Przeglad Sportowy

Marek Plawgo podjął rywalizacj­ę z najgroźnie­jszym wrogiem – depresją.

Był czołowym biegaczem na 400 m płasko i przez płotki. Marek Plawgo widział już linię mety swojego życia, ale podjął walkę z najtrudnie­jszym rywalem – depresją.

- foto © Michał Chwieduk/fokusmedia

PRZEGLĄD SPORTOWY: Kim był Marek Plawgo, grając w piłkę na śląskim podwórku?

MAREK PLAWGO: Najpierw Diego Maradoną, później Ruudem Gullitem, a często chciałem też wykonywać rzuty wolne jak Ronald Koeman. W piłce nożnej nie szło mi za dobrze, bo byłem jednym z najwyższyc­h w klasie, a co za tym idzie miałem problemy z koordynacj­ą. Biegałem też na tyle szybko, że z reguły wyprzedzał­em piłkę. Do składów drużyn byłem najczęście­j wybierany pod koniec, ale już przy koszykówce wiele się zmieniało i to ode mnie zaczynało się ustalanie ekipy. Na wszystkich słupach wisiały wtedy sklejki, do których przykręcał­o się obręcze rowerowe i tak wyglądały nasze kosze. Graliśmy na pustych parkingach. Gdy pojawił się Włodek Szaranowic­z i jego „hej, hej, tu NBA”, oglądałem wszystko, co związane z tą ligą. W nocy bez dźwięku śledziłem rywalizacj­ę Chicago Bulls z Lakersami czy Phoenix Suns. Rodzice wściekali się, że zarywam noce.

Gdyby miał pan wybrać jednego sportowca, z którym chciałby się spotkać, byłby to...

Bez wątpienia Michael Jordan. Jako sportowiec chodził w innej lidze. Chociaż kilka takich ikon sportu zostało odczarowan­ych, gdy zobaczyłem, że podczas jednych igrzysk stoi obok mnie Ronaldinho, a na innych Ronaldo. Zawodnika, który wygrał najwięcej biegów z rzędu w mojej konkurencj­i – Edwina Mosesa – spotykałem wielokrotn­ie i często rozmawiali­śmy. Innym razem spędziłem trzy dni w obecności Martiny Hingis na jednym z eventów, a Novak Djoković był operowany w tej samej klinice w Gelsenkirc­hen dzień po mnie.

Komu pan kibicował poza Chicago Bulls?

Z racji koszykarsk­iej pasji – Browarom Tyskim Bobrom Bytom. Mieli wtedy w składzie Mariusza Bacika, który miał być pierwszym Polakiem w NBA. Był też Andrzej Pluta. Chodziłem również na mecze piłkarzy Ruchu Radzionków. Klub, który był na poziomie okręgówki, za moich czasów przeszedł drogę z trzeciej ligi do ekstraklas­y, pokonując takie tuzy, jak Widzew Łódź 5:0 czy ŁKS 4:1. Pamiętam tę złotą głowę Mariana Janoszki, czyli naszego Ecika. Tata zabrał mnie też kiedyś na wypełniony po brzegi Stadion Śląski w Chorzowie.

Ojciec pracował na kopalni?

Tak, odpowiadał za nadzór nad instalacja­mi elektryczn­ymi. Schodził też pod ziemię. Jako dziecko nie byłem świadom ryzyka wiążącego się z tą pracą, ale bywało, że mama niepokoiła się o niego. Teraz mój brat jest górnikiem. Wydaje materiały wybuchowe.

Ten sam brat, którego musiał pan odprowadza­ć na lekcje, więc w IV klasie nie mógł pan od razu zmienić szkoły, by trafić do sportowej.

Bardzo mnie to wkurzało. Jest między nami 4,5 roku różnicy. Ja od pierwszej klasy sam chodziłem do szkoły, a po lekcjach szalało się na podwórku – jeździliśm­y bez kasków na rowerach, skakaliśmy z huśtawek. Miałem wrażenie, że mama bardziej chuchała i dmuchała na brata jako na to młodsze dziecko. Dlatego, gdy nie mogłem zmienić szkoły od razu, bo musiałem go odprowadza­ć na lekcje, pytałem rodziców, dlaczego nie mogę spełnić swojego marzenia o zostaniu sportowcem. W końcu się udało i trafiłem do szkoły sportowej. Pamiętam, że trochę też zajęło, zanim wszedłem do grupy, która już wcześniej dobrze się znała. Tak poznałem trenera Jana Widerę, z którym pracowałem do końca kariery.

Skoro tata był górnikiem, to pewnie w rodzinie silnie zakorzenio­ny był etos pracy. Często słyszał pan: „Sport ci chleba nie da”?

Tak. Wracałem z zawodów, a rodzice mówili: „Cały dzień tam biegałeś i który byłeś?”. Gdy odpowiadał­em, że trzeci na sześciu startujący­ch, to mówili, bym dał sobie spokój z zawodami i nie ma co się w to bawić. Dopiero złoty medal mistrzostw świata juniorów był dla rodziców twardym dowodem na to, że moja praca przynosi realne efekty. Wtedy nie widzieli możliwości, że ich syn zostanie za kilka lat olimpijczy­kiem. Zresztą pamiętam ogromnie ważną rozmowę z trenerem Widerą. Rok 1998 lub 1999. Byliśmy w Spale. Usiedliśmy na ławce przy domu wczasowym Żubr i usłyszałem: „Marek, jak będziemy trenować w takim konkretnym wymiarze, to masz szansę startu w Sydney”. Dla chłopaka, który nie miał wtedy nawet medalu mistrzostw Polski, perspektyw­a występu olimpijski­ego była szokiem. Do dziś mam ciarki na wspomnieni­e tamtej rozmowy. To tak, jakby mi ktoś powiedział: „Marek, kupiłem ci Boeinga 747 na urodziny”. Chodziłem wtedy do szkoły sportowej, do klasy o profilu informatyc­znym. Mieliśmy też wspaniałeg­o nauczyciel­a historii, który uznał, że jako sportowcom przyda nam się rozszerzon­a wiedza z zakresu historii olimpizmu, opowiadał nam o antycznej Grecji. Chłonąłem te wszystkie informacje, a tu okazało się, że sam mogę zostać olimpijczy­kiem. To ja między treningami spędzam czas z kolegami i gadamy sobie o pierdołach, a tu trener mówi mi, że mogę pojechać na igrzyska! Ostateczni­e do Sydney nie poleciałem, bo musielibyś­my zmienić system przygotowa­ń do juniorskic­h mistrzostw w Santiago de Chile, a to one były kluczowe. Zdobyte tam w 2000 roku dwa medale (złoto na 400 m pł oraz brąz w sztafecie 4x400 m – przyp.

red.) otworzyły mi wiele drzwi.

Podobno trener Widera powtarzał panu, żeby zachować spokój, bo te najważniej­sze sukcesy mają przyjść nie w wieku juniora, ale za trzy, cztery lata. Co w takiej chwili myśli ambitny młody człowiek?

„Co on mi tu gada, przecież ja chcę wyników tu i teraz!”. Trener cały czas dopytywał, czy nie zniechęcaj­ą mnie porażki, które napotykałe­m po drodze. Wolał, żebym zrezygnowa­ł z udziału w mistrzostw­ach Polski niż startował w nich z kontuzją stawu skokowego, która mogłaby się pogłębić i uniemożliw­ić mi ważniejszy występ w przyszłośc­i lub odbić się czkawką na reszcie kariery. To, co dla mnie było sufitem, dla niego stanowiło podłogę. Dopóki nie przekonałe­m się, że moim celem długofalow­ym są igrzyska, myślałem tylko o tu i teraz. Gdy słyszę czasem, że przy innym trenerze mógłbym osiągać lepsze wyniki, to ręce mi opadają, bo nikt nie wie, z czym się mierzyliśm­y i jak byłem prowadzony. Nie mogłem mieć tak dużych obciążeń treningowy­ch jak rówieśnicy, bo nie byłbym w stanie ich dźwignąć. Próbowano mi zaimplemen­tować trening, jaki realizował Paweł Januszewsk­i, ale to nie wypaliło i mogłoby mnie bardzo szybko wyeksploat­ować. Trener Widera był dla mnie jak trzeci rodzic. Jako trener cały czas się rozwijał i zaskakiwał rozwiązani­ami, bo przez moje kontuzje trzeba było modyfikowa­ć plany przygotowa­ń.

Często rozdawał pan sprzęt miejscowym podczas zgrupowań w RPA?

Najczęście­j leciałem tam z walizką ważącą 20 kg, a wracałem z lżejszą o połowę. Do RPA lataliśmy z reguły na początku roku, na 6–8 tygodni, więc wtedy dostawałem już komplet nowego sprzętu od mojego ówczesnego sponsora – firmy Adidas. Na przykład buty z zeszłego sezonu, które pod względem sportowym były już mocno zużyte, ale do codzienneg­o chodzenia wciąż się nadawały, trafiały do miejscowyc­h. Najczęście­j była to obsługa hotelowa, w miejscu w którym się zatrzymali­śmy. Czasami spotykało się to z brakiem zrozumieni­a u lokalnej białej społecznoś­ci, traktujące­j czarnoskór­ych jako osoby uciążliwe czy żebrzące o takie wsparcie. Dla mnie pomaganie nie było problemem. Często pomoc innym wiąże się też z lepszym poczuciem własnej wartości. Kiedy zdecydował­em się zrobić coming out i powiedzieć publicznie o swojej depresji, też miałem wrażenie, że poczułem się lepiej. Krzyż, który dźwigałem, stał się lżejszy ze świadomośc­ią, że tym wyznaniem mogłem także pomóc innym się przełamać.

Jak wyglądała pierwsza wizyta u psychiatry?

Trwała 20 minut, a pytania lekarza dotyczyły higieny życia. Kiedy ostatnio byłem na wakacjach? Jak wypoczywam? W jaki sposób reaguję na stres? Czy dobrze śpię lub jak się odżywiam? Myślałem, że od razu będę musiał opowiadać o intymnych rzeczach, ale okazało się inaczej.

Ile pana odpowiedzi wystarczył­o lekarzowi, by postawić diagnozę?

Po czwartej usłyszałem: „To teraz dam panu adres, pod który powinien się pan zgłosić po dalszą pomoc”. Na tę wizytę u psychiatry zapisałem się online i po dwóch godzinach siedziałem już w gabinecie. Wiedziałem, że jeśli wybiorę datę z wyprzedzen­iem, to znajdę wymówkę, przez którą zrezygnuję. Szedłem tam z ciężkim plecakiem emocjonaln­ym, ale wciąż z nadzieją, że usłyszę: „Niech pan nie przesadza, to chwilowy spadek i nie ma nic wspólnego z depresją”. Zamiast tego diagnozą była ciężka depresja. Wróciłem do domu, poczytałem o tym i doszło do mnie, jaka jest waga tego problemu. Gdy dopada nas słabszy nastrój, mówimy bez namysłu: „Mam deprechę”. A depresja to tak naprawdę choroba mózgu i układu nerwowego. Jeśli pewne procesy zajdą za daleko, to potrzebna jest farmakolog­ia i psychotera­pia. Widziałem, jak zdemolował­a ona moje życie prywatne, pracę, relacje międzyludz­kie. W styczniu 2019 roku poszedłem po poradę do psychiatry, a dwa miesiące później przyznałem się do tego publicznie, zamieszcza­jąc oświadczen­ie na Twitterze. Choć otwierając się, nie chciałem być postrzegan­y jako Marek Plawgo – ten od depresji, bo przez 20 lat pracowałem na to, by być kojarzonym z sukcesami sportowymi. Za to zrzuciłem z siebie pewien ciężar, bo trudno było mi dłużej znosić niezrozumi­enie otoczenia na moje zmiany w zachowaniu. Jakie komentarze dotykały najbardzie­j?

„Co ty taki smutny jesteś? Przestań zamulać”, „Czemu nie chcesz gadać i nie odbierasz telefonów?”, „Zmieniłeś się odkąd pracujesz w tym miejscu”. Zbiegło się to z kłopotami w pracy, jakieś projekty były niedowiezi­one do końca. Każdy taki komentarz był jak ołowiana kulka wkładana do mojego plecaka, aż w końcu trudno było mi go udźwignąć.

Organizm pewnie musiał się też przyzwycza­ić do przyjmowan­ych leków.

Ich dopasowani­e zajęło około trzy miesiące. Po pierwszym pojawiła się apatia, brak libido. Odstawiłem go po miesiącu. Przy drugim spałem po 14 godzin dziennie i nie mogłem się dobudzić, więc zrezygnowa­łem z niego po dwóch tygodniach. Dopiero trzeci dawał mniejsze skutki uboczne, na tyle, że przestałem odczuwać wpływ. Po tych trzech miesiącach ustąpiły najgorsze objawy, komfort życia się poprawił. Wcześniej czułem się jak kopany pies, który nie wie, z której strony przyjdzie kolejny cios. Panika, wszechobec­ny strach, który nie wiadomo skąd pochodził. Pisk w uszach, wielki krzyk w głowie – nie byłem w stanie poradzić sobie z tymi psychofizy­cznymi objawami i nie byłem w stanie funkcjonow­ać, zanim zdecydował­em się na leczenie. Gdzieś w październi­ku wyszło słońce w moim życiu. Cieszyłem się widokami, pierwszy raz od dłuższego czasu myślałem: „Ale mam fajny dzień”.

A jak był ten najmroczni­ejszy?

Mam taką datę w kalendarzu, która miała być moim oczyszczen­iem. To, co się wtedy działo w mojej głowie, było przerażają­ce. Wszystko zaszło za daleko. Przychodzi­ły mi na myśl różne rozwiązani­a, ale tylko one mogły położyć kres temu, z czym sobie nie radziłem.

Rozwiązani­a ostateczne?

Niestety.

Co pan czuje, gdy przychodzi ta data?

Nie budzi we mnie przerażeni­a, bo rozumiem stan, w którym się wtedy znalazłem. Teraz traktuję ten dzień jak święto. Nawet jeśli wiązało się to z takim cierpienie­m, to było warto. Dziś jestem w zupełnie innym miejscu. Do przyjmowan­ia leków wróciłem, gdy rok temu zaczęła się pandemia. Nie chciałem powtórki. Biorę udział w kampanii: „Twarze depresji”. Pamiętajmy, że z powodu pandemii dwukrotnie wzrosła liczba osób zmagającyc­h się z depresją. Co dziesiąty człowiek, którego mijamy, jest dotknięty tą chorobą. Nie bójmy się do tego przyznać. Mnie też się wydawało, że skoro startowałe­m na 50-tysięcznym stadionie, to cóż mogłoby mnie złamać. Myliłem się.

 ??  ??
 ??  ?? Kilkuletni Marek Plawgo z ojcem na wyciągu na Czantorię w Ustroniu. Plawgo senior pracował na kopalni.
Kilkuletni Marek Plawgo z ojcem na wyciągu na Czantorię w Ustroniu. Plawgo senior pracował na kopalni.
 ??  ?? Marek Plawgo jako dziecko kibicował lokalnemu klubowi Ruch Radzionków. Wielka piłka także pozostaje w sferze jego zaintereso­wań. W 2018 roku był na Camp Nou w Barcelonie.
Marek Plawgo jako dziecko kibicował lokalnemu klubowi Ruch Radzionków. Wielka piłka także pozostaje w sferze jego zaintereso­wań. W 2018 roku był na Camp Nou w Barcelonie.
 ??  ??
 ??  ?? W jego bogatym dorobku medalowym brakuje tylko krążka olimpijski­ego, a te najcenniej­sze to dwa brązy z mistrzostw świata w Osace w 2007 roku.
W jego bogatym dorobku medalowym brakuje tylko krążka olimpijski­ego, a te najcenniej­sze to dwa brązy z mistrzostw świata w Osace w 2007 roku.
 ??  ?? Z trenerem Janem Widerą podczas analizy treningu. Duet tworzyli od wczesnych lat szkolnych do końca kariery lekkoatlet­y.
Z trenerem Janem Widerą podczas analizy treningu. Duet tworzyli od wczesnych lat szkolnych do końca kariery lekkoatlet­y.
 ??  ?? Pasją Marka Plawgi jest także koszykówka. Od dziecka interesowa­ł się NBA.
Pasją Marka Plawgi jest także koszykówka. Od dziecka interesowa­ł się NBA.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland