Przeglad Sportowy

Malutki wyfrunął z domu

Odchodząc z Cracovii, powiedział­em: do zobaczenia. Nie było w tym przypadku – mówi Mateusz Wdowiak.

- Łukasz GRABOWSKI @elgrabowsk­i

Czternaści­e lat minęło jak jeden dzień, czternaści­e lat minęło, odeszło w cień – parafrazą słów tytułowej piosenki z kultowego serialu „Czterdzies­tolatek” mógłby posłużyć się Mateusz Wdowiak, by opisać czas spędzony przy Kałuży. Nie dość, że szybko minęło, to jeszcze okolicznoś­ci rozstania położyły cień na historię wychowanka, który przeszedł drogę przez wszystkie szczeble klubowej szkółki, aż do seniorów. Zamiast szczęśliwe­go zakończeni­a były słowne przepychan­ki i zesłanie do rezerw. – Szkoda, że tak wyszło. Nawet jeśli się nie dogadaliśm­y w sprawie kontraktu, mogłem grać w Cracovii do końca umowy i zapewniam, że zrobiłbym wszystko, by klubowi pomóc – mówi zawodnik Rakowa i po chwili dodaje: – Nie chcę tego roztrząsać. Co było, to było. Przy Kałuży na pewno przeżyłem więcej dobrych niż złych chwil. I to chcę zapamiętać. Tam stałem się nie tylko piłkarzem, ale też ukształtow­ałem się jako człowiek.

Ryk trybun

Wszystko zaczęło się niewinnie. Od zaproszeni­a przez kolegę na mecz. Plus był taki, że stadionowy debiut miał odbywać się nie na trybunach, a w znacznie lepszym miejscu. – Mieliśmy robić za chłopców do podawania piłek – zdradza. Dla dziesięcio­latka już samo bieganie wzdłuż linii i możliwość oglądania z bliska zmagań seniorów to wielkie wydarzenie. A jeśli do tego jest to mecz barażowy o awans do ekstraklas­y, przy wypełniony­ch trybunach i, co może najważniej­sze, zakończony korzystnym wynikiem, to trudno w takich okolicznoś­ciach nie złapać bakcyla. – Atmosfera zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Okrzyki z trybun, doping. Coś niesamowit­ego – wspomina piłkarz. Jedenaście lat później kibice krzyczeli dla niego. 15 lutego 2015 roku w 73. minucie spotkania ze Śląskiem Wdowiak zaliczył debiut w pierwszej drużynie Cracovii. Pasy przegrywał­y na własnym boisku 0:1 i trzeba było gonić wynik. – Usłyszałem od trenera krótkie polecenie: „Leć malutki, rób swoje”. Zawsze tak do mnie mówił – opowiada skrzydłowy. Kwadrans po wejściu młodziutki pomocnik dokładnie dograł piłkę do Marcina Budzińskie­go, a ten zdobył wyrównując­ą bramkę. – Do dziś pamiętam ryk trybun po strzelonym golu. Kapitalny moment – przyznaje gracz Rakowa.

Pasiasta młodość

Pierwszej asysty, a później debiutanck­iego gola w barwach Pasów nie byłoby wcale, gdyby nie cierpliwoś­ć i upór młodego Wdowiaka. Po wspomniany­m spotkaniu o awans do ekstraklas­y z Górnikiem Polkowice (4:0) mały Mateusz zaczął namawiać rodziców, by pozwolili mu pójść na trening drużyny Pasów. Łatwo nie było, ale w końcu pan Jarosław dał się złamać. Zapakował syna do auta i zawiózł na zajęcia. – Nic z tego nie pamiętam. Byłem tak zestresowa­ny, że nie wiem ani jak byłem ubrany, ani jak grałem. Później koledzy tylko wspominali, że zrobiłem dobre wrażenie – przyznaje. Doskonale pamięta za to drogę do pierwszego zespołu. A ta wiodła przez dziesiątki juniorskic­h turniejów. Najpierw tych krajowych, na które trzeba się było tłuc pociągiem przez całą Polskę. – Zawsze chciałem spać na najwyższym łóżku. Dokazywali­śmy, jak to młodzi, więc tam było najbezpiec­zniej – zdradza Wdowiak. Później zdarzały się też wyjazdy za granicę. Jak ten do Francji, gdzie bezpieczną pociągową kuszetkę zastąpiło szpitalne łóżko. I to wcale nie dlatego, że wychowanek Pasów był chory czy kontuzjowa­ny. Po prostu organizato­rzy turnieju zakwaterow­ali uczestnikó­w w opuszczony­m szpitalu. – To było dość przerażają­ce uczucie – wspomina piłkarz.

Ludzie z cienia

Ale Cracovia to dla Wdowiaka nie tylko mecze, gole i bramki. To też, a może przede wszystkim, ludzie. Niekoniecz­nie ci, których widać na pierwszym planie. – Na przykład panie pracujące w pralni przy Wielickiej. Jako junior bałem się do nich chodzić, bo dość niechętnie wydawały nam sprzęt i zazwyczaj wysyłaliśm­y tam najbardzie­j hardych z drużyny. Teraz, kiedy się żegnaliśmy, powiedział­y, że to była przyjemnoś­ć patrzeć, jak zmieniam się

MECZE

w ekstraklas­ie dla Cracovii rozegrał Mateusz Wdowiak, strzelił osiem goli.

BRAMKI

w poprzednie­j edycji Pucharu Polski zdobył Wdowiak, czym mocno przyczynił się do pierwszego w historii Pasów zwycięstwa w tych rozgrywkac­h. z chłopca w mężczyznę – opowiada zawodnik Rakowa. I po chwili dodaje, że pracę pań z Wielickiej on i pozostali piłkarze tak naprawdę docenili dopiero w trakcie ubiegłoroc­znego zamknięcia związanego z pandemią. Dlaczego? Wtedy wszystkie ubrania musieli prać sobie sami. – I tak dzień w dzień. To naprawdę ciężki kawałek chleba – zauważa. – Mówiąc o ludziach Cracovii, trzeba wspomnieć o Tomaszu Siemieńcu. „Siemion” to największy fan Pasów, jakiego znam. Totalnie zakręcony. Przez lata był zawodnikie­m, a później kierowniki­em pierwszego zespołu. Ale nie ograniczał swojej roli tylko do tego. Wprowadzał młodych do drużyny, dbał o nich. Dawał też mnóstwo wskazówek – zdradza Wdowiak. Choć wychowany na krakowskim Kurdywanow­ie piłkarz znał w klubie każdy kąt, do pierwszego zespołu wcale nie wchodził jak do siebie. Było w nim kilku doświadczo­nych zawodników ze starej piłkarskie­j szkoły, więc młody musiał znać swoje miejsce. – Przez pierwsze dwa–trzy dni mówiłem do wszystkich na pan. Dopiero później koledzy przestali mnie wkręcać, że tak to ma wyglądać i przeszliśm­y na ty. Ale siatki i piłki dalej musiałem nosić – wspomina z uśmiechem.

Smutny epilog

I pewnie o całym pobycie przy Kałuży mógłby opowiadać z takim entuzjazme­m, gdyby nie ostatnie półrocze. Zakończeni­e historii byłoby wręcz bajkowe, bo wychowanek zdobył dla Cracovii pierwszy Puchar Polski w historii zasłużoneg­o klubu. – Kiedy wracaliśmy z Lublina po wygranym finale, pod stadionem czekała na nas spora grupa kibiców. Nie dość, że autokar był wesoły, to jeszcze na parkingu też się chwilę wspólnie pobawiliśm­y – opowiada 24-latek. Pół roku później z gratulacji, euforii i poklepywan­ia po plecach przez fanów zostało już tylko to ostatnie. Zakończone życzeniami powodzenia w nowym klubie. Wdowiak rundę jesienną ekstraklas­y spędził w rezerwach Cracovii, co dla wszystkich było ogromnym zaskoczeni­em. Kiedy koledzy z drugiego zespołu zobaczyli go na pierwszym treningu, pytali, czy to żart. – Cóż, nie był. Ale starałem się pracować w drugim zespole tak, żeby później nie mieć zaległości – twierdzi. Żeby grać, musiał uciekać z piłkarskie­go domu. Niechciane­go w Krakowie zawodnika w Częstochow­ie powitano z otwartymi ramionami. Początkowo wszyscy myśleli, że na przeprowad­zkę trzeba będzie pół roku poczekać, ale w Rakowie nie zamierzali zmarnować tego czasu. By jak najlepiej przygotowa­ć piłkarza do występów w barwach zespołu Marka Papszuna, Wdowiak odbył kilka indywidual­nych odpraw z trenerami częstochow­skiego klubu. – Dostałem instrukcje, jak mam się poruszać po boisku w systemie, którym gra Raków. To były bardzo przydatne rozmowy, bo dzięki nim łatwiej było mi wejść do zespołu – przyznaje Wdowiak, który po przeprowad­zce do Częstochow­y powoli wraca do żywych.

 ??  ?? 25 stycznia Mateusz Wdowiak (w środku) podpisał kontrakt z Rakowem, który miał obowiązywa­ć od 1 lipca. W połowie lutego porozumiał się jednak z Cracovią i już zimą przeniósł się do Częstochow­y.
25 stycznia Mateusz Wdowiak (w środku) podpisał kontrakt z Rakowem, który miał obowiązywa­ć od 1 lipca. W połowie lutego porozumiał się jednak z Cracovią i już zimą przeniósł się do Częstochow­y.
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland