KLEMENZ: HYBALLA CHCIAŁ, ŻEBYM ZOSTAŁ
KRZYSZTOF PULAK: Jak wyglądają pana pierwsze dni w Honvedzie Budapeszt?
LUKAS KLEMENZ (OD STYCZNIA OBROŃCA HONVEDU BUDAPESZT):
Jestem miło zaskoczony. W naszej bazie jest akademia, w której trenują nawet siedmiolatkowie i wszystkie kategorie wiekowe, włącznie z pierwszą drużyną, są ze sobą niejako połączone. To fajne, bo młodsi gracze przebywają z nami i później zawodnicy odczuwają mniejszy lęk, gdy wchodzą do starszych zespołów. Klub ma do dyspozycji wiele boisk i baza robi duże wrażenie. Kiedy przyjechałem tutaj z menedżerami, byliśmy w szoku, że są tak dobre warunki. Według nich jedyną porównywalną akademię w Polsce ma Legia.
Za panem pierwsze przetarcie w lidze węgierskiej. Jak wrażenia? Czy coś pana zaskoczyło?
Język węgierski to dla mnie droga przez mękę. Nigdy nie słyszałem mowy trudniejszej do opanowania i nawet nie próbuję się jej nauczyć. Wiadomo, że staram się poznać absolutne podstawy i swobodnie używam zwrotów grzecznościowych, ale na razie nie próbuję sklejać z tego zdań. Jakość zawodników w węgierskiej lidze jest porównywalna do Polski. Natomiast jeśli chodzi o sprawy taktyczne, to myślę, że w ekstraklasie pod tym względem jest dużo lepiej. Tutejszy futbol jest bardzo siłowy. Wydaje mi się, że większość spotkań nie jest zbyt atrakcyjna do oglądania. W lidze jest mniej drużyn, stawka każdego meczu jest większa i te punkty są częściej wyszarpywane, niż uzyskiwane ładną, składną akcją, choć i takie się tutaj zdarzają. Po prostu druw żyny grają więcej długich piłek bezpośrednio z linii obrony do ataku, zarówno w powietrzu, jak i po ziemi. W przypadku meczów z Videotonem czy Ferencvarosem mamy do czynienia z zespołami regularnie występującymi w europejskich pucharach i siłą rzeczy pozostałe ekipy cofają się na boisku.
Wśród powołanych na mecze z reprezentacją Polski znalazł się pana klubowy kolega Daniel Gazdag. Co by pan o nim powiedział?
Od początku zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przerasta nasz zespół. Gra tutaj od czasów juniorskich, zna klub na wylot i jest jego kibicem. Wydaje mi się, że trochę się tutaj zasiedział, bo umiejętności ma niesamowite. Świetnie odnajduje się w schematach na jeden kontakt, ma bardzo dobrą technikę i wizję gry. Potrafi uderzyć z każdej pozycji. W tym sezonie strzelił już 11 goli. Będzie niebezpieczny w meczu z Polską. Życzę mu, żeby wystąpił w spotkaniu z naszą kadrą, ale żeby przegrał! Wtedy będę mógł się trochę z niego pośmiać. O nadchodzącym meczu z Polską niewiele się mówi w naszej drużynie. Jedyna osoba, którą się wspomina, to Robert Lewandowski. Jest tutaj wielką gwiazdą. Zawsze kiedy jest powtórka z meczu LM czy Bundesligi, wszyscy siedzą wpatrzeni w Lewego jak w obrazek. To miłe, że moi koledzy w szatni autentycznie uwielbiają oglądać występy Polaka.
Śledzi pan mecze Wisły? Wielokrotnie podkreślał pan, że zdążył się zżyć z zespołem Białej Gwiazdy.
Oglądałem między innymi mecz z Piastem i byłem pod wielkim wrażeniem pierwszej połowy, choć później skończyło się tak, jak się skończyło (po
20 minutach
Wisła prowadziła 3:0, ale przegrała 3:4 – przyp. red.). Regularnie śledzę polską ligę. Teraz przed moim byłym klubem mecz ze Stalą i przewiduję zdobycie trzech punktów. Wiem, jak dużą pracę wykonuje trener Hyballa. W letnim okienku sprowadzi kilku zawodników, niektórym skończą się kontrakty i zacznie się budowa składu pod kątem projektu, który powstaje w Wiśle.
Jak wyglądy okoliczności pana transferu do Honvedu?
Klub odezwał się do mnie z propozycją pół roku temu i do Wisły również wpłynęła oficjalna oferta. Rozmawiałem wówczas na ten temat m.in. z Kubą Błaszczykowskim i wspomniana oferta została odrzucona. W tamtym momencie miałem rok kontraktu i powoli zaczęły się rozmowy na temat jego przedłużenia.
W trakcie rundy jesiennej przestałem grać, później dostałem szansę meczu z Lechem i tak zakończyła się runda. Zimą dyrektor sportowy Honvedu zadzwonił kolejny raz. Zapytał, czy przyjdę do nich w zimowym oknie. Powiedziałem mu, że nie wydaje mi się, żebym przedłużył kontrakt z Wisłą, bo takie do mnie wówczas dochodziły głosy z klubu. Uznałem, że fajnie będzie zmienić otoczenie i kraj. Zgodziłem się wstępnie na rozmowę z Honvedem, potem bardzo szybko dogadałem szczegóły z klubem. Wisła miała pomniejsze problemy z ustaleniem warunków, ale wszystko dobrze się skończyło. Później nastąpił jeszcze delikatny zgrzyt pomiędzy trenerem a zarządem. W dzień wyjazdu wszystko było dograne co do transferu, m.in. zakwaterowanie na miejscu. Trener Hyballa poprosił mnie, żebym jeszcze z nim porozmawiał i wyszedł na trening. Zgodziłem się. Rozmawialiśmy około pół godziny. Trener bardzo chciał, żebym został. Przekonywał, żebym jeszcze pobył chwilę w Krakowie i spróbował ostatni raz porozmawiać z władzami klubu i zrobić wszystko, aby zostać. Jednak ja już byłem po rozmowach z prezesem Bałazińskim i Błaszczykowskim, więc powiedziałem, że ponowne negocjacje nie mają sensu. Powoli kończył mi się kontrakt, który według mojej wiedzy nie miał być przedłużony. Mam rodzinę, o którą muszę dbać, zatem musiałem odejść z Wisły. Klub ostatecznie dogadał się z Honvedem i tak trafiłem tutaj.
W ostatnich miesiącach wiele razy rozmawiałem z piłkarzami Wisły i nic nie wspominali o rozmowach na temat przedłużenia umów, mimo że wygasają im w połowie 2021 roku.
Pan wspomniał o rozmowach, które odbyły się już jesienią.
Jest w tym wszystkim drugie dno. Rozmowy rozpoczęły się po pierwszym lockdownie. Dostałem różne zapytania i ofertę z Honvedu, dzięki której Wisła miała dostać określone pieniądze za transfer. Krakowski klub to odrzucił, jednocześnie deklarując, że przedłuży mój kontrakt. Takie rozwiązanie mi odpowiadało. Zżyłem się z drużyną. Później sprawy potoczyły się inaczej. Było mi żal odchodzić. Jednak czas leczy rany i teraz robię wszystko, by pomóc Honvedowi, aby klub był na jak najwyższym miejscu w tabeli.
Po transferze regularnie występował pan w jedenastce, w ostatnich tygodniach jednak częściej rozpoczyna mecz na ławce.
Na początku pracowałem z trenerem i dyrektorem sportowym, którzy mnie tam sprowadzili. Po porażce 2:3 z Budafok M.T odstawiono ich. Przyszedł nowy trener i powiedział, że teraz postawi na tych, których zna i którzy mają doświadczenie w tej lidze. Przyznał, że musi mnie dopiero poznać. Po czym wyszedłem w pierwszym składzie w meczu Pucharu Węgier z Zalaegerszegi (1:2) i w 10. minucie dostałem czerwoną kartkę. Nie pomogło mi to w walce o skład, zwłaszcza tuż po wymianie całego pionu sportowego. Ale się nie poddaję i będę walczył o powrót do jedenastki. W Wiśle też było tak, że przez pierwsze pół roku oglądałem spotkania z ławki rezerwowych, aż w końcu wskoczyłem i kolejny sezon rozegrałem cały. Mam nadzieję, że w tym przypadku będzie podobnie.
Jak z pana perspektywy wyglądała sytuacja, po której otrzymał pan czerwoną kartkę?
Nasza linia obrony znajdowała się przy kole środkowym i skrzydłowy od nas stracił piłkę w bocznej strefie. Zamiast cofnąć się, ruszyliśmy do przodu i w tym momencie za plecy wybiegł nam skrzydłowy rywali. Dostał piłkę idealnie w tempo i metr przed polem karnym składał się do uderzenia, a przynajmniej tak mi się wydawało. Później oglądałem zdarzenie na nagraniu i rzeczywiście mogłem spróbować za nim biec. A ja zamiast tego próbowałem musnąć piłkę i podać ją w kierunku bramkarza. Tylko że on się zastawił. Kopnąłem w jego nogę. Było słychać kontakt korków, z powodu braku głośnej widowni sędzia od razu to wychwycił. To jest moja pierwsza bezpośrednia czerwona kartka w karierze. Cała sytuacja bolała, ale muszę dalej cierpliwie pracować i czekać na
swoją szansę.
Tutejszy futbol jest bardzo siłowy. Wydaje mi się, że większość meczów nie jest zbyt atrakcyjna – o węgierskiej lidze opowiada Lukas Klemenz, były obrońca Wisły Kraków.