SŁOWACKA ŚCIANA
W Poznaniu kapitalnie spisali się bramkarze, a szczególnie František Plach i skończyło się remisem.
Jeśli w obozie Lecha Poznań liczyli, że dopiero się rozpędzają i trzy wygrane z rzędu są początkiem serii, w niedzielę srogo się zawiedli. Kolejorz zderzył się ze ścianą, czyli kapitalnie dysponowanym bramkarzem Piasta Gliwice Františkiem Plachem. Dzięki Słowakowi Waldemar Fornalik nie poniósł 18. porażki w starciach z ekipą ze stolicy Wielkopolski.
Niegościnny Poznań
Na Fornalika kibice mówią „Waldek King”. Tak dla formalności – king to po angielsku król. Przydomek jak najbardziej zasłużony, zważywszy na wyniki, jakie szkoleniowiec z Górnego Śląska osiągał w ekstraklasie z zespołami budowanymi za pieniądze mniejsze od konkurencji. Przecież i z Ruchem Chorzów, i z Piastem zdobywał medale mistrzostw Polski, a z tą drugą drużyną nawet koloru złotego. Ale i wówczas, w sezonie 2018/19, Fornalik nie mógł ciepło myśleć o Poznaniu. Panował w całym kraju, jednak w stolicy Wielkopolski nie miał powodów, by czuć się jak pełnoprawny król. Trochę jak w komiksie o Asteriksie i Obeliksie – cała kraina podbita, ale jedna, jedyna waleczna osada się opiera. W przypadku Lecha i Fornalika całkiem długo, bo od maja 2006, kiedy szkoleniowiec wygrał przy Bułgarskiej, prowadząc Odrę Wodzisław. Później przez prawie 15 lat trener nie umiał odnieść zwycięstwa w Poznaniu bez względu na to, z kim tam się zjawiał. I jeszcze poczeka na przerwanie tej passy. W niedzielę szczególnie w momencie, kiedy Michał Żyro pędził sam na sam z Mickeyem van der Hartem, szkoleniowcowi Piasta mogły stanąć przed oczami sceny z przeszłości i trafienia Marcina Kokoszki oraz Jana Wosia. Tyle że oni trafili, co mogli, a napastnik Piasta zawiódł. Najpierw doskonale wykorzystał złe ustawienie stoperów Lecha Bartosza Salamona oraz Thomasa Rogne i ograł spóźnionego Norwega, a następnie pognał w pole karne Kolejorza. W tamtej chwili Fornalik mógł wierzyć, że tym razem będzie inaczej. Że się uda. Jednak Żyrę zatrzymał van der Hart, sekundę później również dobitkę Kristophera Vidy, natomiast Arkadiusza Pyrkę zablokował Rogne do spółki z Jakubem Kamińskim. Holenderski bramkarz znów uratował skórę kolegom. To była zdecydowanie najlepsza szansa gości.
Gdzie ta wiara?
Stojący po drugiej stronie murawy Plach najwyraźniej pozazdrościł koledze po fachu i robił, co mógł, by to jednak o nim mówiono po rywalizacji przy
Bułgarskiej, a nie o Holendrze. Przed przerwą świetnie odbił uderzenia Daniego Ramireza oraz bardzo aktywnego Jakuba Kamińskiego, a pełen kunszt pokazał w drugiej połowie. Po dośrodkowaniu Michała Skórasia ponownie okazję do pokonania Słowaka miał Ramirez, ale znów górą był Plach. I to w jaki sposób! Piłka po strzale Hiszpana odbiła się od słupka, jednak nie wróciła w pole, bo golkiper... przytrzymał ją dłonią przyciśniętą do obramowania bramki. Futbolówka niemal przeturlała się do środka, ale Plach popisał się refleksem i przeniósł ją poza murawę. Ramirez sprawiał wrażenie, jakby nie mógł uwierzyć
w to, co widział. Później Słowak powstrzymał także Tibę oraz ponownie Kamińskiego. Ściana. Skoro najlepsi na boisku byli bramkarze, to jakim rezultatem mógł się skończyć mecz? Bezbramkowym remisem. W pierwszej części spotkania Piast jeszcze próbował przejąć inicjatywę, w drugiej to już Lech dyktował warunki, tyle że wiele z tego nie wynikało, ponieważ na końcu każdej akcji czekał Plach. Trener gospodarzy Dariusz Żuraw powtarza, że ani przez chwilę w obecnym sezonie nie widział w swoim zespole zwątpienia, jednak w niedzielę wiary we własne siły także nie dało się w lechitach dostrzec. Przynajmniej nie takiej, jak wiosną 2020 czy w pierwszych tygodniach obecnych rozgrywek. A przecież Kolejorz przystępował do starcia z ekipą z Gliwic po trzech zwycięstwach z rzędu. Może to coś ze wzrokiem szkoleniowca wicemistrzów kraju jest nie tak?