Cierpienia Starej Damy
Minęło już kilka dni, a emocje po rewanżowym meczu Juventusu z Porto chyba jeszcze nie do końca opadły. Jak to zwykle bywa w przypadku katastrofy, zaraz po niej zaczęło się szukanie winnych. We włoskich mediach oberwało się między innymi Wojciechowi Szczęsnemu za wyrównującego gola FC Porto, który rozstrzygnął losy awansu. Bardzo trudna sytuacja do oceny, ale dziś, już na chłodno, wciąż bliżej mi do opinii, że mimo katastrofalnego zachowania graczy w murze Polak mógł spisać się trochę lepiej.
Nie oznacza to bynajmniej, że winię naszego reprezentanta za klęskę Starej Damy. Gdyby na przestrzeni całego sezonu koledzy z szatni byli w takiej formie jak Szczęsny, to Bianconeri zapewne wyeliminowaliby Porto i czekali już na rywala w ćwierćfinale. Przed feralnym rzutem wolnym Polak kilka razy ratował drużynie skórę. Jeśli stworzyć po dwumeczu „listę winnych”, nasz bramkarz byłby na odległej pozycji. Ceniony dziennikarz Fabrizio Romano podał ostatnio, że Juve planuje wielką przebudowę zespołu, a nową drużynę chce oprzeć m.in. na Szczęsnym, De Ligcie, Mckenniem i Chiesie. To tylko pokazuje, jakim zaufaniem szefów cieszy się Polak. Solidnie na to zapracował. To obecnie jeden z najlepszych bramkarzy świata, więc mocno bym się zdziwił, gdyby Stara Dama zaczęła się rozglądać za nowym golkiperem.
Po odpadnięciu z LM najwięcej dostało się oczywiście Cristiano Ronaldo. Asystował przy bramce Chiesy, ale to zdecydowanie za mało. Jednocześnie zupełnie nie zgadzam się z dość popularnym w ostatnich dniach stwierdzeniem, że Portugalczyk stał się problemem Juventusu. Były prezes Starej Damy Giovanni Cobolli Gigli grzmiał we włoskich mediach, że sprowadzenie Cristiano było wielkim błędem działaczy. Czyżby? Przypominam, że mówimy o zawodniku, który prowadzi w klasyfikacji strzelców Serie A. 20 goli w 22 spotkaniach to rewelacyjny bilans, a zeszły sezon ligi włoskiej Portugalczyk kończył z 31 trafieniami. Całkiem nieźle jak na kogoś, kto rzekomo schodzi ze sceny. A gdyby ktoś chciał bronić tezy, że oglądamy zmierzch Ronaldo w Lidze Mistrzów, przypominam, że w sześciu meczach zdobył cztery gole i dołożył dwie asysty. Taki dorobek też nie przynosi mu wstydu.
Przypadek Portugalczyka z dwumeczu przeciwko Porto pokazuje, jak cienka jest nieraz granica między triumfem a klęską. Gdyby Bjorn Kuipers nie popełnił błędu i podyktował rzut karny za faul Agustina Marchesina na Cristiano, gol gwiazdy Juve najprawdopodobniej dałby turyńczykom awans, choć to oczywiście tylko gdybanie. Tak czy siak, nawet jeśli czas Portugalczyka w stolicy Piemontu już dobiegł końca, daleki byłbym od stwierdzeń, że na włoskiej ziemi zawiódł.
Największą odpowiedzialność za ostatnie niepowodzenia Juve ponosi Andrea Pirlo. Na razie udowadnia, że wielki piłkarz niekoniecznie równa się wielki trener. Za jego kadencji mistrz Włoch najczęściej nie gra ani ładnie, ani skutecznie. Jest jak ultraszybki samochód, który ma pod maską 600 koni mechanicznych, a jedzie z prędkością 100 km/h. W dodatku najważniejsze dotychczasowe batalie tego sezonu Pirlo przegrał z kretesem. Nie tak dawno Juventus był tylko tłem w starciu z Interem, a w dwumeczu z Porto miał właściwie tylko jeden argument – genialnego Federico Chiesę.
Do tej pory 41-latek nie dał Andrei Agnellemu żadnych sygnałów, by pozostawić go na stanowisku. Według ostatnich doniesień „Tuttosport” trener może na razie spać spokojnie. Pytanie tylko, czy nic nie zmąci mu tego snu, jeśli do kompromitującego odpadnięcia z LM Pirlo dołoży klęskę w lidze i oddanie korony po dziewięciu latach panowania. Szczerze w to wątpię.