POKRZYŻUJĘ PLANY!
34-letni „Główka” jest pewny siebie i nie robią na nim wrażenia zagrywki psychologiczne zespołu Okoliego. Dla kogo tytuł WBO?
Krzysztof Głowacki lubi ringowe wojny i chce zaskoczyć Lawrence’a Okoliego, którego obóz jest tak pewny swego, że dogaduje kolejne pojedynki.
KAMIL WOLNICKI: Jest pan od poniedziałku w Londynie i czeka na walkę z Lawrence’em Okoliem o tytuł mistrza świata federacji WBO w wadze junior ciężkiej, ale to nie były zwykłe dni przed walką w obcym kraju.
KRZYSZTOF GŁOWACKI: No nie były, ale spokojnie. Tyle że nudno, bo ciągle siedzę w pokoju hotelowym. W poniedziałek miałem testy i do wtorku nie wychodziłem, więc trenowałem właśnie w pokoju. Później już była dostępna sala na jednym z pięter. Ring, worki, bieżnia. Wszystko, czego potrzeba.
Z hotelu wychodzi pan tylko na konferencje?
A skąd! W ogóle nie wychodzę, bo wszystko odbywa się w tym samym hotelu. Nie przekroczyłem drzwi wejściowych ani razu. Nigdy tak jeszcze nie było, ale można się przyzwyczaić. Nie narzekam, nie nastawiam się źle, bo po prostu tak jest i tyle. Nie ma o czym gadać.
Czytam i słucham to, co pan mówi przed tym pojedynkiem i mam wrażenie, że tyle pewności siebie od dawna w panu nie było. Skąd się ona bierze?
Nie wiem, może z tego, że czuję się naprawdę bardzo dobrze przygotowany? A może z jeszcze jakiegoś powodu? Co tu gadać, skoro wszystko się okaże w sobotę wieczorem? Idę do ringu po to, żeby zrobić swoje i zwyciężyć.
Głośno i twardo pan mówi, że chce wygrać przed czasem.
A jak inaczej? Na punkty będzie bardzo trudno, może nie ma nawet takiej możliwości, więc najlepiej załatwić to przed czasem. Wtedy nie będzie wątpliwości.
Boi się pan sędziów?
Nie, to nie tak. Znam ten sport i wiem, jak jest. Kiedy jedziesz na obcy teren, to trudno wygrać na punkty. No chyba że kilka razy rzucisz rywala na deski i sędziowie nie mają wyjścia, muszą dać wygraną przyjezdnemu. W innych okolicznościach zwycięstwo to trudna sprawa.
Coś w boksie Okoliego robi na panu wrażenie?
Nie, bez przesady. Spokojnie.
Wielu upatruje w nim przyszłość wagi junior ciężkiej. Jest wysoki, ma długie ręce i mocno bije, więc wydaje się, że ma wszystko, co trzeba, żeby podbić tę kategorię.
Tak, też o tym słyszę. Zresztą, oni już dogadują kolejną walkę z mistrzem świata WBC Ilungą Makabu czy jeszcze z kimś. W porządku, niech sobie dogadują, ale ja im pokrzyżuję plany. Ostatni raz był pan w ringu 21 miesięcy temu, jednak starcie z Mairisem Briedisem trudno nazwać walką, bo szybko dostał pan łokciem w szczękę, a później wszystko skończyło się skandalem. Tak długa przerwa to problem?
Była długa, naprawdę długa. Minął kawał czasu, ale wbrew pozorom szybko minęło. Ciągle byłem w treningu i zleciało nie wiadomo kiedy. Czy to będzie miało znaczenie w ringu? Nie wiem, na razie
Oni już dogadują kolejną walkę z mistrzem świata WBC Ilungą Makabu czy jeszcze z kimś. W porządku, niech sobie dogadują, ale ja im pokrzyżuję plany.
czuję się naprawdę bardzo dobrze i wszystko jest tak, jak powinno być.
Jeszcze w Warszawie kilka dni temu rozmawialiśmy o tamtej walce i otoczce wokół niej, a pan przyznał, że szczęka po bandyckim uderzeniu łokciem ciągle boli.
To siedzi gdzieś głęboko. Może nie szczęka, a porażka. Tak jak mówiłem wtedy – on mnie nie zlekceważył, ale chciał zagrać nieczysto. Pogadajmy o tym po walce z Okoliem, dobrze? Mam ma
rzenie, ale najpierw to, co tuż przede mną.
Ma pan poczucie, że sobotnia walka należy do kategorii „być albo nie być”?
Tak, na pewno tak jest, jeśli mówimy o poziomie mistrzowskim. Mam tego świadomość. Czas leci bardzo szybko, nawet za szybko. Nie wiadomo kiedy mijają kolejne dni i lata, a człowiek dopiero w pewnym momencie zdaje sobie z tego sprawę.
W sporcie zawodowym czas mija chyba nawet szybciej, bo kariery nie da się wydłużać w nieskończoność. Pan nie jest jeszcze taki stary, bo ma 34 lata, ale...
Oj, chociaż pan powiedział, że nie jestem stary, dziękuję! Wszyscy mówią o mnie „weteran”. Słucham tego i zastanawiam się, do czego to doszło... No ale coś w tym jest, nie ma co ukrywać. Kariera sportowca nie trwa wiecznie. Do kiedy zdrowie mi pozwoli, chcę walczyć.
Sam pan mówi o „być albo nie być”. Wszystkie sprawy dotyczące walki, mam na myśli ring, rękawice i tak dalej, macie pod kontrolą? Nic was nie zaskoczy?
Skąd! Oni w ogóle tak nas traktują, że spodziewam się wszystkiego. Weźmy taki trening pokazowy. Najpierw nic nie mówili, później powiedzieli, że mamy być gotowi o siódmej wieczorem, a gdy przyszło co do czego, to okazało się, że zaczniemy godzinę później. No to odwaliłem „manianę”, potraktowałem ich tak samo, jak oni traktują nas. Kiedy ktoś ci pluje w twarz, to nie mówisz, że pada deszcz. Trwają gierki, cały czas coś się dzieje, ale nie bierzemy tego do siebie, tylko spokojnie czekamy na walkę. To w ringu się wszystko rozstrzygnie. Pan jest spokojny, trener Fiodor Łapin także?
Wszystko jest tak, jak trzeba. Jest tu też mój brat oraz Ja
cek Szelągowski, Tomek Skarżyński. Fajna ekipa, wszystko bierzemy na wesoło.
Pozostaje tylko wygrać.
Idę do ringu, robię swoje, wygrywam, zabieram pas i jadę do Polski. Chcę już do domu, jakoś nie przepadam za Anglią, nie podoba mi się tutaj. Dlatego z moim tytułem chcę jechać do siebie.
Zawsze walczy pan o pas federacji WBO, próbuje go pan zdobyć już trzeci raz.
Tak się jakoś poukładało. Zakładałem już ten pas i chcę go mieć znowu.
Pierwszy raz zdobył pan ten tytuł w 2015 roku po fenomenalnej wygranej z Marco Huckiem. Głowacki sprzed sześciu lat i ten obecny bardzo się różnią?
Mentalnie tak, wiele się zmieniło. Mam inne podejście, myślę, że lepsze. Kurde, żebym ja wtedy był tak mądry, jak teraz, to wiele rzeczy ułożyłoby się inaczej. A fizycznie? Cóż, okaże się w sobotę w ringu. Tak, jak mówię, idę po pas, a w niedzielę wracamy do Polski. O dziesiątej wieczorem ląduję na Okęciu. Jako mistrz świata, nie ma innej opcji!
Odwaliłem „manianę”, potraktowałem ich tak samo, jak oni traktują nas. Kiedy ktoś ci pluje w twarz, to nie mówisz, że pada deszcz. Trwają gierki, ale nie bierzemy tego do siebie.