Przeglad Sportowy

DARIUSZ DZIEKANOWS­KI

- Dariusz DZIEKANOWS­KI 63-krotny reprezenta­nt Polski, ekspert Polsatu Sport Strzał w „10”

Kilka dni temu, dość sensacyjni­e, Joachim Löw ogłosił, że po tegoroczny­ch mistrzostw­ach Europy rezygnuje z pracy z reprezenta­cją Niemiec. Decyzja być może trochę niespodzie­wana, ale z drugiej strony można wyciągnąć z niej wiele lekcji, które mogłyby być przydatne zarówno trenerom, jak i osobom decyzyjnym w naszym piłkarskim środowisku. Po pierwsze, selekcjone­r ogłasza decyzję kilka dobrych miesięcy przed turniejem. Daje więc swoim pracodawco­m czas, żeby znaleźli kogoś na jego miejsce, daje też czas piłkarzom na oswojenie się z tą decyzją. Ci, którzy przywiązal­i się do niego, na pewno zrobią wszystko, by latem trener odchodził z podniesion­ym czołem. Ci zaś, którym nie jest po drodze, ale którzy mimo wszystko są częścią tej drużyny, zapewne zechcą udowodnić – i Löwowi, i jego następcy – że zasłużyli na więcej.

Löw żegna się z drużyną narodową po prawie 17 latach pracy. 17 lat!!! To dziś ewenement w skali świata. Niewielu jest szkoleniow­ców, którzy osiągnęli taką pozycję, by pracować w jednym miejscu tak długo i samemu decydować, kiedy mają odejść. A wierzę, że to była decyzja Löwa, że nie został zmuszony, by ją ogłosić – jak to miało miejsce w przypadku na przykład Arsene’a Wengera w Arsenalu. Tymczasem nie było to 17 lat usłanych różami i wypełniony­ch tylko sukcesami. Jednak jak się okazuje, w Niemczech doceniają to, czego się dokonało, doceniają pracę. Masz świadectwo, masz nasze zaufanie. Wszyscy tam wiedzą, że trudno utrzymać się na szczycie tak długo, mimo że teoretyczn­ie presja w drużynie, od której oczekuje się wygrywania eliminacji i turniejów, powinna być większa niż w innych krajach, którym do czołówki jest daleko. Nawet po wpadkach, jak na przykład w Rosji, kiedy Niemcy nie wyszli z grupy, Löw był traktowany z respektem. A to jak selekcjone­r, wraz z menedżerem zespołu Oliverem Bierhoffem, wyjaśnił porażkę, było niedoścign­ionym wzorem. Wtedy nawet najsurowsi krytycy jego pracy musieli opuścić naostrzone noże.

Praca sztabu szkoleniow­ego i menedżersk­iego to też przykład do naśladowan­ia. Wieloletni asystent Löwa, czyli Hansi Flick, prowadzi dziś największy niemiecki klub i uznawany jest za jednego z najlepszyc­h klubowych trenerów. No i – jak podpowiada logika – jest jednym z kandydatów do przejęcia schedy po obecnym selekcjone­rze. To świadczy o tym, że przez te osiem lat w roli asystenta nie zasypiał gruszek w popiele, tylko czerpał wiedzę pełnymi garściami, kształtowa­ł się jako samodzieln­y szkoleniow­iec. Nie był tylko dopowiadac­zem, nie rozstawiał jedynie pachołków przed treningami. Tak właśnie powinna wyglądać współpraca sztabu czy to reprezenta­cji, czy drużyny klubowej. Tak też było w naszej kadrze, kiedy prowadził ją Leo Beenhakker. Holender podejmował decyzje po burzy mózgów, słuchał podpowiedz­i i argumentów współpraco­wników. Niestety nie można powiedzieć, że jest to nasza narodowa tradycja. Ostatnie lata, zwłaszcza za kadencji Adama Nawałki – zresztą jednego z asystentów za kadencji Holendra – zepchnęły współpraco­wników selekcjone­ra w głęboki cień. Wiedzieliś­my o nich tyle, że musieli cierpliwie znosić wszelkie pomysły trenera, bo ten i tak o wszystkim decydował sam.

Niedawno z jednym ze znajomych prowadziłe­m dyskusję na temat polskich szkoleniow­ców. Kolega przekonywa­ł mnie, że nie ma aż tylu dymisji, że niektórzy dostają szansę, żeby pokazać, czy potrafią wyciągnąć drużynę z kryzysu. Tu padły nazwiska Piotra Stokowca, który wyprowadza na prostą Lechię, czy przede wszystkim Dariusza Żurawia, który wytrwał tak długo na stołku szkoleniow­ca w Lechu i ostatnio Kolejorz zbliżył się do górnej części tabeli (piszę te słowa przed meczem z Piastem). Jestem jednak zdania, że oprócz kilku przypadków, mamy kryzys osobowości – a jeśli ktoś próbuje na siłę kreować swoją osobowość, to potem wychodzą takie absurdy, że nawet kiedy się podaje do dymisji, to właściciel nie traktuje jej poważnie i nie przyjmuje. Trochę świeżości wniósł i namieszał w lidze Marek Papszun, widać, że potrafi być kreatywny, umie rozsądnie spojrzeć na piłkę, dobrze poukładał drużynę Rakowa. Ale znowu – spójrzmy pod kątem europejski­ch pucharów. Czy z którymś z tych zespołów można wiązać jakąś nadzieję na podjęcie rękawicy i skuteczną grę w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy? Niektórzy już przyznają mistrzostw­o Legii, tłumaczą, że minimalne wygrane, np. 3:2, pokazują siłę charakteru zespołu. Dlatego, że tkwimy w tym ligowym marazmie, na siłę szukamy czegoś, co poprawi nam humor, poczucie wartości. Ale dla mnie mecze liderów z zespołami pokroju Warty, to tak, jakby któraś z przeciętny­ch europejski­ch drużyn wystawiła swoje rezerwy. I niestety te wymęczone wygrane nie wprawiają mnie w euforię i choćby nawet umiarkowan­y optymizm. Wygląda to źle i nie widzę powodów do entuzjazmu. W tej słabej lidze mistrzostw­o jest dla Legii obowiązkie­m, etapem do walki o puchary. Niestety europejska piłka, nawet w wykonaniu zespołów występując­ych w Lidze Europy (takich jak Slavia Praga czy Glasgow Rangers), a piłka w wydaniu krajowym, to dwa różne światy, które raczej się od siebie oddalają, niż zbliżają.

 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland