POŻEGNANIE Z KADRĄ
Joachim Löw ogłosił odejście ze stanowiska selekcjonera reprezentacji Niemiec po tegorocznym EURO. I nie da się ukryć, że ocena jego pracy zależeć będzie od tego, co w tym turnieju wywalczy jego drużyna.
Decyzja Löwa z jednej strony była oczekiwana, a z drugiej stanowiła jednak zaskoczenie. 61-letni szkoleniowiec poinformował, że poprowadzi reprezentację w trzech meczach eliminacji mistrzostw świata, sparingach przed finałami mistrzostw Europy oraz w samym turnieju, a potem rozejrzy się za innym zajęciem. Czy jeszcze obejmie jakiś klub, na razie nie wiadomo i za wcześnie na takie spekulacje. Jeszcze kilka lat temu największe europejskie firmy stoczyłyby walkę o Niemca. Ale po tym, jak w 2014 roku doprowadził reprezentację RFN do mistrzostwa świata, jego pozycja z roku na rok słabła, podobnie jak i niemiecka drużyna narodowa. Kompromitacja w rosyjskim mundialu, beznadziejne wyniki w Lidze Narodów, a przede wszystkim klęska aż 0:6 w ostatnim jak na razie meczu kadry z Hiszpanią w listopadzie ubiegłego roku.
O kilka lat za późno
Po Löwie z każdym miesiącem było coraz bardziej widać, że praca z kadrą staje się mało przyjemnym obowiązkiem, a nie satysfakcją. Zmiany pokoleniowej nie udało się przeprowadzić tak płynnie, jak Löw zapowiadał i jak się spodziewał. Jeszcze siedem lat temu Niemcy uważani byli za wzór, jeśli chodzi o system gry, przechodzenie z obrony do ataku, dominację na boisku. W ostatnich latach ich występy zapadły w pamięci z powodu wielkich problemów i ciągłych porażek z rywalami, którzy wcześniej obawiali się naszych zachodnich sąsiadów. A potem już mało kto czuł strach przed kadrą Löwa.
Zdaniem niemieckich dziennikarzy decyzja selekcjonera następuje kilka lat za późno. Powinien odejść po rosyjskim mundialu, gdzie prowadzony przez niego zespół odpadł już po fazie grupowej, co było najgorszym występem kadry RFN w historii. Niemiecki szkoleniowiec nie chciał jednak żegnać się jako przegrany, zapowiedział nieśmiertelne wyciągnięcie wniosków, dokładną analizę i kadrową rewolucję, która trwa do dzisiaj, a jej efektów za bardzo nie widać. Tym bardziej że skreśleni całkowicie nieoczekiwanie i równie całkowicie niepotrzebnie Mats
Hummels i Thomas Müller znowu mają wrócić do kadry na czerwcowy turniej. Nie tylko w tym temacie u Löwa widać coraz mniej konsekwencji.
Dziesiąty selekcjoner
Doświadczony szkoleniowiec zapowiedział, że po ogłoszeniu decyzji jego entuzjazm i chęć do pracy są jeszcze większe. Tym bardziej że turnieje o mistrzostwo Europy niby miał udane, ale jednak nie do końca. Bo dla Löwa i Niemców wszystko poza złotym medalem jest porażką, a ostatni raz najlepsi na naszym kontynencie byli w 1996 roku. Z przyzwyczajenia będą wymieniani w gronie faworytów, chociaż akurat w tym roku i w tych szalonych czasach oraz przy okazji turnieju rozgrywanego w kilkunastu krajach trudno tak naprawdę ocenić, kto sobie z tym wszystkim poradzi najlepiej. Na pewno Niemcy mają ułatwione zadanie, bo wszystkie mecze fazy grupowej rozegrają w Monachium, ale Francja i Portugalia oraz Węgry to grupa śmierci tych mistrzostw. Wraz z deklaracją Löwa rozpoczęła się w Niemczech giełda nazwisk jego następców. A dla naszych zachodnich sąsiadów to wręcz epokowe wydarzenie, bo jak już selekcjonera wybiorą, to na długie lata. Löw jest dopiero dziesiątym szkoleniowcem Niemców (tudzież Rzeszy), od 1926 roku. Kadrę objął w 2006 roku po Jürgenie Klinsmannie i prowadził ją w aż 189 spotkaniach. Dla porównania: w tym czasie u nas pracowali Leo Beenhakker, Stefan Majewski, Franciszek Smuda, Waldemar Fornalik, Adam Nawałka, Jerzy Brzęczek, a teraz zaczyna Paulo Sousa. Ze wspomnianych 189 spotkań drużyna Löwa wygrała aż 120. Jego kadencja to doskonałe wyniki, złoty i brązowy medal mistrzostw świata, finał i dwa półfinały mistrzostw Europy. Tylko że dobrych rezultatów było ostatnio coraz mniej. Szefowie niemieckiej federacji mają teraz trochę czasu na wybranie nowego selekcjonera. Jednak sami między sobą kłócą się o władzę w strukturach związku, więc nie należy oczekiwać, że szybko poznamy kolejnego szkoleniowca kadry RFN.