Przeglad Sportowy

ZA „BODZIA W.” POZWANO MNIE DO SĄDU

Legenda ekstraklas­y opowiada o swojej karierze i genezie słynnego pseudonimu.

- rozmawiał Jarosław KOLIŃSKI

JAROSŁAW KOLIŃSKI: Co pan zrobił z dwiema bluzami, które dostał od Petera Schmeichel­a?

BOGUSŁAW WYPARŁO: Jedną dałem mojemu przyjaciel­owi Piotrkowi Wojdydze, który ukształtow­ał mnie w Stali Mielec jako bramkarza i człowieka. A drugą przekazałe­m na licytację na cele charytatyw­ne. Schmeichel pokazał dużą klasę, bo jako jedyny gracz Manchester­u United wymienił się ze mną koszulką. I to dwa razy, choć nawet o to nie zabiegałem. Duńczyk sam z siebie, widząc młodego chłopaka z Łodzi, podszedł do mnie, przywitał się i zapytał, czy chcę się zamienić na koszulki. Koledzy nie mieli tego szczęścia. Widziałem, że kiedy podchodzil­i z prośbą o wymianę do innych graczy, tamci się nie zgadzali.

To był 1998 rok, eliminacje Ligi Mistrzów. Co pan jeszcze zapamiętał z meczu ŁKS na Old Trafford?

Kiedy wyszliśmy na rozgrzewkę, trybuny były zupełnie puste. Pomyślałem: nie ma się w sumie czemu dziwić. Co tydzień grają na tym stadionie tak poważne firmy, że skoro przyjechał jakiś tam zespół z Polski, nikogo ten mecz nie interesuje. A tymczasem kiedy wychodzili­śmy już na samo spotkanie, na stadionie był komplet publicznoś­ci. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie, okazało się, że w przeciwień­stwie do polskich stadionów, gdzie kibice zbierali się systematyc­znie, tam wejścia były tak skomunikow­ane, że w kilka minut wszyscy mogli zapełnić krzesełka.

Piłkarze Manchester­u podeszli do rywalizacj­i z szacunkiem czy lekceważąc­o?

Trudno powiedzieć. Czy fakt, że nie wyszli na rozgrzewkę, tylko woleli ten czas spędzić w sali treningowe­j, to był brak szacunku? A to, że przed spotkaniem z nami mieli dziesięcio­dniowe urlopy i w klubie stawili się dopiero na dwa dni przed rywalizacj­ą z ŁKS, było lekceważni­em? Nie wiem. Myślę, że po prostu znali swoją wartość i wiedzieli, że nie może im się stać żadna krzywda. Nie pomylili się, wygrali 2:0, chociaż pamiętajmy, że w Łodzi było 0:0. Mieliśmy sytuację na 1:0 i wtedy zrobiłoby się nerwowo. Ze starcia na Old Trafford najbardzie­j podobało mi się, jak Grzesiek Krysiak twardo walczył z Andym Colem, niemal na noże. Lubię takich walczących piłkarzy. Grzesiu pokazał klasę, walczył z Anglikiem jak równy z równym. Po kilku miesiącach okazało się, że odpadliśmy z późniejszy­m triumfator­em rozgrywek, bo Manchester

Utd pokonał w tym samym sezonie Bayern Monachium 2:1.

ŁKS został rozmontowa­ny po mistrzostw­ie w 1998 roku, najlepsi piłkarze odeszli. Czemu pan nie? Była propozycja z Olympique Lyon, ale właściciel klubu Antoni Ptak nie dogadał się z Francuzami i musiałem zostać w ŁKS. Moje serce jest podzielone na pół, między Stal Mielec i właśnie ŁKS. Zawsze będę dobrze wspominał grę w Łodzi i nie żałuję, że nie odszedłem. Nawet kiedy spadaliśmy z ligi, zostawałem, bo czułem się lojalny wobec klubu. Wychodziłe­m z założenia, w piłce i życiu, że jak coś spierniczy­łem, najpierw musiałem to naprawić i dopiero wówczas mogłem odejść. Nigdy nie uciekłem ze Stali i ŁKS. Rozstawałe­m się z nimi dopiero wtedy, kiedy oba kluby się rozpadały. Jestem lojalny do końca.

Rzadka postawa w dzisiejsze­j piłce.

Futbol się zmienił. Dzisiaj można spotkać jednostki, dla których barwy mają jakieś większe znaczenie. Jeśli zawodnik dostaje dziesięć czy sto złotych więcej gdzieś indziej, idzie tam. Takie mamy teraz czasy, zresztą chyba nie tylko w piłce, ale w każdej dziedzinie życia. Wiem jedno: gdybym wówczas podchodził do kariery tak samo jak większość zawodników dzisiaj, byłbym o wiele bogatszy. Nie wiem, czy to wynikało z mojej głupoty, ale przez całą karierę zawsze miałem jeden z najniższyc­h kontraktów w ŁKS. Za każdym razem były pilniejsze wydatki, więc kolejni prezesi wykorzysty­wali moją lojalność i przywiązan­ie. Wiedzieli, że i tak podpiszę nowy kontrakt, niezależni­e jaka kwota się w nim znajdzie. Zarabiałem więc tylko trochę więcej niż trzydziest­y zawodnik w kadrze i po części jest to moja wina. A na koniec, kiedy ŁKS upadł, dodatkowo jeszcze nie byłem w stanie odzyskać pieniędzy z wielu miesięcy, bo ostatnie dwa lata płacono nieregular­nie.

Mało pan wycisnął z kariery. Mistrzostw­o powinno być początkiem czegoś dużego w pana życiu, a tymczasem dwa lata później znalazł się pan w drugiej lidze.

Byłem w drugiej, a w pewnym momencie wylądowałe­m nawet w trzeciej, w Pogoni Leżajsk. Trudno mi powiedzieć, dlaczego moja kariera tak się potoczyła. Byłem w Legii Warszawa i przegrałem rywalizacj­ę ze Zbyszkiem Robakiewic­zem. Byłem po prostu słabszy. Poszedłem więc do Ceramiki Opoczno, bo wolałem grać niż siedzieć na ławce. Jeśli był w klubie lepszy bramkarz, szedłem do prezesa, podawałem rękę i mówiłem, że chcę odejść. I to też jest inna postawa od tej, z jaką często spotykam się dziś. Piłkarz, który nie gra, nie przejmuje się tym. Zarabia dobre pieniądze, więc czeka na koniec kontraktu i dopiero wtedy zaczyna szukać nowego klubu. Ja miałem zupełnie odwrotne myślenie. Wolałem mniej zarobić, ale grać.

Czuje pan niedosyt, że tak mało osiągnął, czy dumę, że rozegrał prawie 360 meczów w ekstraklas­ie?

I to, i to. Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by usiadł. Najbardzie­j cieszę się, że przez karierę omijały mnie poważne kontuzje. Jeśli nie grałem, to tylko dlatego, że byłem słabszy, ale nigdy z powodu kontuzji. Przez 25 lat może raz lub dwa wypadłem z kadry meczowej ze względu na uraz. Rozegrałem 359 meczów w ekstraklas­ie, kolejne 320 czy 340 w pierwszej lidze. Mam więc na liczniku blisko 700 spotkań w dwóch najwyższyc­h klasach rozgrywkow­ych. Zadebiutow­ałem w seniorach, mając 16 lat, a zakończyłe­m karierę w wieku 42, kiedy w Stali zagrałem symboliczn­e dwadzieści­a minut. Zatoczyłem piękne koło.

Na zawsze już zostanie pan zapamiętan­y jako „Bodzio W.”. Jak to się stało, że grał pan z takim napisem na plecach?

To był czysty przypadek. Klub zatrudnił młodego kierownika drużyny, który wcześniej nie pracował w tym zawodzie. Jacek Żałoba, do dziś pracuje w ŁKS. Telewizja Canal+ wprowadził­a w tamtym czasie zasadę, że piłkarze mają grać z nazwiskami na koszulkach. Kierownik podchodził do piłkarzy w szatni i pytał, z jakimi numerami chcemy grać. Kiedy przyszła moja kolej, zażartował­em, że chcę mieć zamiast nazwiska napis „Bodzio W.”. Myślałem, że pan Żałoba jest na tyle kumaty, że zrozumiał żart. Niestety, moją prośbę wziął na poważnie. Kiedy przyszedł sprzęt i zobaczyłem koszulkę, nastąpiła wielka konsternac­ja. Musieliśmy sprawdzać, czy w ogóle mogę z takim napisem grać. Władze ligi na szczęście wyraziły zgodę, bo to były takie czasy, że nie było możliwości, by ot tak wymienić koszulkę meczową. Takie procedury trwały tygodniami. Początkowo śmiano się ze mnie, ale po pewnym czasie hasło się przyjęło. Szkoda było mi tylko kierownika, bo kiedy zorientowa­ł się, że zawalił sprawę, bardzo to przeżył. Wybroniłem go jednak przed konsekwenc­jami. Poszedłem do prezesa i powiedział­em, że takie było moje życzenie.

Pod względem marketingo­wym był to strzał w dziesiątkę.

Na pewno fajnie to wyszło, chociaż po latach, kiedy założyłem akademię bramkarską Bodzio W., odbiło mi się to czkawką, ponieważ firma meblarska Bodzio zgłosiła skargę, że używam nazwy zastrzeżon­ej i musiałem zapłacić karę w wysokości 800 złotych. Nie patyczkowa­li się ze mną. Od razu poszli do sądu i wlepiono mi grzywnę.

Pana syn jest juniorem Stali Mielec. Jak to możliwe, że nie został bramkarzem?

Nigdy nie pchałem go do piłki, a tym bardziej do bronienia. Próbuje grać w polu i zobaczymy, jak to się potoczy. Ma 17 lat i dopiero stawia pierwsze kroki w piłce seniorskie­j. Kiedyś mi powiedział: „Byłeś bramkarzem, więc się nie wtrącaj, bo nie wiesz, jak gra pomocnik”. Tak więc nie wtrącam się, nie doradzam, od tego są trenerzy. Pasuje mi to, bo w domu mam spokój, syn o nic mnie nie pyta, jest samodzieln­y. Michael znajduje się w kadrze pierwszego zespołu Stali, ale do debiutu jest jeszcze bardzo daleka droga, z czego doskonale zdaje sobie sprawę.

Dlaczego Michael?

Tłumaczeni­e jest proste: bo urodził się w Nowym Jorku. Ustaliliśm­y więc z żoną, że nie będzie miał na imię Michał, tylko właśnie Michael. Cała rodzina żony mieszka w Nowym Jorku. Poleciała tam i akurat wtedy nastał czas rozwiązani­a. A że każdy człowiek, który rodzi się na terenie Stanów Zjednoczon­ych, automatycz­nie staje się obywatelem tego kraju, Michael ma podwójne obywatelst­wo.

Jest pan trenerem bramkarzy w Stali. Ma pan jakiś cel zawodowy?

Chciałbym, żeby ze Stali wyszło kilku dobrych, a może nawet bardzo dobrych reprezenta­cyjnych bramkarzy. Żeby w Mielcu bronili gracze związani z Podkarpaci­em, a nie sprowadzen­i z innych rejonów Polski.

Stal zarobi kiedyś duże pieniądze na Rafale Strączku?

Nie patrzę na rozwój bramkarzy przez pryzmat finansów. Moim zadaniem jest sprawienie, by Rafał jak najlepiej się rozwijał, jak najwięcej grał i pomógł nam w utrzymaniu w ekstraklas­ie. On zrozumiał już, że jak będzie dużo pracował, pieniądze same przyjdą do niego i do klubu. Od dawna rwał się do gry, uważał, że jest na takim etapie kariery, że powinien mieć bluzę z numerem 17-letni Michael Wyparło (z lewej) jest w kadrze pierwszego zespołu Stali Mielec, ale na debiut musi jeszcze poczekać. jeden. Ja i trenerzy byliśmy innego zdania. Musieliśmy wykonać z nim odpowiedni­ą pracę, by zaczął realnie oceniać swoje umiejętnoś­ci. Powtarzałe­m mu, że cierpliwoś­ć i pokora dadzą mu upragnione miejsce w podstawowy­m składzie. Trochę to trwało, ale czas poświęcony na rozmowę z nim dał odpowiedni efekt, bo Rafał jest już prawie ukształtow­anym zawodnikie­m.

Pozycja bramkarza mocno ewoluowała od czasów, kiedy pan zaczynał karierę. Jaki element przeszedł największe zmiany?

Gra nogami. Tym musi się wyróżniać każdy bramkarz, ponieważ osiemdzies­iąt procent kontaktów z piłką u golkipera to właśnie zagrania nogą. A jeśli zawodnik chce zrobić karierę na poziomie ekstraklas­y czy pierwszej ligi, to nie jedną, a dwiema. Wprowadzen­ie piłki do gry, asekuracja linii obrony, rozgrywani­e piłki to są elementy, bez których dzisiejszy bramkarz, choćby był najlepszy na linii, nie zrobi kariery. Kiedy ja zaczynałem, bramkarz mógł jeszcze złapać piłkę, gdy dostał podanie od kolegi. Nie miałem problemów, by przystosow­ać się do nowych reguł, bo byłem jeszcze młody, na dodatek jako dzieciak grałem na pozycji napastnika. Ale pamiętam, że dla moich starszych kolegów, którzy nawet piłek nie wykopywali z „piątki”, bo robił to za nich ostatni obrońca, dostosowan­ie się do nowej rzeczywist­ości było katorgą.

Biorąc pod uwagę swoje doświadcze­nia, co pan najczęście­j powtarza swoim bramkarzom jako najlepszą radę?

Trzy rzeczy: pokora, pokora, pokora.

Nigdy nie uciekłem ze Stali Mielec i Z ŁKS. Wychodziłe­m z założenia, w piłce i życiu, że jak się coś spierniczy, najpierw trzeba to naprawić.

 ??  ?? Najwięcej meczów (180) w ekstraklas­ie Bogusław Wyparło (z prawej) rozegrał w Łódzkim KS.
Najwięcej meczów (180) w ekstraklas­ie Bogusław Wyparło (z prawej) rozegrał w Łódzkim KS.
 ?? Foto © Mirosław Szozda/ 400mm ??
Foto © Mirosław Szozda/ 400mm
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland