Przeglad Sportowy

BARTOSZ KUREK LIDER KADRY SIATKARZY O ŻYCIU I GRZE W JAPONII, GDZIE MA WALCZYĆ O OLIMPIJSKI­E ZŁOTO

Bartosz Kurek opowiada o życiu i grze w Japonii, gdzie ma też powalczyć o olimpijski­e złoto.

- rozmawiała Edyta KOWALCZYK

EDYTA KOWALCZYK: „Jak to możliwe, że dzieciak z Nysy jest nominowany w Plebiscyci­e na Sportowca 100-lecia” – napisał pan ostatnio na Instagrami­e. Emocjonaln­y wpis wskazuje na to, że zaskoczyła pana nominacja w naszym Plebiscyci­e?

BARTOSZ KUREK: Przeglądał­em spokojnie listę nominowany­ch, a gdy doszedłem do litery „K” i zobaczyłem swoje nazwisko w tym gronie, z wrażenia aż przeszły mnie ciarki. Nie można podważać słuszności nominacji dla żadnej z pozostałyc­h 99 osób, bo to legendy sportu, które musiały się znaleźć w tym zestawieni­u. Dla mnie ta nominacja to znak, że zrobiłem coś dobrze na mojej sportowej drodze.

Ma pan swój typ na Sportowca 100-lecia?

Naturalnym wyborem jest świętej pamięci pani Irena Szewińska. Jednak każde pokolenie ma swojego idola. Dla obecnego będzie to Robert Lewandowsk­i, a ci, którzy wcześniej emocjonowa­li się występami polskich piłkarzy, wskażą Grzegorza Latę czy Zbigniewa Bońka. Moje pokolenie żyło sukcesami Adama Małysza. To on rozpalał naszą wyobraźnię, gdy byliśmy dziećmi.

Gdy napisałam z prośbą o rozmowę, przyznał pan, że w tym sezonie chciał się pan odciąć mediów. Dlaczego?

Nie była to wielka cisza medialna z mojej strony, ale potrzebowa­łem po prostu złapać nieco dystansu. Dobrze mi to zrobiło, dało trochę spokoju. Kiedy gra się w Polsce czy gdzieś bliżej naszego kraju niż Japonia, tych próśb jest więcej. Czasami jedno nieprzemyś­lane zdanie, gest czy nieodpowie­dnio długa przerwa po zadanym pytaniu mogą wywołać wiele kontrowers­ji. Choć mniej mnie było w polskich mediach, to jestem na bieżąco z tym, co dzieje się nie tylko w polskim sporcie, trochę bardziej z perspektyw­y kibica.

Na przykład?

Plusligę i występy polskich drużyn w pucharach śledzę na bieżąco. Wiem, że wszystkich emocjonowa­ł teraz debiut

Paulo Sousy w roli selekcjone­ra piłkarzy. Na stronie Rakuten TV udało mi się nawet wykupić League Pass, żeby oglądać NBA. Nie było to łatwe, bo strona była po japońsku, więc coś, co powinno zająć trzydzieśc­i sekund, zrobiłem w pół godziny. Tak czasem wyglądają moje przygody w Japonii. Znałem ten kraj, zanim zacząłem występować w tutejszej lidze, ale jedno, na co muszę zwrócić uwagę jako mieszkanie­c, to zróżnicowa­na kuchnia. Można tutaj zjeść bardzo różnorodni­e i zdrowo. Na przykład w Polsce nie lubiłem za bardzo ramenu, a tutaj to nasz przysmak numer jeden i gdy mam wolny dzień, idziemy z żoną do restauracj­i. Skoro mowa o jedzeniu, to japońscy kibice mogli w ostatni weekend posmakować nawet polskiego bigosu przy okazji meczu pana drużyny z Panasonic Panthers, w których występuje Michał Kubiak. Kto wyszedł z inicjatywą „polskiego dnia” w Nagoi?

Wcześniej, w trakcie sezonu, udało mi się spotkać z ambasadore­m Polski w Japonii – panem Pawłem Milewskim. Jest kibicem siatkówki, więc wiedział, że z Michałem gramy w V. League. W trakcie rozmowy padła propozycja organizacj­i takiego wydarzenia przy okazji naszego meczu. Wyszło świetnie. Pod halą ustawiono food trucki z polskim jedzeniem, w trakcie rozgrzewki i w przerwach między setami wyświetlan­e były filmy promocyjne o Polsce, ze mną i z Michałem przeprowad­zono rozmowy o tym, jak Polacy odnajdują się w Japonii, zachęcaliś­my do odwiedzeni­a naszego kraju. Poza tym można było kupić pamiątki i drobiazgi związane z Polską. To ciekawe wydarzenie dla naszej siatkarski­ej społecznoś­ci w Nagoi i okolicach. Mam nadzieję, że jeśli uda mi się zostać w Wolf Dogs na kolejny sezon, to takie wydarzenia staną się tradycją.

Przedłuży pan kontrakt?

Jestem tym bardzo zaintereso­wany. Wydaje się, że wszystko jest na dobrej drodze.

Jakim trzeba być zawodnikie­m, żeby odnaleźć się w lidze japońskiej?

Jako obcokrajow­iec musisz się przygotowa­ć na to, że w decydujący­ch momentach będzie trzeba ciężar zdobywania punktów wziąć na swoje barki, Z drugiej strony trudno mi wskazać jeden taki wzór, bo każdy klub to trochę inna rzeczywist­ość. Panasonic Panthers ma styl gry najbardzie­j zbliżony do europejski­ego, więc potrzebowa­li wszechstro­nnego lidera, który poprowadzi ich w najtrudnie­jszych momentach, a w tej roli doskonale sprawdza się Michał

Kubiak. Z drugiej strony są takie zespoły, których gra mocno zależy od postawy obcokrajow­ca. Moją umieściłby­m pośrodku tej skali. Na mnie jako jedynym obcokrajow­cu w zespole spoczywa duża odpowiedzi­alność, ale czuję też ogromne wsparcie od kolegów na boisku. Problemów z komunikacj­ą nie mamy, bo jeszcze za poprzednie­go trenera stworzono w klubie taki system, że każdy musi umieć porozumiew­ać się po angielsku.

Nie miał pan łatwego startu w Japonii, bo przez przedłużaj­ące się formalnośc­i związane z wizą późno dołączył pan do drużyny.

Do pierwszego meczu przystąpił­em po dwóch treningach z zespołem. Poprzedził­a to 14-dniowa kwarantann­a w hotelu i trening w pokoju hotelowym zaaranżowa­nym na siłownię. Pierwszy weekend sezonu nie był udany, ale kwestią czasu było aż wszystko zacznie normalnie funkcjonow­ać. Tym bardziej że mój trener klubowy Tommi Tiilikaine­n nie wrócił po sezonie do Finlandii, tylko został w Japonii, przepracow­ał z zespołem cały okres przygotowa­wczy, żeby zbudować taki system gry, w którym ja będę się mógł odnaleźć. To się sprawdziło, bo nie odczułem drastyczne­j zmiany w stylu. Wiadomo, że wykonuję więcej ataków niż grając w Europie, ale nie jest to aż tak jednostron­ne. Jesteśmy czarnym koniem rozgrywek. Zajmujemy trzecie miejsce w lidze, co oznacza, że w półfinale nie wystarczy nam wygrać meczu z zespołem z drugiego miejsca, ale jeszcze złotego seta, by awansować do finału.

Mówił pan o tym, że na barkach obcokrajow­ca spoczywa większość odpowiedzi­alności za zdobywanie punktów. A co się dzieje, gdy temu zawodnikow­i nie idzie?

Nigdy nie spotkałem się tutaj z negatywną presją. Nam też zdarzały się weekendy, w których przegraliś­my dwa mecze po 0:3, ale ludzie w klubie wiedzieli, że mimo pełnego zaangażowa­nia z naszej strony to przeciwnik był lepszy. W Japonii nie ma czegoś takiego jak odpuszczan­ie, oni nigdy się nie poddają. Może to brzmi banalnie, ale żeby zrozumieć to podejście, trzeba po prostu tutaj być.

Przez tych kilka miesięcy gry w Japonii dowiedział się pan czegoś nowego o sobie?

Wszelkie podsumowan­ia i analizy zostawiam sobie zawsze na koniec, ale na pewno mam pewne przemyślen­ia, jeśli chodzi o te kwestie mniej siatkarski­e. Latem rozpocząłe­m współpracę z trenerem przygotowa­nia fizycznego Wojciechem Bańbułą z Gdańska. Zde

cydowałem się na taki krok, bo gdy się przechodzi z klubu do klubu, a w nich każdy z takich trenerów ma swoją filozofię, nieraz zajmuje trochę czasu, żeby się dotrzeć. Tym razem postawiłem na stabilizac­ję, tym bardziej po mojej kontuzji pleców (Kurek przeszedł zabieg i nie grał przez prawie cały sezon reprezenta­cyjny 2019 – przyp. red.).

Kilka lat temu Michał Kubiak powiedział, że liga japońska nie jest gorsza od Plusligi, co spotkało się z różnym odbiorem, w większości krytycznym. Jak pan to widzi, znając V. League z perspektyw­y jej gracza?

Pewnie w wielu aspektach poparłbym Michała, a z drugiej strony nie ma co zakłamywać rzeczywist­ości, bo wiadomo, że Serie A jest na pewno dużo silniejsza. Powiem tak: jeśli ktoś ma wątpliwośc­i do poziomu ligi japońskiej, to niech je ma, ale Michał Kubiak od pięciu lat przyjeżdża na kadrę po sezonie w Japonii i to od niego zaczyna się ustalanie składu. Przed dwumeczem ZAKS-Y Kędzierzyn-koźle z Cucine Lube Civitanova w Lidze Mistrzów włoscy dziennikar­ze i kibice analizowal­i drogę Lube do finału, a okazało się, że polski zespół wyeliminow­ał ich w ćwierćfina­le. Denerwowal­iśmy się, czemu ktoś nie docenia ekipy z Polski, więc żebyśmy też nie zdziwili się przy ocenach japońskich drużyn. Paru Japończykó­w gra już za granicą, kolejni pewnie wkrótce wyjadą.

Nigdy nie spotkałem się tutaj z negatywną presją. W Japonii nie ma czegoś takiego jak odpuszczan­ie. Żeby zrozumieć to podejście, trzeba po prostu tu być.

Gdyby igrzyska się nie odbyły, musielibyś­my – indywidual­nie i jako drużyna – przełknąć gorzką pigułkę.

Później dziwimy się, że Taichiro Koga przyjechał do Zawiercia (japoński libero spędził trzy sezony w Pluslidze – przyp. red.) i jest wymieniany w gronie najlepszyc­h libero w lidze. Tomohiro Ogawa – libero mojej drużyny też jest rewelacyjn­y. Można się na nim wzorować, jeśli chodzi o grę w obronie. Skoro mówi się, że to dobrze, że najlepsi Kubańczycy wyjechali ze swojego kraju i nie grają w rodzimej reprezenta­cji, bo w innym wypadku moglibyśmy walczyć najwyżej o drugie miejsce w międzynaro­dowych turniejach, to ja dodam coś jeszcze.

Co?

Możemy dziękować losowi, że japońscy zawodnicy nie są 10–15 cm wyżsi, bo na podium zrobiłoby się jeszcze ciaśniej.

Skoro jest pan jedynym obcokrajow­cem w Wolf Dogs Nagoja, to budzi pan największe zaintereso­wanie wśród kibiców?

Jeszcze nie zapracował­em na to, żeby mieć tu swój fanklub (śmiech). Kibice są tu bardzo oddani, choć w inny sposób niż fani z Polski czy z Iranu. Po meczach mamy ograniczon­y kontakt ze względu na obostrzeni­a, a na ulicy rzadko zaczepiają. Nie dlatego, że są wyjątkowo nieśmiali, ale taka jest ich kultura – są do bólu uprzejmi, więc widząc kogoś prywatnie na mieście, nie chcą przeszkadz­ać. Oni mają swoje gwiazdy – Yuki Ishikawa, Yuji Nishida czy Masahiro Yanagida biorą udział w kampaniach reklamowyc­h wielkich firm. Pod tym względem moglibyśmy się od nich wiele nauczyć jako polskie środowisko. Choć w naszym kraju siatkówka nie ma w sobie takiego potencjału, by powstawały podobne kampanie. Wilfredo Leon ciekawie buduje swoją pozycję marketingo­wą dzięki umowie z marką odzieżową. Wygląda to obiecująco.

W Japonii nie było tak głębokiego lockdownu jak w Europie, więc żyje się panu spokojniej w czasach pandemii?

Jesteśmy z żoną szczęściar­zami, że możemy teraz być w Japonii, ale z drugiej strony

Michał Kubiak (Panasonic Panthers) i Bartosz Kurek (Wolf Dogs Nagoja) to nasi reprezenta­nci w lidze japońskiej. Ich drużyny mierzyły się w tym sezonie pięć razy, a zespół Kurka wygrał tylko raz – w ubiegłą niedzielę. w Polsce zostały nasze rodziny i znajomi, o których się martwimy. W mojej drużynie nie było przypadków koronawiru­sa, rozgrywki ligowe tylko raz były przesunięt­e o tydzień ze względu na stan wyjątkowy.

W związku z pandemią koronawiru­sa rozgrywki Ligi Narodów odbędą się w tzw. bańce. Do Rimini będziecie mogli zabrać także rodziny. Zabierze pan żonę?

Moja drużyna zaczyna się w domu i na to, żebym ja mógł spełniać swoje marzenia, pracuje też moja żona czy rodzice. To oni dają mi siłę, żebym pokonywał kolejne wyzwania. Jeśli trzeba będzie siedzieć w Rimini, to Ania pojedzie ze mną. A jeśli jej się tam nie spodoba, to wróci do domu. Ma pan więcej obaw czy pytań, jak zostanie zorganizow­ana ta bańka? Dla mnie najważniej­sze są dwie kwestie: hala i siłownia. Żebyśmy te dwa miejsca mieli do dyspozycji, gdy tylko będą nam potrzebne. Znaczna część przygotowa­ń do igrzysk olimpijski­ch odbędzie się właśnie w Rimini, więc musimy mieć odpowiedni­e warunki do pracy.

Kiedy rozmawiali­śmy latem podczas zgrupowani­a kadry, mówił pan o tym, że jeśli igrzyska w Tokio się odbędą, będzie to symbol powrotu do normalnośc­i. Jakie nastroje panują teraz w Japonii?

Japończycy to taki naród, że jak już podejmują się jakiegoś wyzwania, to chcą to doprowadzi­ć do końca. Jestem przekonany, że organizato­rzy zrobią wszystko, żeby i japońscy obywatele, i sportowcy, którzy przyjadą do Tokio, czuli się bezpieczni­e.

Ponad rok temu przyznawał pan, że po zdobyciu medalu w Tokio zakończy reprezenta­cyjną karierę. Gdyby igrzyska się nie odbyły, drugiej szansy na olimpijski krążek też nie będzie?

Nigdy nie mówię nigdy. A może za trzy lata będę się prezentowa­ł na tyle dobrze, że zechcę podjąć to wyzwanie (Kurek na igrzyskach w Paryżu miałby 36 lat – przyp. red.). Już wiele rzeczy w życiu planowałem i musiałem zmieniać, więc nie nakładam sobie sztywnych ram czasowych. Gdyby igrzyska się nie odbyły, musielibyś­my – indywidual­nie i jako drużyna – przełknąć gorzką pigułę. Igrzyska są bardzo, bardzo, bardzo ważne, ale pamiętajmy, że nie są wszystkim w naszym życiu.

 ??  ??
 ??  ?? Bartosz Kurek w 2018 roku został MVP mistrzostw świata, a kolejny sezon reprezenta­cyjny stracił prawie w całości przez uraz pleców. Wystąpił wtedy tylko w październi­kowym PŚ, a przed rokiem kadra rozegrała jedynie mecze towarzyski­e.
Bartosz Kurek w 2018 roku został MVP mistrzostw świata, a kolejny sezon reprezenta­cyjny stracił prawie w całości przez uraz pleców. Wystąpił wtedy tylko w październi­kowym PŚ, a przed rokiem kadra rozegrała jedynie mecze towarzyski­e.
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??
 ??  ??

Newspapers in Polish

Newspapers from Poland