ŁUKASZ OLKOWICZ
● Jaka jest różnica między młodym zawodnikiem z Polski i Hiszpanii? ● Czy Laliga jest za trudna dla polskich piłkarzy? ● Co najbardziej zaskoczyło Cezarego Wilka na hiszpańskich boiskach?
ŁUKASZ OLKOWICZ: Dlaczego hiszpańska liga stała się tak trudna do sforsowania dla naszych piłkarzy? CEZARY WILK: Wydaje się, że zabrakło przełomowego transferu.
Hiszpanie cenili Grzegorza Krychowiaka.
Był chwalony, wszedł z głową do góry i mocnymi argumentami. Pamiętam odprawę przed meczem z Sevillą, gdy grałem w Deportivo. Grzesiek był jedną z głównych postaci, nasz trener się na nim koncentrował i zachwycał jego walorami fizycznymi. Mówił o nim „animal”. Zwierzak w dobrym znaczeniu tego słowa.
Nasi piłkarze rozgościli się w Serie A, przebijają się też na wyspie długo niedostępnej, czyli w Anglii, za to akurat w Hiszpanii ich brak.
Zwróćmy uwagę na dostęp, jaki Hiszpanie mają do swoich młodych zawodników, talentów. A o czym myśli młody piłkarz z Polski? Jeżeli chce dotrzeć do wielkiego futbolu, to co musi zrobić?
Wyjechać.
W Hiszpanii najlepsi zostają, dlatego kluby w nich przebierają. To ich bonus.
Złoża wydają się niewyczerpane.
Gdy wybierają pomiędzy piłkarzami o zbliżonym poziomie, swoim a przyjezdnym, postawią na tego pierwszego. To tutaj normalne, nie ukrywają tego. Hiszpanie przede wszystkim myślą o grze w swoim kraju, to jest dla nich wybór numer jeden w drodze do dużego futbolu. W Lalidze grają dwa najbardziej rozpoznawalne kluby w Europie, pięć–sześć średnich, a dół tabeli też prezentuje się dobrze.
Czy Laliga może być za trudna dla naszych piłkarzy?
Odpowiedź twierdząca mi pasuje. Ta liga wymaga umiejętności czysto piłkarskich, technicznych. Szuka się zawodników kreatywnych, którzy z piłką przy nodze lubią się pobawić. Polacy kojarzą się z szybkością, dynamiką, walecznością, przeważnie walorami fizycznymi.
Trudno zaprzeczyć.
To powoli się zmienia, ale potrzeba jeszcze trochę czasu. Z drugiej strony czym wygrał Grzesiek Krychowiak w Sevilli? Głównie atutami fizycznymi i przygotowaniem mentalnym, więc jest jakby zaprzeczeniem mojej teorii. Sam rozegrałem w Lalidze 11 meczów, epizodzik, ale też byłem człowiekiem od brudnej roboty, a nie kreatorem.
Bartłomiej Pawłowski, z przeszłością w Maladze, opowiadał, że dla niego największa różnica była w szybkości myślenia. Dla pana też?
Znam tę wypowiedź Bartka. U mnie nie tu był największy problem.
A gdzie?
Elementy techniczne. W sumie jedno wynika z drugiego. Bo jeżeli przyjmujesz piłkę i już to wymaga od ciebie koncentracji, to trudno, żeby głowa była wysoko. Skupiasz się na przyjęciu i tracisz czas na rozejrzenie się. Inaczej jest, gdy przyjmujesz piłkę i wiesz, że ona na sto procent zostanie przy twojej nodze, wtedy masz czas, żeby się rozejrzeć. Sama gra w lidze hiszpańskiej nie wydaje się taka szybka, dynamiczna. Widzieliśmy to w pucharach, gdy piłkarze Manchesteru United urządzili tym z Realu Sociedad demolkę (4:0 dla MU – przyp. red.). Aspekty szybkości gry nie są po stronie Hiszpanów, w przeciwieństwie do techniki użytkowej. Piłka krąży, a oni trzymają głowy w górze i obserwują sytuację na boisku. W tym elemencie wyprzedzają nas zdecydowanie.
O tym mówili nasi reprezentanci, którzy w 2019 roku spotkali się z Hiszpanami w młodzieżowych mistrzostwach Europy. Podkreślali, że z piłką przy nodze rywale byli dla nich po prostu za szybcy.
Pamiętam, że z takimi umiejętnościami młodzi Hiszpanie wchodzili do drużyn, w których występowałem. Za to widoczny był brak walorów fizycznych.
Odwrotnie niż w Polsce, kiedy grałem w naszej lidze. U młodego zawodnika pod względem fizyczności czy szybkości wszystko było w porządku, za to miewał wahania z piłką. W Hiszpanii młodzież robi z nią, co trzeba, natomiast odstaje fizycznie. Ciekawa różnica.
Czy Hiszpanie mają lepsze geny do gry w piłkę niż Polacy? Takie argumenty padają w dyskusji na temat szkolenia u nas, gdy wymienia się różnice pomiędzy tymi krajami.
Nie wierzę w takie tłumaczenie. Od kiedy jestem w Hiszpanii, zwróciłem uwagę na coś prozaicznego. To może wydawać się śmieszne i zabrzmieć dziwnie, ale wskazałbym na wpływ pogody.
Ten argument też się pojawia.
Tutaj młodzież przez cały rok ma dostęp do boisk. Jasne, czasem zdarzy się atak zimy, jak ostatnio przez trzy, cztery dni, ale generalnie przez 12 miesięcy można grać w piłkę na zewnątrz. U nas pogoda to uniemożliwia. To i tak poprawia się ze względu na zmianę klimatu, ale na te dwa, trzy, czasem cztery miesiące chłopaki idą do hali.
Nie brakuje trenerów, którzy chwalą futsal w rozwijaniu dzieci.
To zupełnie inna piłka i szlifowanie innych umiejętności. Pogoda ma ogromne znaczenie i tego nie można lekceważyć. Można wymyślić najlepszy system szkolenia, ale zupełnie inaczej go wdrażasz, jeżeli przez cały rok możesz trenować na odpowiednio przygotowanych boiskach na zewnątrz i nie musisz zamykać dzieci w małej sali na trzy miesiące.
Nie znam drużyny z Polski, która teraz tyle czasu trenowałaby non stop pod dachem.
W grudniu, styczniu czy lutym właśnie tam próbuje się znaleźć formę treningu dla dzieciaków. Sam też to przeżywałem. Wraz z końcem sezonu na boisku zaczynał się ten w hali. W tym czasie było inne granie, inna piłka, inna przestrzeń. Przyjaciel
prowadzi w Polsce szkółkę dla dzieci. Odwiedził mnie w Hiszpanii i podsumował: „Byłem w grudniu, byłem w lutym i za każdym razem, gdy szliśmy na boisko, było tam mnóstwo dzieciaków”. Są od rana do wieczora. Najpierw zajęcia piłkarskie są wplecione w lekcje, a po szkole zaczynają się treningi w akademiach. Boisko jest oblegane. O godzinie 18–19 w Coruñi, gdzie mieszkam, jest teraz 12–13 stopni. Dzieciaki zakładają spodenki, na górę bluzę i mogą grać.
Mogły też grać w latach 70., kiedy nasza reprezentacja została trzecią drużyną świata na turnieju, na który Hiszpanie nawet się nie zakwalifikowali. A wtedy w Polsce zima była znaczniej sroższa niż obecnie. Kiedyś pogoda nie miała znaczenia?
Inne czasy. Nie znam ich, więc trudno mi to porównać i merytorycznie się odnieść. Nie szedłbym jednak w tę stronę, bo to nie ma wielkiego znaczenia.
A Niemcy? Klimat mają zbliżony do Polski, a w szkoleniu mogą równać się z Hiszpanami.
Zdawałem sobie sprawę ze swoich braków. Nie wiem, z czego wynikały – takich, a nie innych przygotowań w okresie młodzieżowym czy moich ograniczeń?
dąży do tego, że to geny mają znaczenie?
Dążę do tego, że największe znaczenie ma system szkolenia, pomysł na to.
Dyskusji dotyczącej szkolenia w Polsce przysłuchuję się z oddali, ale tak naprawdę nie słyszę, o co w nim chodzi. Czym tak naprawdę jest ten system szkolenia? Wygląda mi na przereklamowane stwierdzenie.
Naprawdę?
Fajne hasło, za którym niewiele się kryje. Mam wrażenie, że w Polsce wszyscy o tym bębnią, wypowiadają się, ale czego tak naprawdę oczekują od tego systemu szkolenia? Że ktoś powie trenerom młodzieżowym, co dokładnie mają robić, rozrysuje makrocykle, mikrocykle?
Zacząłbym od tego, jaką wiedzę ci trenerzy dostają na kursach przygotowujących ich do zawodu. Najlepiej, gdyby każdy z nich miał model gry w głowie, a nie kopiował Narodowy Model Gry.
Polscy trenerzy młodzieżowi z trampkarzy czy juniorów są często na stażach w takich klubach, w których ja nigdy nie byłem i na pewno nie będę. Widzieli najlepsze akapan demie w Europie i doskonale wiedzą, co mają robić. Wydaje mi się, że to nie w systemie szkolenia jest problem.
Polemizowałbym z panem, bo dla mnie system szkolenia ma ogromne znaczenie. Nasz kuleje. Przez edukację trenerów, kursy, może na nich wpływać, sączyć do głów, żeby wynik nie przesłaniał rozwoju zawodnika, by uczyli ich odwagi i nie niszczyli kreatywności. Tak widziałbym rolę związku.
Nie negowałbym tak polskiego szkolenia. Dobrych piłkarzy naprawdę mamy wielu i jeżeli chodzi o ich poziom, to widzimy tendencję rosnącą. No i też nie wszystkie kraje mogą grać na tym samym poziomie. System szkolenia nie spowoduje, że nagle w ciągu trzech lat skoczymy i będziemy na równi z Hiszpanami. To jedna z najlepszych piłkarskich nacji świata.
Ale kiedyś trzeba chociaż spróbować ich gonić. No i oni nie zawsze byli tą jedną z najlepszych piłkarskich nacji. Sami wskazują na reformy, za którymi stał ich związek.
Niech pan spojrzy na najlepsze kluby europejskie, najlepsze reprezentacje. W futbolu obserwujemy sinusoidę, to naturalne. Niemcy długo dominowali, a teraz przeżywają kryzys. Polska po latach świetności też miała gorszy okres. Dziś może nie jest w czołówce, ale tam się dobija.
Coś panu przeczytam. To tekst Kibu Vicuni opublikowany w „Przeglądzie Sportowym” o tym, jak zmieniała się piłka w Hiszpanii: „Praca hiszpańskiego związku piłkarskiego ma fundamentalne znaczenie. Pozwala on kształcić naszych trenerów, wprowadzając ich na najwyższy poziom za pomocą kursów, studiów magisterskich czy systemów licencjonowania”.
Jeżeli pan myśli, że podam konkretne rozwiązania, żeby polskie dzieci miały więcej treningów z piłką, więcej treningów szybkościowych, mniej meczów w lidze, żeby uniknąć podążania za wynikiem dorosłych, to... nie podam. Według mnie nie jest tak źle w naszej piłce, a szkolenie, szczególnie tych najmłodszych, rozwija się w dobrym kierunku.
Jakim pan był piłkarzem?
Znającym swoje wady i zalety, potrafiącym w taki sposób korzystać z atutów, by z kariery wycisnąć niemal maksimum.
Zaczynał pan na Saharze.
Tak nazywaliśmy boczne boisko Polonii, nie wzięło się to z przypadku. Sam piasek – w zębach, oczach, nosie. W takich warunkach wychowało się wielu zawodników ekstraklasy i nie tylko jej: bracia Żewłakowowie, Łukasz Piątek, Antoni Łukasiewicz, Wojtek Szymanek, Paweł Kieszek. Oni wszyscy wyszli z boiska, które było jak piaskownica, gdzie latem był piasek do kostek, a jesienią kałuże niemal do kolan. Wracając do naszej dyskusji, wtedy nasi rówieśnicy z Hiszpanii grali na trawie. Gdyby przyjechali do nas i ktoś kazał im grać na piachu, to spakowaliby się i powiedzieli: „Dziękujemy bardzo, wracamy do siebie”. To są te lata zaniedbań, lata, które my straciliśmy.
O innych zaniedbaniach mówił Robert Lewandowski. Gdy on na piłkarskich obozach biegał przełaje, jego rówieśnicy na Zachodzie grali w piłkę.
Wtedy w Polsce przygotowanie fizyczne u juniorów i trampkarzy miało duże znaczenie, na to się stawiało. Podstawą było bieganie, taka panowała filozofia.
Odczuł pan w seniorskiej karierze, że czegoś panu brakuje?
Zdawałem sobie sprawę ze swoich braków. Nie wiem, z czego wynikały – takich, a nie innych przygotowań w okresie młodzieżowym, czy moich ograniczeń? Dużo czasu poświęcałem na indywidualne treningi, zabawę na podwórku, podstawową żonglerkę w ogródku. Widocznie za mało, bo aspekty czysto techniczne nigdy nie stały u mnie na wyjątkowym poziomie.
Stawia pan sprawę uczciwie.
Mówiłem, że młodzież trafiająca do seniorów w Polsce fizycznie była gotowa, miała za to problemy piłkarskie. Tylko to było 10, 15, czasem 20 lat temu. Myślę, że teraz to się zmieniło, a poziom powoli będzie się wyrównywał.
Jak wytłumaczyć, że do ekstraklasy przyjeżdżają piłkarze z III ligi hiszpańskiej, a czasem nawet czwartej, i stają się wyróżniającymi postaciami?
Trudno dopasować jakąś teorię. Wspominałem, że oni na tę wielką, europejską piłkę patrzą przez pryzmat swojego kraju. Hiszpan powie panu, że on go kocha, lubi w nim być, znajduje tam wszystko, co mu potrzebne do szczęśliwego życia. Jeżeli nie jest zmuszony, to nie wyjeżdża. Piłkarze myślą podobnie. Skoro ci, którzy trafiają do ekstraklasy, w ogóle szukają takiego rozwiązania, to znaczy, że u siebie wyczerpali możliwości w poważnej piłce.
Gerard Badia tłumaczy, że dla nich gra u nas to namiastka wielkiego futbolu, na który w Hiszpanii nie mają szans. Zamiast biegać po boiskach ze sztuczną nawierzchnią przy 400 osobach wolą wyjechać do Polski, gdzie na stadion przychodzi publika liczona w tysiącach, liga jest ładnie pokazywana i – tak, jak w jego przypadku – można jeszcze zdobyć mistrzostwo kraju.
Mogą zagrać na dobrych stadionach z podniosłą atmosferą, gdzie kibice są bardziej aktywni. U nas jest zupełnie inna forma kibicowania niż w Hiszpanii i to wszystko im się podoba. U siebie mają niewiele do zaoferowania, za to u nas się odnajdują. Ale czy akurat to świadczy o słabości ekstraklasy?
A świadczy?
Chyba nie. Nie można powiedzieć, że Segunda B, czyli III liga, to jest jej poziom. W zeszłym sezonie odwiedziłem Daniela Sikorskiego, którego Guijuelo grało w tej lidze. To nie był poziom ekstraklasy, a II ligi polskiej, dlatego nie traktujmy tego tak zero-jedynkowo.
W Lalidze szukają zawodników kreatywnych. Polacy kojarzą się z szybkością, dynamiką, walecznością, walorami fizycznymi. Sam byłem człowiekiem od brudnej roboty.