Kto, jeśli nie ZAKSA?
C zterdzieści trzy lata. Tak długo czekamy na zwycięstwo polskiego zespołu w siatkarskiej Lidze Mistrzów. Kiedy w 1978 roku Płomień Milowice sięgał w Bazylei po triumf w Pucharze Europy Mistrzów Klubowych, przemianowanym wiele lat później na Champions League, prezesa ZAKS-Y Sebastiana Świderskiego nie było jeszcze na świecie, a trener zespołu z Kędzierzyna-koźla Nikola Grbić miał pięć lat i bawił się żołnierzykami. Teraz słynny Serb ma poprowadzić kędzierzyńską armię na podbój Europy.
Kiedy Płomień w składzie z trzema mistrzami olimpijskimi Ryszardem Boskiem, Wiesławem Gawłowskim i Włodzimierzem Sadalskim rozbił w Bazylei Boronkay Stambuł (3:0), holenderski Starlift Voorburg (3:1) i Aero Odolena Voda (3:2) wielkiego zachwytu w kraju nie było. Nestor „Przeglądu Sportowego” i mój wielce szanowny nauczyciel Janusz Nowożeniuk utyskiwał, że „sukces jest cenny, należy jednak pamiętać, że z rozgrywek wycofały się najlepsze wówczas zespoły z Bułgarii, Rumunii i ZSRR na czele z wielkim CSKA Moskwa”. Nie mógł wiedzieć, że ten „niepełnowartościowy sukces” przez lata pozostanie jedynym polskim triumfem w najważniejszym z pucharów. Z
AKSA na taryfę ulgową liczyć nie może. Wręcz przeciwnie, kędzierzynianie w „nagrodę” za wygranie grupy trafili na prawdziwą „ścieżkę zdrowia” – w ćwierćfinale obrońca trofeum i klubowy mistrz świata Cucine Lube, w półfinale najlepszy zespół ostatniej dekady, sześciokrotny triumfator Ligi Mistrzów Zenit Kazań i wreszcie w ewentualnym finale, na który tak bardzo przecież liczymy, najprawdopodobniej Perugia z najlepszym siatkarzem świata Wilfredo Leonem w składzie. Trudniejszej drogi po koronę wyobrazić sobie nie można, wszakże Lube, Zenit i Perugia to trzy najsilniejsze zespoły świata. Ale kto ma je pokonać, jeśli nie ZAKSA?
Na papierze szanse mistrzów Polski nie wyglądały i nie wyglądają najlepiej. Lube ma w składzie genialnych kubańskich imigrantów, w Zenicie grają Michajłow, N’gapeth czy nasz Bartosz Bednorz, w Perugii punkty zdobywa genialny Leon. Zenit ma nieograniczony budżet i możliwości, prezes ZAKS-Y dokładnie ogląda każde euro, zanim zdecyduje się je wydać. Świderski nie skusi największych gwiazd światowej siatkówki do grania w Kędzierzynie, nawet nie próbuje stawać do licytacji przekraczających milion euro. – Nie będę kopał się z koniem, nie mam podejścia – tłumaczy. Nawet na krajowym podwórku są kluby, które płacą więcej niż ZAKSA i po sezonie z Kędzierzynem pożegnają się Benjamin Toniutti, Paweł Zatorski i Jakub Kochanowski. I chcą to zrobić z klasą. A le pieniądze to nie wszystko. ZAKSA od lat prowadzi mądrą politykę kadrową, przez kilka sezonów utrzymując trzon zespołu. Nie ma kasy na światowe gwiazdy z najwyższej półki, ale przecież to Polacy są mistrzami świata. ZAKSA ma zatem Olka Śliwkę, Kubę Kochanowskiego i niezawodnego Zatora, który zabezpiecza tyły jak nikt inny. No i jest Toniutti, jeden z najlepszych rozgrywających świata, który mądrze prowadzi grę, świetnie ukrywając słabości zespołu i uwydatniając jego atuty. ZAKSA nie może równać się z Zenitem czy Lube siłą ognia, ale ma po swojej stronie spryt, technikę, boiskowe cwaniactwo. I świetnego trenera, który z miną pokerzysty prowadzi zespół do sukcesów, które sam osiągał jako wybitny zawodnik. W Kędzierzynie rozkwitają talenty (patrz wychowanek Kamil Semeniuk, który jest odkryciem Plusligi i Ligi Mistrzów), a zawodnicy uważani za średniaków wznoszą się na wyżyny możliwości (patrz Łukasz Kaczmarek, który w poprzednim sezonie przeszedł ciężką chorobę, a kilka dni temu załatwił Lube asem serwisowym). – Co z tego, że ZAKSA nie ma Leona czy N’gapetha, skoro ma młode wilczki, głodne sukcesów. Śliwka i Semeniuk rzucą się do gardeł starym wyjadaczom. Technicznie, taktycznie i mentalnie ZAKSA jest gotowa, by wygrywać z najlepszymi zespołami – mówi były trener reprezentacji Polski Ireneusz Mazur. I nie wypada mu nie wierzyć.