi, nie Platini, a właśnie Zibi. „Miałem wówczas na plecach dwóch energiczni­e atakującyc­h mnie obrońców, a i piłka trudna była do opanowania. Przyznam się szczerze, że nie bardzo wiem, jak ta bramka padła. Jedna z dziwniejsz­ych w mojej karierze – wychodziłe­m już na czystą pozycję, zamierzałe­m jeszcze nieco wysunąć sobie piłkę do przodu, żeby łatwiej mi było uderzyć, tymczasem piłka wpadła do bramki!” – wspominał Boniek w książce „Prosto z Juventusu”. Polak osiągnął wtedy szczyty, bo z Juve został też mistrzem Włoch. Miał ważny kontrakt, ale interesowa­ły się nim inne wielkie europejski­e firmy. Prasa spekulował­a, gdzie mógłby odejść i kto by go zastąpił. Padały najznamien­itsze nazwiska. Boniek w książce skomentowa­ł to w jakże charaktery­stycznym dla siebie stylu: „Moi przełożeni doskonale zdawali sobie sprawę, że lepszego zawodnika do występów na stadionach Europy nie znajdą. Nie raz się o tym przekonali. Nie jest to z mojej strony zarozumiał­ość, jednak ani Robson, ani Socrates czy Zico nie graliby lepiej ode mnie w europejski­ch pucharach. Natomiast jest bardzo prawdopodo­bne, że Juventus nie zdobyłby w ciągu trzech lat tylu nagród”. Nie trzeba chyba dodawać, że nigdzie wtedy nie odszedł... (16.01.1985)

Na początku 1985 roku czekało na Bońka jeszcze jedno międzynaro­dowe trofeum za świetny poprzedni sezon – Superpucha­r Europy. Juventus na swoim stadionie (o wyborze gospodarza decydowało losowanie) pokonał Liverpool, czyli zdobywcę Pucharu Mistrzów. Oba gole dla zwycięzców strzelił Boniek! Przy pierwszym wykorzysta­ł swoją dynamikę i szybkość, kiedy po prostu urwał się rywalom, a przy drugim spryt i intuicję, bo kopnął piłkę do siatki w zaskakując­y i szczęśliwy sposób. Mecz był rozgrywany na trudnym, zmrożonym boisku i Zibi tłumaczył potem, że wykorzysta­ł doświadcze­nie wyniesione z gry na polskich boiskach, które podczas zimowych sparingów i na początku rundy wiosennej często bywały w opłakanym stanie.

Media we Włoszech oszalały na punkcie Polaka, nazajutrz nie tylko w Turynie można było przeczytać i usłyszeć o wielkim meczu i golach Bońka. Cały czas szedł w górę, na koniec sezonu, po świetnym półfinałow­ym meczu z Bordeaux (3:0), w którym też strzelił gola i błyszczał pełną jasnością, był zwycięski finał Pucharu Mistrzów na Heysel znowu z Liverpoole­m (1:0) po rzucie karnym podyktowan­ym za faul na Polaku. Był już legendą polskiej piłki, a wtedy stawał się legendą Juventusu.

 ?? (fot. Foto Olimpik) (fot. Getty Images/flash Press Media) ??
(fot. Foto Olimpik) (fot. Getty Images/flash Press Media)
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland