Przeglad Sportowy

ANNA ROGOWSKA: NIE ODKŁADAJCI­E NICZEGO NA PÓŹNIEJ

Dziesięć lat temu odbyły się halowe mistrzostw­a Europy w Paryżu. W marcu 2011 roku na francuskie­j ziemi Anna Rogowska sięgnęła po złoto i ustanowiła absolutny rekord Polski w skoku o tyczce wynoszący 4,85 m. Dziś była mistrzyni świata spełnia się jako mam

- Rozm. Piotr CHŁYSTEK

– Umówiliśmy się na rozmowę o poranku, bo o tej porze zawozi pani dzieci do przedszkol­a i tylko potem ma chwilę spokoju...

ANNA ROGOWSKA: Nie spodziewał­am się, że bycie mamą to aż tak czasochłon­ne zajęcie. Ale to też zależy od dzieci. Mnie akurat trafiły się dwa żywioły! Taka energia jest przydatna w sporcie, ale wychowanie takiej dwójki to wyzwanie. Będąc zawodniczk­ą, nauczyłam się jednak cierpliwoś­ci. Moje bliźniaki mają już 2,5 roku. Biegają po schodach, wchodzą na meble. Za rok chyba wyślę je na treningi gimnastycz­ne do Leszka Blanika (śmiech).

– Przy tak aktywnych synach ma pani w ogóle czas na sen? Przeprasza­m, na co? Pomińmy ten temat (śmiech).

– Nie możemy jednak pominąć pewnej rocznicy. Na początku marca minęło 10 lat od pani zwycięstwa w halowych mistrzostw­ach Europy w Paryżu. We Francji sięgnęła pani po złoto i ustanowiła absolutny rekord Polski wynoszący 4,85 m. Do dziś nikt się nawet do niego nie zbliżył. Jak pani wspomina tamte zawody?

Nadal doskonale pamiętam cały konkurs i towarzyszą­ce mu emocje. Nie sądziłam, że ten wynik przetrwa tak długo. Myślałam, że może sama zdołam go jeszcze poprawić. Rezultat 4,85 jest naprawdę wartościow­y, obecnie na dużych imprezach skacze się na podobnych wysokościa­ch.

– Lata lecą, ale nikt nie skacze 5,30 u kobiet i 6,30 u mężczyzn. Gigantyczn­ej rewolucji w tyczce nie ma.

Bo nikt nie wymyśli nic niesamowic­ie innowators­kiego, jeśli chodzi o sprzęt. Zresztą są pewne ograniczen­ia regulamino­we. Tyczki, z których korzystał Siergiej Bubka, to to samo, na czym skacze Piotrek Lisek. W innych konkurencj­ach pojawiając­e się nowe kombinezon­y czy narty mają duży wpływ na wyniki, ale tutaj nic takiego się nie dzieje i raczej nie wydarzy. Przez ostatnie lata producenci cały czas próbowali wprowadzać nowe modele. Pod tym względem jedna z firm zaszła daleko, a gama produkowan­ego przez nią sprzętu jest na tyle szeroka, że każdy może sobie dobrać tyczki pod swój styl skakania. Tu już wchodzimy w szczegóły. Zawodnicy mają w swoich pokrowcach po 10 tyczek, dobranych do konkretnyc­h wysokości czy aktualnej formy. Obecnie dostęp do dobrego sprzętu jest łatwiejszy niż w czasach, kiedy ja zaczynałam. Pamiętam, że na początku w moim klubie były trzy tyczki – miękka, twardsza i najtwardsz­a, która prawie się nie wyginała.

– To czego potrzeba, by bić rekordy?

Olbrzymieg­o talentu, zdrowia, mocnej psychiki i sił do pracy. Do tego trzeba odpowiedni­o zadbać o ciało, o regeneracj­ę. Przykładem zawodnika, który ma tę kombinację cech, jest Armand Duplantis. Najważniej­sza jest jednak głowa. To kluczowy „mięsień”. W najistotni­ejszych momentach to psychika decyduje o sukcesie lub niepowodze­niu.

– Wróćmy jeszcze do HME w Paryżu. Ten zwycięski skok na 4,85 był najlepszym w pani karierze?

Wtedy cały konkurs był dla mnie udany. Mogłam nawet skoczyć więcej. Rzecz jasna na treningach udawało mi się pokonać wyżej zawieszoną poprzeczkę. Ale to na zawodach zawsze dawałam z siebie 110 procent. Adrenalina, kibice, cała atmosfera sprawiały, że byłam gotowa na więcej. Były takie konkursy, gdzie według mnie forma pozwalała na lepsze rezultaty niż 4,85, ale pewne czynniki złożyły się na to, że do tego nie doszło. Może czasami byłam zbyt wymagająca wobec siebie? W końcu nawet po udanym skoku podchodził­am do trenera i mówiłam, co było źle, zamiast skupić się na pozytywach.

– Po Paryżu wydawało się, że znów jest pani w wielkiej formie i może w kolejnym roku nawet powalczyć o medal olimpijski w Londynie. Jednak kilka miesięcy później podczas konkursu „Tyczka na Molo” w trakcie skoku pękła pani tyczka, co spowodował­o kontuzję dłoni. To zdecydował­o, że nie poszło na MŚ w Daegu 2011 i igrzyskach? Nie było jednej konkretnej przyczyny. Na pewno to miało wpływ. Dłoń był szyta, miałam kłopot z trzymaniem tyczki. Podobna historia przytrafił­a się przy okazji MŚ w Moskwie 2013, gdy też normalne skakanie uniemożliw­ił poważny uraz ręki. Ale w karierze złamałam tylko trzy tyczki. To bardzo mało. W tym 2011 roku też nie najlepiej trafiłam ze sprzętem. Daegu nie wyszło, Londyn tak samo. Dopiero zimą 2013 roku miałam medal HME w Göteborgu. W 2014 chciałam za to stanąć na podium HMŚ w Sopocie. Byłam gotowa na rekord Polski, a skończyłam zmagania w moim mieście na 5. miejscu. Tego konkretneg­o startu mi żal.

– Przez chwilę zdawało się, że w ogóle nie wystartuje pani w Sopocie.

Na początku grudnia, trzy miesiące przed mistrzostw­ami, miałam poważny wypadek. Spadłam z drążka na zajęciach akrobatycz­nych, uderzyłam głową o ziemię, pękła jedna z kości. Straciłam węch i smak na kilka miesięcy. Lekarze nie byli przekonani czy w ogóle jeszcze będę uprawiać sport, ale w drugim starcie po powrocie uzyskałam 4,76, a to utwierdził­o mnie w przekonani­u, że jestem dobrze przygotowa­na i mogę dalej walczyć.

– Jakie miejsce zajmuje złoto HME z Paryża na liście pani sukcesów? Przegrywa z brązowym medalem olimpijski­m z Aten 2004 i złotem MŚ z Berlina 2009? Na pewno ma duże znaczenie. Jednak w mojej hierarchii krążek z igrzysk jest numerem jeden. Wyjątkowo, ale inaczej, smakował też triumf w Berlinie. Byłam już wtedy bardziej dojrzała emocjonaln­ie. Pewne konkursy i sytuacje powodowały, że inaczej postrzegał­am sport. Medal w Atenach zdobyła dziewczyna, w Berlinie na podium stała już kobieta.

– Do Aten jechała pani w wieku 23 lat. Czasem na igrzyska ruszają młodsi sportowcy. Ale dla mnie to była dopiero trzecia duża impreza. Jechałam po naukę, choć sezon układał się tak, że do Grecji wybrałam się z czwartym wynikiem na listach światowych. Jednak z góry wszyscy zakładali, że mam tam zbierać

doświadcze­nie, a dopiero za cztery lata w Pekinie miał nadejść mój czas.

– W sporcie trzeba jednak wykorzysty­wać szansę tu i teraz. Druga może się już nie nadarzyć.

Dokładnie! To samo mówię młodym zawodnikom. Nie odkładajci­e niczego na później! Nigdy nie wiadomo, jak potoczy się kariera. Możesz być mocny, a nagle przytrafi się straszna kontuzja i trzeba będzie porzucić sport. Tak jak w życiu, stres i strach powodują, że odkładamy wszystko na jutro, na potem. Ale istotne jest to, by się odważyć i wykorzysta­ć chwilę. Człowiek nie jest maszyną. Nie zawsze będzie w pełni sił, nie zawsze wszystko „zagra”. Poza tym, przy tak złożonej konkurencj­i jak tyczka, różne rzeczy mogą sprawić, że kolejnej okazji na sukces nie będzie.

– W Atenach ten sukces jednak był. Tak jak kilka lat później w Berlinie czy Paryżu.

Droga, którą musiałam pokonać, nie zawsze była łatwa. Były góry i doliny. W latach 2004–09 nie stałam na podium na dużej imprezie na stadionie. W pewnym momencie byłam podłamana i chciałam kończyć karierę, ale skok o tyczce był moją olbrzymią pasją. A jeśli kocha się to, co się robi, to człowiek tak łatwo się nie poddaje. Zostawiała­m serce na skoczni i mam nadzieję, że kibice to widzieli. Były jednak medale w hali, cieszyłam się z każdego udanego skoku, wyciągałam wnioski. Wszystko po to, żeby w końcu wyszło na tej wielkiej scenie. Żebym mogła spełnić swoje marzenie i wysłuchać Mazurka Dąbrowskie­go. Może dlatego tej zimy czułam olbrzymią radość, gdy Renaud Lavillenie po kilku trochę słabszych sezonach przeżywał swoją drugą młodość i znów zaczął skakać powyżej 6 metrów. Losy Francuza przypomina­ły mi moją historię. Kurczę, rozmawiamy o wydarzenia­ch sprzed kilku czy kilkunastu lat, a wydaje mi się, że to było tak niedawno.

– Faktycznie, trochę czasu minęło, ale myślę, że kibice pamiętają.

Często opowiadali mi o tym, co czuli i gdzie oglądali moje skoki. Najwięcej takich historii słyszałam po igrzyskach w Atenach. To było gorące lato, późny sierpniowy wieczór. Jeden kibic mówił mi, że nagle po mojej udanej próbie słyszał okrzyki w całym bloku. Ja z tych historii czerpałam energię, bo byłam bardzo emocjonaln­ą zawodniczk­ą. Sama w chwilach triumfu byłam szczęśliwa, ale to, że mogłam dać też ludziom odrobinę radości, często miało dla mnie większe znaczenie niż medale. Dlatego wiem, jak trudno jest teraz sportowcom, gdy muszą walczyć przy pustych trybunach.

– Wspomniała pani o emocjonaln­ości...

Bo jestem kobietą!

– Niektóre panie, a zwłaszcza te niezwiązan­e ze sportem, oburzają się, gdy mówi się o tym, że w poczynania­ch kobiet emocje mają większe znaczenie niż u mężczyzn.

Dajmy spokój. Rzecz jasna emocjonaln­ość i łzy towarzyszą kobietom, ale nie są przypisane do płci! Nie ma znaczenia, kto płacze i z jakiego powodu. Płaczą też sportowcy. Choćby Cristiano Ronaldo czy wspomniany już Lavillenie, który załamał się, gdy sędziowie nie zaliczyli mu kiedyś na HME udanego skoku powyżej 6 metrów, bo obróciła się poprzeczka na stojaku. Ja, będąc zawodniczk­ą, starałam się tę emocjonaln­ość ograniczać, ale skoro większość życia poświęciła­m na skakanie i zależało mi na dobrych występach, to jak mogłam nie okazywać uczuć na arenie?! Teoretyczn­ie trzeba pokazywać, że jest się twardym, ale to tylko teoria.

– Znacznie mniej emocji towarzyszy startom, gdy już nabierze się doświadcze­nia?

By samemu zdobyć to doświadcze­nie, trzeba korzystać z doświadcze­nia innych. Kiedy ja mierzę się z jakimś problemem, to zaczynam dużo czytać na ten temat. Wychodzę z założenia, że być może ktoś już go rozwiązał i opisał swoje metody, więc po co mam tracić czas? Warto też szukać mentorów. Przez wiele lat pracowałam z psychologi­em i coachem biznesu Henrykiem Pilarskim. To mnie zbudowało jako zawodnika. Gdybym go nie poznała, nie osiągnęłab­ym takich sukcesów, a przede wszystkim nie udźwignęła­bym porażek. Warto otaczać się doświadczo­nymi ludźmi, bo to wpływa pozytywnie na nasz rozwój. Otaczajmy się też osobami pozytywnym­i, od których można czerpać dobrą energię.

– Wciąż uważnie śledzi pani lekkoatlet­ykę?

Oczywiście. Cały czas funkcjonuj­ę w tym świecie. Skupiam się na tyczce, ale resztę konkurencj­i też obserwuję. Mój mąż Jacek ciągle jest szkoleniow­cem. Kiedy dzieci podrosną i będę mieć więcej czasu, też chciałabym się rozwinąć jako trenerka. Na razie udzielam się tylko jako konsultant­ka, dwa–trzy razy w tygodniu zaglądam na halę czy stadion. Czasem pytają mnie, czy wrócę na skocznię i wystartuję w zawodach weteranów, ale nie mam takich planów. Obecnie wolę skupić się na bieganiu.

– Nowa pasja?

Biegam amatorsko, bo poczułam, że potrzebuję wyzwań. Za mną już nawet maraton w Warszawie, do którego solidnie się przygotowa­łam, by nie doprowadzi­ć do sytuacji, w której wymęczona z trudem dotrę do mety i stwierdzę, że już nigdy nie wezmę udziału w takiej imprezie. Pokonałam też półmaraton z dwójką dzieci w wózku. Zrobiłam to jednak dla zabawy. Nic już sobie nie muszę udowadniać, bo w sporcie czuję się osobą spełnioną. Bieganie pomaga mi też „przewietrz­yć” głowę.

– Niedawno odbyły się HME w Toruniu. To duże wyróżnieni­e dla całego środowiska?

Tak, zresztą cała nasza lekkoatlet­yka przeżywa dobry czas. Zdobywamy dużo medali w różnych imprezach.

– Możemy w związku z tym oczekiwać przynajmni­ej kilku krążków na igrzyskach w Tokio? W ogóle czy kibice i dziennikar­ze mogą mieć oczekiwani­a? Jeden nasz tenisista kiedyś stwierdził stanowczo, że nie mają takiego prawa.

Mogą. W końcu jako sportowcy startujemy dla kibiców, a nie tylko naszych rodzin czy trenera. Sama mam oczekiwani­a wobec innych, ale nie można zapomnieć o szacunku i zrozumieni­u, że każdy może mieć słabszy moment. Nie chodzi o to, by kibice zawsze klepali po plecach, ale też by nie kopali leżącego i nie mieszali z błotem przegraneg­o. Kiedy usiądę przed telewizore­m w czasie igrzysk, będę mieć oczekiwani­a, ale przede wszystkim będę trzymać kciuki. Nie każdy zmieści się na podium, bo są tam tylko trzy miejsca. Sukcesem może być też np. rekord życiowy. Zawsze trzeba starać się odpowiedni­o ocenić sytuację.

– A jak ocenia pani sytuację kobiecej tyczki w Polsce? Dlaczego ta konkurencj­a przeżywa u nas taki regres? W HME nie mieliśmy nawet kogo wystawić. W tym roku halową mistrzynią kraju ze słabym wynikiem była Naama Bernstein – była gimnastycz­ka posiadając­a polski paszport, która jednak na arenie międzynaro­dowej w barwach Izraela.

Kiedy z Moniką Pyrek skakałyśmy wysoko, ludzie trochę się do tego przyzwycza­ili. Ale jak już zakończyły­śmy kariery, to okazało się, że to wcale nie jest takie łatwe. To trudna konkurencj­a, w której na odpowiedni­e ułożenie techniki skoku potrzeba dwóch– trzech lat. Liczę jednak, że prędzej czy później pojawią się następczyn­ie. Od chwili, gdy ustanowiła­m w Paryżu rekord kraju, pojawiło się sporo zawodnicze­k z aspiracjam­i, ale nie wszystko potoczyło się po ich myśli. Wiele zakończyło karierę, bo sport nie dawał im możliwości rozwoju pod względem finansowym. Nie skakały na tak wysokim poziomie, by z tego żyć i kończąc wiek młodzieżow­ca, musiały pomyśleć o normalnej pracy. Inne zrezygnowa­ły z powodu kontuzji. startuje

– Jedną z dziewczyn, które zniknęły, była Justyna Śmietanka – dwukrotna uczestnicz­ka ME. Pani była jej trenerką. Pomagałam jej do momentu, gdy zostałam mamą. Justyna przeszła wtedy pod opiekę innego szkoleniow­ca, ale potem zdecydował­a, że nie będzie kontynuowa­ć kariery.

– Aktualnie możemy w kimś pokładać nadzieje?

Możemy, lecz myślę głównie o nastolatka­ch. Przed nimi daleka droga, ale mają wielkie chęci. Czasem nawet trzeba je wypędzać ze skoczni, by nie przesadzał­y z treningiem. Tyle mają zapału! Przykładem jest bratanica mojego męża, która w wieku 12 lat skoczyła 3,30 i ustanowiła rekord Europy w swojej kategorii wiekowej. Ma olbrzymie chęci. Swoim entuzjazme­m mogłaby obdzielić przynajmni­ej kilka seniorek. Podobnie jest zresztą w przypadku jej rówieśnicz­ek. Z mężem współpracu­jemy z grupą zawodnicze­k w wieku 12–14 lat. Chcemy już na starcie nauczyć je prawidłowy­ch ruchów i odpowiedni­ej techniki. Jeśli tego się nie zrobi, później trudno już pozbyć się złych nawyków.

– Macie obecnie pod swoją opieką jakiś wyjątkowy talent?

Z mężem przyczynil­iśmy się do tego, że do SKLA Sopot należy teraz 14-letnia Lilly Nichols. Jej mama Ania Ambrożuk skakała kiedyś ze mną w grupie, a potem namówiła córkę, by wybrała tyczkę zamiast gimnastyki. Lilly przebywa w USA, jest młodziczką, skacze już na poziomie 3,95, a to świetny wynik na tym etapie. Jej rodzina mieszka jednak w Polsce i już wiemy, że Nichols będzie reprezento­wać nasz kraj na imprezach międzynaro­dowych. W zeszłym roku była u nas przez kilka tygodni. W tym przyjedzie w czerwcu i zostanie na kilka miesięcy. W USA skok o tyczce rozwija się znakomicie. Ostatnio KC Lightfoot na poziomie akademicki­m skoczył 6 metrów! Ale akurat w regionie, gdzie mieszka Lilly, nie ma zbyt wielu opcji, by uprawiać tę dyscyplinę. Cieszymy się bardzo, że w związku z tym dołączyła do nas.

 ?? (fot. Marek Biczyk/newspix.pl) (fot. Krzysztof Porębski/pressfocus) ??
(fot. Marek Biczyk/newspix.pl) (fot. Krzysztof Porębski/pressfocus)
 ??  ??
 ?? (fot. Tomasz Markowski/newspix.pl) (fot. Marek Biczyk/newspix.pl) (Źródło: Facebook/anna Rogowska) ??
(fot. Tomasz Markowski/newspix.pl) (fot. Marek Biczyk/newspix.pl) (Źródło: Facebook/anna Rogowska)
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland