JANUSZ GARLICKI
Pamiętam, jak po słynnym meczu w Starej Zagorze, gdy oszukał nas rumuński sędzia, nasza reprezentacja spotkała go potem w hotelu. Drużyna okrążyła go i wszyscy „mruczeli” do Rumuna, z trenerem Jackiem Gmochem na czele.
„W wielu kwestiach naszych reprezentantów należało uświadamiać, a było mnóstwo rzeczy, których my sami, jako sztab, też musieliśmy się uczyć. Powiedzmy przygotowania zawodników do 120-minutowego wysiłku, biorąc ewentualność dogrywki. Należało przekonać piłkarzy, że ryby i warzywa też się jada. Oni krzywili się, bo przyzwyczajeni byli do schaboszczaka i kapustki. Logistycznie też bywało różnie. Na przykład reprezentanci Polski z Ruchu spóźnili się na pociąg w Chorzowie i nie dotarli na czas do Warszawy...”.
„Nie chcę za bardzo mówić, jakim jesteśmy środowiskiem, jakim narodem. Niestety, nie umiemy szanować swoich bohaterów. Także Kazimierza Górskiego. Kiedy jest dobrze, to dobrze, a jak nie daj Boże coś z idolem zaczyna się dziać nie tak, odchodzi w cień, choruje, zapada w biedę, zapominamy o nich, zasłużonych ludziach, a po latach próbuje się odbrązawiać”.
„Jednego dnia pisano o mnie, że nie potrafię pomóc piłkarzom reprezentacji: „Co to za lekarz!?”. A za chwilę, po meczu czytałem: „Dzięki pomocy doktora Garlickiego reprezentacja Górskiego odniosła sukces”.
„Po sukcesach piłkarze czy sztab dostawali pieniądze, ale co to za sumy… By kupić auto, trzeba było jeszcze po kolegach pożyczyć. A mówimy o trzeciej drużynie świata! Gdzieś te pieniądze porozchodziły się po jakichś ludziach. Na pewno nie trafiły do związku, reprezentantów czy sztabu”.
„Nie zapomnę, gdy wracaliśmy do hotelu w Londynie po remisie 1:1 na Wembley. Na uliczkę, przy której mieszkaliśmy zjechało tysiące rodaków, ciągnęli z samej stolicy Anglii, choć nie tylko, bo niektórzy wietrząc niespodziankę i nasz awans, już w przerwie meczu ruszyli z innych miejsc „na Londyn”, podziękować swoim bohaterom. Nasi rodacy byli traktowani przez miejscowych jako czwarta kategoria ludzi, więc ich radość była spotęgowana. Pod hotelem nagle rozbłysły dwa reflektory, używane w lotnictwie – biały i czerwony. I rozniosło się gromkie: Jeszcze Polska nie zginęła...! Ogromne wzruszenie”.
„Poszedłem do szatni Anglików zamienić się z nimi koszulkami reprezentacji. Angielscy piłkarze, co do jednego płakali, ich trener Alf Ramsey również”.
„Panie doktorze, to idziemy na jednego? – zapraszał Kazimierz Górski. Wódeczka, śledzik, tatarek. Mieliśmy w Warszawie kilka takich miejsc. Często chodziliśmy do knajpki przy Mokotowskiej. Także do „Aktorów”. Mieli doskonałe jedzenie, blisko ówczesnej siedziby PZPN”.
„Gdyby okazało się, że jakimś cudem potwierdziłoby się, iż którychś z naszych reprezentantów zostałby przyłapany na stosowaniu dopingu, po powrocie z mistrzostw świata by mnie powieszono”.
„Koszulki na Wembley mieliśmy liche. W tym deszczu orły na nich »płakały« na czerwono, bo padało i farba puściła”.
„Całej prawdy o kontuzji Włodka Lubańskiego dziś się nie dowiemy. Przypuszczam, że w czasie zabiegu operacyjnego, gdy usuwano mu łąkotkę, puścił uścisk, zalało pole operacyjne i chłopcy dokonujący zabiegu mogli wpaść w panikę”.